16 sie 2018

Od Aleksandry do Felicjana "O lwie, Norwegu i Rosjance"

Zanotować. Nigdy więcej nie zostawiać na biurku pełnej konewki. Nawet malutkiej. Jeszcze na skraju blatu, to też ważne. Bo nawet jeśli to nie ty ją strącisz, to ci przyjdzie mechaniczna pierdoła, uzna, że zgubiła gryzak, to skubnie sobie kawałek mebla. Dobre? Oczywiście, drewno brzozowe, czyli musi smakować wybornie. Sasza westchnęła obserwując miejsce zdarzenia. Chyba będzie musiała wszystkie kanty jakąś gumą obkleić, by nie mógł się do nich dobrać. Tak, tak powinna zrobić. I meble będą całe i lew. Albo weźmie go na smycz i będzie miał dla siebie tylko starannie oczyszczony ze wszystkiego kąt pokoju. Krzywdy sobie bynajmniej nie zrobi.
Ale to był plan na przyszłość, a teraz ten nieszczęsny przerośnięty kot leżał na podłodze w małej kałuży wody. Obok niego leżało narzędzie zbrodni, w postaci małej, zielonej konewki. Sam droid nie ruszał się, co raz tylko któraś z jego łap drgała delikatnie wskutek powstałego w jego przewodach zwarcia.
- No i co, durny ty kocie? - stęknęła Aleksandra i założyła ręce na piersi. - Powinnam cię teraz za karę tak zostawić, ale i tak nie będziesz tego pamiętać.
Muszę go przetransportować do sal technicznych, pomyślała, a w jej głowie natychmiast pojawiło się bardzo ważne pytanie. Tylko jak ja go tam zaniosę? Nie miała ochoty rozkładać go na części i kursować z każdą osobno. Za dużo czasu musiałaby na to poświęcić. Poprosić kogoś o pomoc? Ha, dobre, każdy jej powie, że jest zajęty. Wszyscy byli dziś wyjątkowo zabiegani, pewnie jak zwykle tylko ona nie była w temacie, co się w ogóle odwala.
- A może nie jest z tobą tak źle? - spytała po chwili namysłu i przykucnęła przy zielonym droidzie. - Odpalimy cię na chwilę, przejdziemy się do pomieszczeń technicznych i tam się tobą zajmiemy, co?
Ostrożnie uruchomiła lwa i cofnęła się o krok. Zwierzę poruszyło się, jednak nie były to tak gładkie ruchy, jakimi mogło pochwalić się na co dzień. Widać było, iż coś jest z nim nie tak. Vladimir podniósł się, ale nie dało się nie zauważyć, że cały czas się chwieje. 
- Dobra, mój drogi. - Zwróciła na siebie uwagę swojego metalowego przyjaciela. - Teraz spokojnie chodź za mną.

Szybko podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. Gestem wskazała wyjście, a Rover zaskrzeczał nad jej głową i wyleciał na korytarz chcąc zademonstrować, co lew ma zrobić. Ten przechylił ze zgrzytem łeb i nim jakkolwiek brązowowłosa zdążyła zareagować biegiem wypadł z pomieszczenia i pognał przed siebie. Słychać było jak biegnie, niosło się to wybitnym echem, który obudziłby nawet zmarłego. Jeszcze co raz musiał się obijać o ściany, bo nie możliwym było, by utrzymywał równowagę bądź miał kontrolę nad ruchami. Nie z zalanymi obwodami. Okularnica wyjrzała ostrożnie ze swojego pokoju i rozejrzała się. Tutaj nikogo nie było, ale jak ten dzikus na kogoś wpadnie...
- Kurwa... - podsumowała cicho i wsadziła ręce do kieszeni bluzy. - Jobanyj durak. Weź go teraz złap, maratonów się zachciało.
Dostanie jej się. Jak nic. Nie ma bata by go dopadła nim ktokolwiek go usłyszy. Pewnie nawet teraz kogoś taranuje, albo ktoś już go goni i ma zamiar donieść dowództwu o wolno biegającym, zalanym dzikim zwierzęciu. Zatrzasnęła za sobą drzwi i ruszyła szybko korytarzem starając się słuchem namierzyć, jak daleko znajduje się Vladimir. 

Felicjan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz