31 lip 2018

Od Yagen'a CD Soren'a "Specjalny przypadek"


Zawsze szanowałem te chwile, w których raz na jakiś czas mogłem się w spokoju położyć i w końcu odpocząć... nie chodziło mi o pogrążenie się w krainie "miłych" snów... chodzi o ogół. Ta chwila, gdy możesz się położyć na łóżku, przy zapalonej lampie i z ulubioną książką przed oczami. Nie chcesz by ktoś ci ją przerywał, a tym bardziej jakiś gość z działu ochrony, który mówi, że ktoś pod moim nadzorem (nie żebym się o to prosił) wpadł w jakieś kłopoty. No co ja mu do cholery mówiłem? Mógł chociaż nie ujawniać tego, że kogoś zabił... a tym bardziej w projekcie. Skrzyżowałem ręce na piersi obserwując uważnie całe to debilne zgromadzenie i ich wymianę zdań. Czasami mam wrażenie, że niektórzy ludzie i wampiry to po prostu oddzielna wspólna rasa pod dobrze znaną nazwą Debili. 
- Yagen - Poczułem na sobie spojrzenie białowłosego. Bał się? A to ci nowość... wcześniej tak skakał, a teraz stał się potulny jak baranek. Śmierć w końcu do niego dotarła? - Wierzysz mi czy w ich bajki? Mam zginąć, a ty poniesiesz też konsekwencje? Czy masz pomysł jak to racjonalnie wyjaśnić...
- Kamery - Westchnąłem zrezygnowany. Strażnicy chyba zbytnio nie ogarnęli o co mi chodzi, gdyż spojrzeli po sobie - Czy wy do cholery nie rozumiecie słowa monitoring? Sprawdźcie go zanim kogoś bezpodstawnie oskarżacie bando ułomów! - Nie mogłem potrzymać mojego podniesionego głosu. Traciłem przez to wszystko czas, jak i nerwy. Chciałem jak najszybciej wrócić do pokoju i po prostu pójść spać, by rano zacząć wszystko od początku... bez żądnych nieprzyjemnych wydarzeń. 
Strażnicy chyba zszokowani moim rozkazem szybko zabrali się za przeszukiwanie nagrań. Czy oni serio tak bardzo chcieli udupić Sorena? W sumie nie zdziwiłbym się... 
- Wiec? - Stanąłem za nimi uważnie ich obserwując. poprawiłem na dodatek okulary, gdy jeden z nich podejrzanie drgnął. Banda debili - Uznam ten odruch za odpowiedź. Zgłoszę cały incydent jutro z samego rana do Ivana, by on się wami zajął. Nie zapominajcie do cholery gdzie jesteście... mamy tu żyć w pokoju z wampirami, a nie szukać winy u tego, który ma najwyższą rangę. 
- Sam skakał nam do gardeł. To była sa.... - Nie dałem mu dokończyć, gdyż w tym samym czasie jego nos spotkał się z czubkiem mojego noża. Grożenie im to ni był dobry pomysł, ale ich gadanie mnie już męczyło 
- Jeśli chcecie mieć języki i struny głosowe to radzę wam się zamknąć. To ON się bronił przed waszymi głupimi oskarżeniami. Koniec tematu.... rozejść się! - Schowałem z powrotem ostrze na swoje miejsce i wyszedłem z pomieszczenia na do widzenia trzaskając drzwiami. Dość tego... moja tolerancja na takie głupoty została już dawno przekroczona i tylko ta beznadziejna sytuacja ratowała ich przed poparzeniami 3 stopnia, a następnie przed wizytą w moim gabinecie. I tak porozmawiam sobie jutro z szefem, bo takich idiotów w tym projekcie dawno nie widziałem. Co to za ludzie, którzy tu należą i od razu szukają winy w wampirze klasy A+ ? Wiem, że są tutaj inni z wyższą rangą, a jakoś ich się nie czepiali. A tak... przyniósł zwłoki... wielkie mi coś. Lepiej by on jest przyniósł niż leżały na tym korytarzu, by ktoś inny je znalazł.... wtedy nie byłoby za miło. 
- Yagen! - Usłyszałem za sobą znany mi głos, którego nie chciałem już dzisiaj słyszeć, a tym bardziej widzieć twarzy tego osobnika. Mimo to zatrzymałem się spoglądając na niego przez ramię z czystą rządzą mordu. 
- Czego znowu chcesz? - Syknąłem dając mu jasno do zrozumienia, że chce mieć spokój, a on mi go właśnie zabiera. 
- Miałem dać ci spokój, po wyjściu od ciebie, ale trafiłem na to ciało, ja nic nie zrobiłem - Westchnął cicho patrząc na mnie przepraszająco. Serio się bał tego , że będę na niego wściekły? Jest to raczej nie możliwe.... 
- Wiem przecież o tym. Monitoring wszystko zdradził. Tylko to uratowało ci dupę - Syknąłem odwracając z powrotem wzrok u powoli obrałem kurs do swojego pokoju. Moje łóżko wzywa. 
- Przepraszam, za to, że cię wezwali..... - Ponownie się zatrzymałem by uważnie zlustrować go spojrzeniem. On naprawdę przepraszam? Co się stało... To serio robiło się dziwne i podejrzane. Może oni podali mu jakiś specyfik wywołujący skruchę? O ile takie coś istnieje. 
- Wracaj do siebie - Mruknąłem już spokojniej obierając kurs do jego pokoju. Wolałem go przypilnować, choć wątpię, że miał zamiar się stąd jeszcze wymykać na polowanie po tym wszystkim. Mimo to... coś nakazywało mi poczekać w jego pokoju aż nie zaśnie. 
- Idę... może choć trochę się prześpię 
- To dobry pomysł .... - Wszedłem z nim do jego mieszkania i zająłem miejsca na fotelu. Czułem an sobie jego pytający wzrok... no bo po co tu przylazłem? 
- Zanim cokolwiek powiesz. Po prostu chce mieć świadomość, że po prostu pójdziesz spać i nie wpakujesz się znowu w jakiś głupi incydent. 
- Nie mów, ze zamierzasz tutaj spać.... 
- Nie zamierzam - Zmarszczyłem nieco broi na ten niedorzeczny pomysł. Nie dość że sam mam problemy ze snem we własnym łóżku, to nie chce wiedzieć, co by się działo na fotelu w obecności wampira. Na te słowa Soren jedynie wywrócił oczami i położył się na swoje miejsce. Ja jedynie zdjąłem okulary, które zaczęły mnie przyprawiać o ból nasady nosa. Będę musiał je wymienić... ale to później. Kątem oka spojrzałem na białowłosego, który leżał obecnie odwrócony do mnie plecami i nawet nie drgnął . Zacząłem się nawet zastanawiać, czy jakoś w dziwnych okolicznościach nie umarł. Nie miałem jednak sił by nad tym rozmyślać, gdy oczy jak na złość zaczęły mi się same zamykać. Stres zaczął odpuszczać, a na dodatek Soren miał przyjemnie ciepło w pokoju... mieszanka zabójcza jak dla mnie. Nie dałem rady się oprzeć temu by na chwile nie przymknął oczu. 

<Soren? >

29 lip 2018

Od Ayato CD Shinyi "Sztuka opanowania"


   Cóż. Musiał przyznać, że dał się ponieść dobrej zabawie, całkowicie tracąc czujność. Spodziewał się posiłków z innych miast, ale nie tak szybko. Szok trwał krótko, lecz wystarczająco, by powylegiwać się na stercie gruzu. Przyjemnie, niczym na madejowym łożu w średniowieczu. Mroczki przed oczami były wynikiem dość mocnego przywalenia głową, prawdopodobnie o ścianę, bądź dach. Nie było czasu o tym myśleć, gdy obcy wampir przetransportował go do zapuszczonego domostwa.
   Nie przyglądał mu się za bardzo, próbując umysłem ogarnąć to, co się właśnie działo. Najpierw strzelają, potem wynoszą? Kiedy przesłuchanie albo obcięcie głowy? Z zamyślenia wyrwał go niewielki gest ze strony blondyna, jakim było przyłożenie palca do ust w celu zachowania ciszy przez Ayato. Ściągnął brwi, kiedy w tym samym momencie tamten złapał za strzałę tkwiącą w jego ramieniu. Jak zaczął ją wysuwać, dopiero dało się wyczuć ból.
   Zachowanie ciszy nie wyszło tak dobrze, jak wyobrażał to sobie obcy chłopak. Ayato zawył niemalże jak pies, po chwili odpychając go od siebie na drugi koniec domostwa. Jeszcze pomóc chcą! Toż to nie do pomyślenia dla fioletowowłosego, który na odległość czuł smród ludzi na mundurze tamtego. Podniósł się z podłogi, nie mając zamiaru dać się złapać. Byle strzała to za mało, by go zatrzymać, także posłał pogardliwe spojrzenie blondynowi, wychodząc wybitym oknem, będącym na wprost frontowych drzwi. Kroki reszty oddziału, wraz z tymi starymi gałganami, dało się słyszeć, lecz byli jeszcze, dla Sakamakiego oczywiście, w bezpiecznej odległości.
   Przemieszczał się bezszelestnie pomiędzy budynkami, na razie ani myśląc o wejściu na którykolwiek z dachów, bo tam na pewno będą go szukać. Szczęścia trochę było, ponieważ ludzie, na czas złapania Ayato przez tę bandę, zamknęli się w swoich domostwach. Po pewnym czasie miał dość łażenia uliczkami jak imbecyl, ponieważ miał wrażenie, że łazi w kółko, dlatego wskoczył na pierwszy lepszy blaszany dach. Tamże przysiadł przy szerokim, murowanym kominie, który to nijak imał się wyglądem do całej budowli. Zacisnął usta i złapał zdrową dłonią za strzałę. Nie bolało, póki nie ruszył w kierunku wyciągnięcia jej. Wziął głęboki oddech, zamknął oczy, po czym na ślepo przystąpił do działania.
   Dla niego trwało to wieczność, a tak naprawdę parę sekund. Po wyciągnięciu tego cholerstwa nie chciał tracić czasu na patrzenie się, dlatego od razu to wyrzucił, robiąc odrobinę hałasu na blaszanym dachu. Klnąc pod nosem, zwinął się stamtąd jeszcze prędzej. To była jego ulubiona bluza, a teraz miała wielką, zakrwawioną dziurę. Nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
   Swe miejsce zamieszkania miał nieco dalej, w wolnostojącym pustostanie. Tam, na samej górze, gdzie człowiek nie mógł wejść, gdyż wszystkie podjazdy oraz drabiny zostały zniszczone, miał wszystko czego zapragnie, aż do późnej jesieni. Nie zdziwił go widok samotnie siedzącego młodszego brata na rozlazłej kanapie. Dłonią rozczochrał mu włosy i przysiadł obok.
 — Gdzie Laito? — zapytał, zdejmując bluzę, po czym zaczął dogłębnie oglądać ranę.
 — Poszedł do lasu… — Odparł cicho, siadając po turecku, by zafascynować się raną starszego brata.  — Woo. Bolało?
   Rana nie wyglądała tak tragicznie, jak wcześniej. Regeneracja robiła swoje, jednocześnie kradnąc mu nieco sił. Spojrzał na rodzonego brata, widząc głód w jego oczach. Tak naprawdę, idąc do miasta, miał nadzieję złapania najstarszego z nich, by w końcu coś upolowali. Zamiast niego, złapał w ramię strzałę. W tym czasie, kiedy Ayato błądził po uliczkach, lamus wrócił i poszedł polować do lasu na cuchnącą błotem sarnę. Czasami naprawdę zastanawiał się, czy coś ich jeszcze łączy, oprócz genów. Musiał wrócić do odizolowanej części miasta i, nawet z oddziałem na karku, upoluje coś dla swojego rodzeństwa. Wystarczy zaczekać do wieczora…
   Krótka drzemka, powrót cudownego brata z kurą w dłoniach doprawiła nieco ich życie komediodramatem, po czym mógł pobiec z powrotem do zbiorowiska bezbronnych. Nie pomińmy jeszcze kłótni Ayato z najstarszym bratem, który tylko słownie starał się go powstrzymać przed kolejnym wypadem. Machnął tylko nań dłonią, założył dziurawą bluzę i wyskoczył z pustostanu. Nie spieszył się. Im później, tym lepiej. Jeśli w oddziale byli jacyś ludzie, w nocy miał przewagę. Równie dobrze może się wszystko skończyć na zwinięciu młodej niewiasty z domu, tuż sprzed ich nosów. Z tą „niewiastą” Ayato mógłby polemizować.
   Ukrył się pomiędzy dwoma kominami rozebranej do połowy starej kotłowni, gdzie miał doskonały widok na większą część dzielnicy. Teraz był na tyle czujny, że usłyszał kroki stawiane na ubitym piachu. Och tak, ofiara była coraz bliżej, a tamtych ani widu, ani słychu.
   Idealnie.

< Shinya? Rozkręćmy to~ >

27 lip 2018

Od Dimitrija CD Chuuyi "Pomarańcze mogą zranić"


- Co ? Już? - Spojrzałem na niego mało zadowolony. Ojciec potrafił czasem wszystko zniszczyć...choćby nawet nie świadomie, choć zapewne wiedział o tym. Brawa dla niego. - Jest jeszcze jasno, mamy spokój... tamci mogą jeszcze chyba poczekać. W końcu tatko jest dobry w zdobywaniu czasu. 
- Dzieciaku ... obowiązki to obowiązki. Skoro wzywają to trzeba iść - Chuuya wydawał się być nie przekonany i spojrzał w stronę powoli zachodzącego słońca za ruinami miasta. W sumie... jak dla mnie były to normalne budynki, choć opuszczone i nieco sponiewierane. Brak okien, dachów, czy szczątki ścian na drogach...dla mnie to nic nowego. Wojna zniszczyła to, czego nie zdążyłem zobaczyć, dlatego chciałem jak najszybciej zakończyć to. Ta bezsensowna walka nie wiodła w końcu do niczego, a przyszłe pokolenia powinny zobaczyć przyszłość w lepszym świetle... przyszłość w której wampiry i ludzie znów dojdą do porozumienia. 
- Przypomnij mi... - Odezwałem się po dłuższej chwili milczenia , gdy wpatrywałem się w miasto - Dlaczego ta wojna wybuchła? - Pytanie wydawało się bezsensowne...w końcu dobrze znałem na nie odpowiedź. Nakahara był również tego świadomy. 
- Wampiry podejrzewały ludzi, że chcą ich otruć poprzez zażywanie jodu, by uniknąć skutków promienia z Czarnobyla. - Mimo to odpowiedział na moje pytanie niepewnie...jakby podejrzewał, że coś kombinuje. Pf... jak zwykle. 
- Też uważasz, że ludzie ich truli? W sensie świadomie... Jakby wiedzieli, że wtedy krew nie nadaje się do spożycia - Spojrzałem na niego spokojnie oczekując szczerej odpowiedzi. 
- Nie sądzę - Pokręcił spokojnie głową, przymykając na moment powieki. - Wtedy jeszcze nie prowadzono tak szczegółowych badań nad wampirami. Po prostu były i trzeba było ich karmić. To wszystko. Mogli podejrzewać, że krew z jodem będzie... Niesmaczna? Albo będzie miała inny wpływ na wampiry? Ale to były spekulacje... Nic poza tym..
- Jednak truła.... coś jak cyjanek potasu na ludzi. - Zaśmiałem się cicho, choć raczej nie powinienem. Przez ten związek, jak i jod zginęła cała masa istnień podczas wojny. Pokręciłem szybko głową przybierając ponownie delikatny uśmiech, jakby ten temat nie miał miejsca w naszej rozmowie. - Chodź Chuu ... możemy jeszcze zajść w parę miejsc. 
- Czy ty wcześniej słuchałeś co się do ciebie mówi? Twój ojciec chce bym wrócił ... 
- Jakoś mu to wytłumaczę - Machnąłem od niechcenia ręką. - Z resztą... poradzi sobie. Zawsze sobie radził. Nawet jak ciebie nie było w pobliżu, a teraz korzysta z twojego dobrego serca, byś mu pomagał w papierkach. Więc spędź choć ten jeden dzień ze mną Chuu... proszę. - Spojrzałem na niego błagalnie splatając palce obu dłoni przy swoim podbródku. Widocznie zadziałało to na rudowłosego, gdyż westchnął jedynie zrezygnowany i pokręcił głową. Czując zwycięstwo zabrałem się za zbierania koca oraz koszyka piknikowego. Fakt, że będzie nam nieco ciążyć, lecz cóż poradzić.... należy korzystać z tej nielicznej okazji, gdy na legalu mogliśmy opuścić teren placówki. 
- To gdzie chcesz iść? - Zapytał, gdy już wszystko było ładnie poskładane. Próbował mi nawet odebrać koszyczek, bym go nie dźwigał, lecz nie dałem mu go.  W końcu słaby nie jestem. 
- Gdziekolwiek - Stanąłem dumne na krawędzi zbocza pozwalając, by wiatr rozwiał moje włosy - Miasto jest w końcu duże, nie? Fakt, że puste, ale zakładam, że wciąż będzie można znaleźć tu coś ciekawego. Na przykład.... - Przechyliłem głowę na bok przypominając sobie mapę , którą kiedyś znałem dosłownie na pamięć - Matero? Właśnie... wszyscy się boją iść do metra... może zobaczymy czemu? 
- Może dlatego, że grożą zawaleniem, mogą być tam zwierzęta i wygłodniałe wampiry? - Chuuya Uniósł jedną brew, jakby to była oczywista odpowiedź...i w sumie była... ale czy ja się tym przejmowałem? Nie... ryzyko jest teraz nieodłączną częścią życia, więc trzeba było próbować, póki się to życie miało. 
- Udajmy, że nie było tej odpowiedzi - Uśmiechnąłem się niewinnie przez ramię po czym zacząłem schodzić ze zbocza....wróć... to było bardziej zjeżdżanie na biednych butach uważając, by nie wywalić się o jakiś wystający kamień, czy zagłębienie. Nie miałem zamiaru ubrudzić swojego munduru do tego stanu w jakim był teraz płaszcz mojego znajomego. Pewnie mi nie daruje tego i będzie kazał mi to własnoręcznie prać... już to widzę. - No chodź! - Krzyknąłem zdając sobie sprawę, że Japończyk nadal stoi na górze i patrzy gdzieś w dal. Bał się? No naprawdę? Przecież ja miałem broń, a on .... wszystko inne. Pewnie zda sobie sprawę, gdy będzie coś nam grozić. Byłem pewien swoich umiejętności i tego, że razem jesteśmy zgraną parą. Na lepszego partnera raczej nie mogłem trafić, gdyż po prostu za dobrze się już znaliśmy... w końcu 4 lata na parne nie poszły. Rozumieliśmy się nawet czasami bez słów....albo dostrzegaliśmy w wypowiedziach ukryte drugie dno, czego inni nie widzieli. Niby głupia umiejętność, lecz przydatna...nawet jak większość czasu się ze sobą droczyliśmy. 
Gdy rudzielec łaskawie zszedł na dół do mnie bez zbędnych słów ruszyłem w stronę najbliżej mi znanego zejścia do metra. Już na karku czułem dreszczyk , co zdecydowanie mi się podobało. Szkoda, że ktoś nie podzielał mojego entuzjazmu... a przynajmniej widziałem to w jego oczach, które skierowane były na budynki dookoła nas. Coś w nich było niepokojącego? 

- Chuu? - Spojrzałem na niego , lecz nie słysząc żadnej odpowiedzi... wróć.... nawet nie raczył spojrzeć w moją stronę. Napuszyłem policzki powtarzając imię chłopaka. - Chuuya nooo - Jęknąłem ostatecznie dźgając go w żebra. Dopiero wtedy zamrugał zdezorientowany i spojrzał na mnie nie wiedząc o co chodzi. - No w końcu.... nie ignoruj mnie. Coś nie tak? Patrzysz jakoś nieobecnie na wszystkie budynki... 

< Chuu? >

25 lip 2018

Od Soren'a CD Yagen'a "Specjalny przypadek"


Siedząc na łóżku uważnie śledziłem usta Yagena, z których wydobywał się piękny głos. Spijałem każde słowo, byłem zachłanny, chciałem aby mówił tak przez całą noc.
Gdy była połowa historii, coś zaczęło mi nie pasować, ona miała być o wampirze.. na dodatek niegrzecznym, a wydaje mi się, że popłynął trochę i zaczął opowiadać coś czego nie chciał.
Po krótkiej chwili od skończenia historii, zabrał okulary wychodząc z pomieszczenia, a ja siedziałem na łóżku i nie wiedziałem co mam zrobić. Coś mnie powstrzymywało. Chciałem za nim iść, ale wiedziałem, że wychodząc pójdę jeszcze zapolować, nie chcę sprowadzić na niego kłopotów.
Schowałem twarz w dłonie i siedziałem tak dobre pięć minut, póki mnie coś nie tknęło.
Ruszyłem pod prysznic, myśląc czy to na pewno dobry pomysł. Chłodne krople spływały po moim nagim ciele, uspakajając mnie, chciałem aby to trwało jak najdłużej, ale przecież, nie jestem aż tak brudny aby tutaj siedzieć trzy godziny.
Wyszedłem, wytarłem się dokładnie i ubrałem dresy, które służą mi do spania. Wole spać w bokserkach, ale nie dziś.
Wzdychając ciężko, skupiłem się aby dostać się w miejsce gdzie jest aktualnie Yagen.
Po krótkiej chwili wylądowałem w jego pokoju, a on był raczej w łazience, gdyż słyszałem jak krople wody uderzają o podłoże.
Usiadłem grzecznie w fotelu i zastanawiałem się, co ja mu powiem jak wyjdzie.
Po dłuższej chwili usłyszałem jak dłoń chłopaka dotyka klamki, a on sam wychodzi z łazienki w samym ręczniku.
- Co ty tutaj robisz?! - to była jego pierwsza reakcja, na to, że tutaj siedzę.
- Chcę przeprosić, po prostu głupio mi się zrobiło. Mogłem nie mówić o durnych bajkach, pogrzało mnie trochę - jego wzrok badał mnie, czułem to na sobie, cholernie miłe uczucie.. - Wiem, że bajka miała być o wampirze, ale domyślam się, że to co mówiłeś dotyczyło twojej rodziny, prawda?
On milczał, choć widziałem, że zastanawiał się nad tym co ma powiedzieć. Szczerze? Nie musiał nic mówić, wtedy bym miał pewność, że właśnie o to chodziło.
- Wyjdź stąd - usłyszałem po dłuższym czasie.
- Yagen, chcę jakoś pomóc..
- Pomożesz jak stąd wyjdziesz, natychmiast! - krzyknął choć na jego twarzy bardziej zauważyłem rozpacz czy też bitwę o to co ma powiedzieć. Najwidoczniej była to najbezpieczniejsza droga. Cóż nie miałem wyjścia, wyszedłem drzwiami jak cywilizowany wampir i pierwsze co poczułem na korytarzu to krew. Zapach musiał nieść się już dłuższy czas, bo nie był aż tak intensywny.
Cholera, trzeba było się durniu teleportować. Ruszyłem za tym cudnym zapachem, który drażnił moje nozdrza i po dłuższym czasie dotarłem do miejsca skąd dochodził ten cudny zapach. Moim oczom ukazał się obraz, którego nie chciałbym widzieć w tym momencie. Przede mną leżał chłopczyk, mający mniej więcej dwanaście lat, któremu brakowało dolnej połowy ciała. Ja jednak bardziej skupiłem się na wampirze, który pożywiał się krwią rozszarpanego dziecka. Nie powiem, że nie chciałbym być na jego miejscu. Musiałem się powstrzymać, Yagen nie może mieć przeze mnie kłopotów. Wampir gdy tylko mnie zauważył, wziął nogi za pas i tyle go widziałem. Cholera.. 
Nikt raczej nie chce oglądać martwego dziecka na korytarzu, więc wziąłem jego ciało na ręce i ruszyłem w miejsce gdzie składowane są zwłoki. Pech mnie prześladuje, gdyż chcąc wejść do pomieszczenia zatrzymali mnie i stwierdzili, że to ja zrobiłem to temu chłopczykowi, gdyż byłem cały we krwi. No kurwa nie pojmuję tych ludzi.
Mężczyźni zabrali ode mnie ciało, po czym ruszyli ze mną do swojej kwatery aby wszystko wyjaśnić. Świetnie, nie chciałem robić Yagenowi problemów, a teraz wjebałem się w jakieś bagno, które będzie się za mną ciągnąć.
***
- Mówię wam po raz dziesiąty, ja tego nie zrobiłem... wyszedłem z pokoju i po prostu ruszyłem za zapachem krwi - miałem dość siedzę tutaj od jakiś dwudziestu minut i tłumaczę tym baranom, że byłem grzeczny.
- Ciekawe, wymyślaj kłamstwa dalej, jesteś wampirem z poziomu A+, na dodatek masz nadzór, który również poniesie konsekwencje. 
- Ja pierdole, rozmawiam z rozumnymi istotami, czy z debilami?! - krzyknąłem za co oberwałem w twarz. Jebane gnoje.. 
Po niedługim czasie usłyszałem jak ktoś kładzie dłoń na klamce, nie musiałem się nawet odwracać, aby wiedzieć, że wszedł to zmęczony Yagen i stanął w bezruchu.
- Posiadasz nadzór nad nim, prawda? - zapytał jeden z mężczyzn.
- Tak, o co chodzi?
- O morderstwo.. zabił chłopca tylko dlatego, że był głodny.
- Nic takiego cholera nie zrobiłem! Nie chcę mu robić problemów, zrozumcie to w końcu, to był ktoś inny, ja chciałem tylko odnieść ciało..
- Kłam dalej, a zginiesz szybciej niż myślisz.
- Nie kłamię! - wstałem szybko łapiąc mężczyznę za kołnierzyk i podniosłem do góry, przyduszając go do ściany. - Nic takiego nie zrobiłem, zrozumiesz to w końcu?! - drugi z mężczyzn odciągnął mnie i ponownie usadził na krześle.
- Cóż, czeka cię śmierć, chcesz coś powiedzieć, przed tym?
- Yagen - spojrzałem na niego błagalnie aby coś zrobił, gdyż sam byłem przerażony tym co się dzieje. - Wierzysz mi czy w ich bajki? Mam zginąć, a ty poniesiesz też konsekwencje? Czy masz pomysł jak to racjonalnie wyjaśnić...

10 lip 2018

Od Gabriela "W poszukiwaniu stanowiska!"

   Czas znaleźć pracę, stwierdził nieopatrznie pewnego dnia, może trochę zbyt pochopnie, jednak z całą pewnością zbyt głośno, wywołując tym serię zdarzeń, które nieodwracalnie wpłynęły na jego życie. Wprawdzie już od dawna z utęsknieniem wyczekiwał jakieś rewolty, czegoś, co jego istnienie przekształciłoby w końcu w pełnoprawne bycie. Nie sądził jednak, że gdy owe zmiany się pojawią, zaczną zachodzić w tak gwałtowny sposób. Można powiedzieć, że wręcz lawinowo, jakby miały nadejść i przeminąć praktycznie tak szybko, jak się pojawiły. Niczym chwilowy ból migrenowy, a nie permanentny stan, który mógłby trwać i trwać, aż po dziś. Jednak, czy były to zmiany dobre? Trudno stwierdzić, lecz jeśliby patrzył z perspektywy lat, to z pewnością przyniosły nieco więcej pozytywów, niż tylko nerwice i wrzody żołądka, jak to sam zainteresowany lubi mówić. Co prawda trzeba przyznać, że początki nie należały do najłatwiejszych, ale jak to pewna białowłosa wampirzyca określiła, jeśli coś się chce, to wpierw trzeba się nacierpieć. Wprawdzie do tych słów zazwyczaj pozwalała sobie dodać komentarz, w którym wytykała mało chwalebny zawód losu, ale to nie było tu najistotniejsze. Ważny jest tu jednak fakt, że to właśnie Pani Dobra Rada stała się tym całym motorem napędowym, który przypilnował, żeby to postanowienie Gabrysia, nie wypaliło się, jak to już kiedyś bywało. Znając ówczesny zapał mężczyzny, obiecała, że choćby miała poruszyć niebiosa, znajdzie dla niego robotę i wyciągnie go z tego marazmu, w którym tkwił praktycznie od dnia, kiedy opuścił swoje rodzinne strony. Jak się okazało tylko po to, żeby zostać spoliczkowany przez życie, które jasno wyjaśniło mu, że w tym ruskim garusie wcale nie jest lepiej, a nawet można powiedzieć, że sprawy wyglądają na jeszcze gorsze.
   Z Marzeliną — tak właśnie brzmiało imię tego czorta w lateksie — znali się jeszcze z lat dziecięcych, głównie przez to, że ich rodzice żyli w zażyłych stosunkach. Także duży wpływ miał na to fakt, że na blokowisku tylko oni mieli przydługie zęby. (Ludzkie dzieci jakoś nie chciały się z nimi bawić, a inne wampiry były od nich dużo starsze i nie zamierzały dopuszczać do swojej grupy takich podlotków, jak oni.) Wówczas byli dla siebie jak rodzeństwo. Na te dobre i złe chwile, bez względu na wszystko i to z przyrzeczeniem na mały palec. Niestety ten stan utrzymywał się tylko do ukończenia przez nich szkoły, gdy wampirzyca postanowiła wyjechać. Praktycznie łapiąc los za ogon, udało jej się uciec na wschód Europy, pozostawiając jednak Gabriela w dublińskim mortusie, aby doświadczył wojny w całej swej paskudnej okazałości.
   Nie oznacza jednak, że dziewczyna zapomniała o swoim druhu z dzieciństwa, bo kilkanaście lat później powróciła na stare śmieci. Wprawdzie nie zabawiła w swoich rodzinnych stronach za długo, jednak tym razem wyjeżdżając, zabrała także swojego przyjaciela. Mężczyzna po dziś dzień zachodzi w głowę, jak jej się udało przeprowadzić go przez granicę i to bez większych problemów. Jednak dla bezpieczeństwa przyjmiemy, że to była jedna z jej tak zwanych "magicznych" sztuczek, której natury raczej nie warto poznawać. To samo tyczy się też sposobu, w jaki to załatwiła mu pracę.
   Tak, jak obiecała, tak momentalnie uruchomiła cały skomplikowany mechanizm koneksjowo-kumoterski i praktycznie z dnia na dzień umówiła go na rozmowę kwalifikacyjną. Oprócz tego zapewniła mu odpowiedni strój, pomogła sklecić CV, a nawet przyprowadziła go pod same drzwi, jakby obawiając, że mężczyzna mógłby stchórzyć w ostatniej chwili i nie stawić się na spotkanie. Zwłaszcza że od razu można było poznać po wampirze, że nie czuł się zbyt dobrze z myślą o tym, co miało zaraz nadejść. Może zbytnio tego po sobie nie pokazywał, ale stresował się wtedy przeokropnie. Nocy nie przespał, śniadania też nie tknął, a ręce musiał chować za siebie, aby nikt nie zobaczył, jak bardzo mu drżą. Do budynku zaś wszedł praktycznie na miękkich nogach i tylko cudem nie zająknął się, gdy tłumaczył sekretarce, z jakim problemem przybył.
   Na szczęście zestresowanego Gabriela kobieta za biurkiem okazała się całkiem miła, co nieco uspokoiło mężczyznę. Nie szczędziła uśmiechów i pomimo bycia człowiekiem nie okazywała większych obiekcji przed rozmową z wampirem. Wszystko tłumaczyła powoli, ciągle upewniając się, że ten czegoś nie pomyli, wykazując przy tym przeogromne zrozumienie dla nieco skonfundowanego Connella. Nawet nie skomentowała jego strasznie krzywego podpisu, tylko przybiła obok stempel i wydała mu przepustkę.
   Gabriel został pokierowany na wyższe partie biurowca, gdzie teoretycznie ktoś miał się nim zająć. Wychodząc jednak z windy już na docelowym piętrze, trafił na kogoś. Mężczyznę, zapewne jednego z pracowników, który właśnie klęczał na ziemi i próbował pozbierać porozrzucane papiery. Białowłosy widząc zamieszanie mimowolnie, nie wiedzieć dlaczego zapytał, czy może pomóc. Przy tym wyciągnął dłoń do zszokowanego nieznajomego, którego lico od razu rozjaśnił szeroki uśmiech. Nie zwlekając długo, na nastawioną rękę wampira rzucił kilka teczek, a sam pozbierał kartki, które powypadały z akt. I nim białowłosy się zorientował, ten wpakował go w bieganinę od pokoju do pokoju. Wprost mówiąc, Connell został wykorzystany, a z racji, że w owej chwili był nieco otumaniony, nie potrafił odmówić potrzebującemu. Zwłaszcza że pracownik szybko wciągnął go w intensywną rozmowę, przez co nawet nie mógł pomyśleć, że źle zrobił. Urzędnik początkowo dziękował po stokroć, tłumaczył się, co robił na środku korytarza i jak dużo ma tu pracy, że nie wyrabia, a drukarka wzięła i zdechła. Potem jednak z jakiegoś powodu przeszedł do tematów stricte związanych z białowłosym. Od prozaicznych pytań o mienie, płynie przeskoczył na powody jego wizyty, plany i oczekiwania związane z tym miejscem. Wypytywał nawet o jego poglądy, zainteresowania czy ulubione jedzenie. W ciągu kilku minut wyciągnął z Gabriela wszystko, a co istotniejsze chłopak nie miał większych obiekcji przed dzieleniem się z nim tymi informacjami. Nie przeszło mu przez myśl, że jakieś to podejrzane, a ten pocieszny, starszy mężczyzna (wprawdzie był od białowłosego trochę młodszy, ale wiadomo, ludzka biologia działa inaczej) może mieć jakieś złe intencje. Sprzedał się cały i to za miłe uśmiechy, zachęcony przez nieco zachrypnięty, ale za to cholernie przyjemny głos. Za te niebieskie oczy, dwudniowy zarost skropiony wodą ze średniej półki, pogniecioną koszulę i krawat wepchnięty w brustaszę. A przede wszystkim za tą przeciętność, taką niewinną normalność, charakterystyczną dla typowego człowieka, którego jedynym zmartwieniem mogło być nieposłuszne ksero i zimna kawa.
   Jakie więc było zdziwienie, że po tym, jak Gabriel pomógł mu odnieść cała papierologię, ten całkiem normalny mężczyzna wyciągnął do niego dłoń, przedstawił się i zapytał, czy nie zechce z nim pracować.
   Od tego czasu minęło sześć, a może i nawet siedem długich lat, podczas których wydarzyło się tak wiele, że tamte zdarzenia wydają się całkiem odległe. Na samą myśl o tamtych chwilach Gabriel nieco się krzywi, odczuwając wstyd za swoje zachowanie i za to, jaki był. Obecnie nigdy nie pozwoliłby uczuciom tak bardzo sobą zawładnąć, a przede wszystkim nie poddałby się tak łatwo tego typu manipulacjom. Jednakże, gdyby tamtego dnia do placówki Projektu przyszedłby współczesny Gabryś z pewnością, nie doszłoby do tego spotkania. Nie wpadłby na tego mężczyznę, obecnie jego przełożonego i jednego z negocjatorów. Sam zapewne nie mógłby się także poszczycić tym tytułem, choć obecnie też nie ma pewności, czy rzeczywiście jest pełnoprawnym negocjatorem. Niby Hook niejednokrotnie mówił o nim, jako o współpracowniku, prawej dłoni i tym podobne, ale jakoś do chwili obecnej Gabriel nie miał większej możliwości, aby się wykazać. Czasami nawet miewał wrażenie, że jego obowiązki dotyczą całkiem czegoś innego.
 — Gaaabryś!
   Wampir, słysząc swoje imię, które ktoś w okropny sposób zgwałcił, oderwał wzrok od wypełnianych rubryk i spojrzał w miejsce, z którego dobiegało to skomlenie. Znad kupy syfu i papierów porozrzucanych na biurku naprzeciwko, wyłoniła się czarna czupryna i ręka, która dziarsko dzierżyła przybrudny kubek. Jakie to zirytowanie ogarnęło wampira, gdy dojrzał, jak owa łapa potrząsała wymownie naczyniem, definitywnie czegoś oczekując. Nie odezwał się jednak ani słowem, opuścił głowę i powrócił do uprzednio wykonywanego zajęcia. Tylko po to, aby dokończyć jedną kolumnę, wstać i zabrać od mężczyzny kubek

9 lip 2018

Od Avy Do Chuuyi "Zamknięta znajomość"

   Upał nie był tym, co Ava lubiła najbardziej. Szczerze mówiąc był tym, co znajdowało się na jej liście rzeczy znienawidzonych i bardzo znienawidzonych, ale nikogo kontrolującego pogodę nie obchodziły najwyraźniej preferencje różowowłosej panienki. Łatwo się domyślić, że w związku z tym nie była w najlepszym humorze, a jej cykl snu pozostawiał wiele do życzenia. Potwornie rozdrażniona kładła się spać przed południem i równie wściekła budziła się wieczorem, aby ponarzekać na niesprawiedliwość świata i wykorzystać pozostały jej czas doby. Nie, żeby była specjalnie wypoczęta. Nawet kiedy starała się wypocząć była co chwila budzona przez wyjątkowo wrednego człowieka, którego ostatnio udało jej się złowić. Chłopak aż prosił się o pozbawienie głowy zamiast ręki i choć Avuś najchętniej dałaby sobie z nim spokój, to krew nie rośnie przecież na drzewach. Chcąc zdobyć kolejnego żywiciela musiałaby wyjść na zewnątrz w ten skwar, w samym środku dnia… Porywanie ludzi nie było proste i szybkie, zdążyłaby się upiec na tym słońcu! Wobec tego męczyła się z tym debilem. I kropka, zrobi z nim coś jak miną największe upały… Na razie wolała uwalniać się od niego wieczorami, kiedy wybywała ze swojego miejsca zamieszkania.
   Tak było też tym razem. Noc spędziła poza kryjówką, na jakimś placu, ćwicząc swoją echolokację. Wyniki tego treningu nadal nie były zadowalające. Fakt, od kilku tygodni postęp był wyraźnie widoczny, ale wciąż zbyt mały, żeby mogła stwierdzić coś więcej, niż obecność słupa na środku przejścia, lub odległość od budynków czy ścian. Coraz bardziej podziwiała nietoperze. Swoją drogą, te stworzonka mocno ją przypominały - choćby nocnym cyklem życia, który w większości prowadziły. Panna Fialová odczuwała do tych istotek swego rodzaju sympatię. Nie byłaby zawiedziona, gdyby jako wampir posiadała umiejętność przemiany w jedno z takich zwierzątek, tak, jak ludzie często myśleli, że wampiry umieją. Choć szczerze mówiąc, nie potrafiła pojąć, skąd w głowach dwunożnych krewnych małp wziął się tak niedorzeczny pomysł.
   Dzisiejszy poranek był na szczęście całkiem chłodny. Znienawidzona tak przez wampirzycę pogoda postanowiła wreszcie współpracować i słońce przykryły chmury, co oznaczało, że mogła zostać na zewnątrz przez trochę dłuższy czas. Oczywiście, że postanowiła z tego skorzystać - spędzanie więcej czasu niż musiała z tym idiotą, będącym jej posiłkiem, doprowadziłoby ją do ostatecznego utracenia rozumu. I tak było z nią wystarczająco źle, nie musiała jeszcze się torturować. 
   Do kryjówki postanowiła wrócić dopiero przed południem, kiedy ciepło zaczęło dawać się we znaki, a jej samopoczucie mocno się osłabiło. Znowu rozdrażniona przemierzała ulice zniszczonego miasta, przeklinając pod nosem warunki pogodowe. Budynek, który aktualnie zamieszkiwała, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był to utrzymany w niezłym stanie mały bliźniak, w którym wampirzyca pozbyła się środkowej ściany, aby uczynić go większym i zapewnić sobie możliwość ewakuacji drugim wejściem. Człowiek przebywał w łazience, zamknięty na klucz. Cóż, nie było tam okien, a drzwi były całkiem solidne, nie istniała więc zbyt duża możliwość ucieczki ofiary… Co nie zmienia faktu, że wrzaski i walenie w drzwi regularnie przerywały jej sen. Ten człowiek był wyjątkowo wkurzający. I głupi. Bardzo głupi. Już pominąwszy pytania w stylu “Co zamierzasz ze mną zrobić?”, czy głośne zapewnienia w stylu, że to co Ava robi, jest nielegalne. Po prostu debil… Najzwyklejszy debil.
   Rozmyślając nad tymi sprawami dotarła do domu. I kiedy już miała wejść do środka, zauważyła przez okno jakiś ruch. Ktoś przebywał w jej kryjówce i nie był to porwany przez nią idiota. Jej ciśnienie podniosło się nieco. Ktoś tak po prostu wlazł do jej domu! Mógł to być przypadkowy przechodzień lub ktoś, kto usłyszał wrzaski człowieka i postanowił to sprawdzić. Lub ktoś, kto specjalnie jej szukał. W normalnym przypadku, słowianka zapewne ewakuowała by się z okolicy i znalazła nową kryjówkę, jak wiele razy wcześniej. Ale tym razem nie miała na to najmniejszej ochoty. Była wściekła, niewyspana i gotowa spędzić kolejne godziny w towarzystwie najbardziej denerwującej osoby na świecie. A KTOŚ TAK PO PROSTU WSZEDŁ DO JEJ DOMU? O no no, nie ma mowy! Wyszarpnęła siekierę zza paska i wsunęła się do środka uważając, aby drzwi nie zaskrzypiały. Minęła przedpokój i bezszelestnie skierowała się do salonu, gdzie wcześniej zauważyła ruch. Faktycznie, w środku ktoś był. Spojrzała na postać spode łba.
 - Rodzice nie nauczyli, żeby nie wtykać nosa w sprawy obcych? - mruknęła ze złością, wbijając wzrok różnokolorowych oczu w postać, która nagle wydała jej się dziwnie znajoma...

6 lip 2018

Od Chuuyi CD Dimitrija "Pomarańcze mogą zranić"


   Och, naprawdę, Dimitrij?! W umyśle rudzielca pojawiła się silna chęć zamordowania przyjaciela za znieważenie jego ukochanego płaszcza. Nie wspominając o wydaniu na pastwę tego... Dzieciaka-koali, który ilekroć widział Nakaharę kleił się do niego jak tylko mógł. Doprawdy irytujące było z niego stworzenie. 
 - Będziesz czyścił mi płaszcz, ty pożeraczu hurtowych ilości pomarańczy!!! - Wydarł się na całe gardło, gdy tylko świat przestał mu wirować przed oczami. W pierwszej chwili nawet nie zwrócił większej uwagi na wtulonego w niego białowłosego, dopiero kiedy chciał się podnieść, ale coś mu przeszkodziło, przypomniał sobie o obecności informatora. Z głośnym warknięciem zrzucił z siebie zawiedzionego chłopaka i podniósł się, otrzepując ciuchy. Oj, będzie prał to wszystko ręcznie pod czujnym okiem Chuu. Nie daruje tego blondynowi tak łatwo, nawet jeśli to dzień jego urodzin. 
   I jeszcze jak na złość zgubił swój kapelusz i nigdzie w zasięgu wzroku go nie widział. Z drugiej strony, kiedy spadał za pierwszym razem z Todorovskim i za drugim z Calebem trawa przykryła ich całkowicie. I zafarbowała mu płaszcz. Zgrzytnął zębami, wdrapując się powoli pod górę, rozglądając się przy okazji za swoją zgubą. Informator oczywiście człapał za nim. Chłopak w goglach również poszukiwał kapelusza z tą różnicą, że on go wypatrzył pośród zielonej trawy i dosłownie zanurkował w nią, by odzyskać czarny materiał. 
   Zirytowany wampir odebrał swoją własność z rąk uradowanego, który najwyraźniej oczekiwał jakichś podziękowań. Ale jeśli tak, to za mało znał wkurzonego Chuuyę, bo tylko warknął coś pod nosem, że ma się do niego nie przytulać i ruszył dalej pod górę. Oczywiście jego adorator nie za wiele sobie z tego zrobił, zresztą tak samo jak z poprzednich tysięcy razy, kiedy rudzielec powtarzał mu te same słowa. Nie skutkowały nawet groźby, a tego też próbował. Chłopak był nie do zdarcia. 
   Dopiero kiedy stanął obok rozłożonego koca, na którym blondyn delektował się swoim ukochanym ciastem, będąc niemal w siódmym niebie, zorientował się, że coś w tej sytuacji jest nie tak. 
 - Caleb, co ty właściwie tutaj robisz? Zwiałeś z placówki? - Zmrużył lekko powieki, lustrując informatora uważnym spojrzeniem. Nawet Dimitrij oderwał się na moment od swojego skarbu, by przysłuchać się odpowiedzi. 
 - Ivan prosił, żebyś się pośpieszył. Wie, że dał ci dzień wolny na spędzenie do z jego synem, ale jesteś mu pilnie potrzebny. Jakieś papiery z Moskwy przyszły i musisz się nimi zająć. - Odparł, kręcąc głową, a kiedy skończył posłał współczujące spojrzenie jeszcze bardziej zirytowanemu wampirowi. Teraz właściwie był wkurwiony. Czy ci ludzie z wielkiego miasta nie mogli poczekać kilka godzin? Naprawdę liczył, że będzie mógł poświęcić ten dzień solenizantowi. Przetarł jedynie twarz dłonią, wzdychając ciężko. Tutaj jego złość się nie przyda ani trochę. 
 - Przekaż mu, że będę za godzinę lub dwie. Tyle te dupki z Moskwy chyba mogą poczekać. - Drugie zdanie wypowiedział raczej do siebie ściszonym głosem, chociaż i białowłosy, i blondyn to słyszeli. Ten pierwszy skinął głową, po czym pomachał im na pożegnanie i zbiegł ze zbocza. Nakahara przyglądał się temu, zaciekawiony czy chłopak zdoła utrzymać równowagę, czy jednak zaliczy bliskie spotkanie z ziemią. O dziwo nawet się nie potknął, dlatego niezbyt zadowolony wrócił do poświęcania uwagi nowemu współlokatorowi, który pożarł już ponad połowę ciasta. Tak długo zajęło mu wdrapanie się tu czy to Di miał takie szybkie tempo zjadania swoich pyszności w obawie, że zrobi to za niego ktoś inny?

~~~*~~~

   Wybranie tego miejsca było naprawdę dobrym pomysłem, co uświadomił sobie dopiero gdy dane mu było spędzić ponad godzinę na niezobowiązujących rozmowach z młodym Todorovskim, podziwiając przy okazji miły dla oka widok i wygrzewając się w promieniach słońca. Szkoda tylko, że zbliżał się czas, kiedy musiał się zbierać. W końcu kazał przekazać przywódcy, że będzie o mniej więcej określonej porze i choć bardzo nie chciał, to posada doradcy zobowiązywała. Chociaż czasem czuł się raczej jak sekretarka Ivana, na którą ten zrzucał, na szczęście tylko część papierowej roboty. 
   Zadowolony blondyn leżał na kocu tuż obok Chuuyi z rękami podłożonymi pod głowę. Uśmiechał się lekko, co rudzielec zauważył z ulgą. Czyli niespodzianka mu się podobała. Oczywiście mógł to stwierdzić już po samej początkowej reakcji młodszego, ale wolał widzieć jego zadowolenie na koniec. 
   Również uśmiechnął się lekko, podpierając rękoma za plecami. Właściwie gdyby nie panorama zniszczonego miasta przed nimi można by pomyśleć, że wszystko wróciło do normy. Że wcale nie ma już żadnej wojny, że nie trzeba się mieć cały czas na baczności, pamiętać, że w każdej chwili możesz zostać zaatakowany, że w każdej chwili ktoś gdzieś ginie postrzelony, przestrzelony lub zagryziony. Ta chwila spokoju i względnej beztroski była naprawdę potrzebna im obojgu. A bardziej chyba nawet Dimitrijowi, w końcu Chuu zaznał życia bez wojny. Nie za wiele, ale jednak, czyż nie? 
   Na myśl o tym nieco posmutniał i spojrzał w bok na Rosjanina. Wyglądał jakby spał i śnił o czymś naprawdę przyjemnym, a to przez ten delikatny jak płatek śniegu uśmiech, w który układały się jego wargi. Przez te cztery lata Nakahara nauczył się już zauważać takie drobne, ledwo widoczne szczegóły. 
   Pochylił się nieco w jego stronę, przykładając ostrożnie dłoń do jego policzka i przeciągając bardzo delikatnie opuszkiem kciuka po jego wargach. Blade powieki uniosły się niemal natychmiast, pozwalając turkusowym tęczówkom wbić się w postać wampira ze zdziwieniem i lekkim zmieszaniem. Rudzielec odrobinę się wystraszył tak nagłą, a jednak zupełnie spokojną reakcją, więc wycofał się dość szybko, zachowując przy tym zupełny spokój. 
 - Miałeś resztki ciasta na ustach. - Wzruszył ramionami, jakby to była jedna z najbardziej oczywistych rzeczy na świecie. Blondyn podniósł się do siadu, wycierając w panice wierzchem dłoni usta. Starszy zaśmiał się cicho, klepiąc go po ramieniu. - Podnoś się, muszę wracać, a samego cię tu nie zostawię. - Podniósł się na równe nogi i przeciągnął, prostując zastałe kości. - A taaaaaak mi się nie chceee.... - Jęknął żałośnie, spoglądając prosto w niebo.

Dimitrij? Ciut krócej tym razem? Nie? No cóż, próbowałam ;-;

Od Shinyi Do Ayato "Sztuka opanowania"

"Mamy problem z pewnym wampirem. Przydałaby się pomoc. Przybądźcie jak najszybciej. NATYCHMIAST."
   Odręczny napis na kartce wyraźnie wręcz błagał o pomoc, niemalże na kolanach, dlatego Hiigari nie potrafił odmówić, kiedy starszy Todorovskij zapytał go, czy zechciałby się tym zająć. Część miasta, w której grasował owy wampir była mocno wysunięta na zachód, a białowłosy znał bardzo dobrze, poszczególnych ludzi stamtąd nawet jeszcze lepiej. W dodatku mu ufali, a zaufanie do niego wzięło się stąd, że gdy jeszcze zamieszki w tej części kraju były na porządku dziennym, to właśnie oddział Shinyi ich bronił. W czasie, gdy mężczyzna czytał dostarczoną przez informatora kartkę, ognisko zamieszek znajdowało się znacznie wyżej na północy kraju. Swego czasu zastanawiał się, dlaczego oni tak wędrują, niszcząc na nowo coraz większe połacie terenu. Pytał nawet o to kilka osób, jednak nikt nie potrafił mu na to odpowiedzieć, nawet ci, którzy swego czasu walczyli w tamtych szeregach.
   Tak więc wampir zebrał trójkę strzelców ze swojego oddziału, na których przypadało dwóch wampirów oraz jedna dziewczyna. Zabieranie człowieka na taką misję może nie należało do najmądrzejszych pomysłów, ale Shinya nie mógł odmówić zabrania jej ze sobą, szczególnie zwracając uwagę na jej umiejętności, do których trzeba było zaliczyć wyśmienite oko do ruchomych celów. A jej łuk ze srebrnymi strzałami był tylko kolejnym atutem.
   Mężczyzna doskonale pamiętał początki tej różowowłosej, wtedy jeszcze w kimonie, niewielkiej dziewczyny. Ledwo sięgała mu do ramienia, a w swoich szeregach miał wtedy tylko wampiry, dlatego tym bardziej obawiał się, czy niewielka istotka odnajdzie się między nimi. Ale Meghan zaskoczyła nie tylko jego, ale i cały Projekt. Hiigari nigdy by nie pomyślał, że dziewczyna tak dobrze odnajdzie się w bandzie krwiopijców. Dzięki niej zmienili postrzeganie ludzi i przygarnęli do siebie także innych chętnych. 
   Wyruszyli więc we czwórkę, uzbrojeni w mapę z wytyczoną trasą, swoje bronie i ciekawość oraz determinację. Droga na szczęście, choć była długa i nieco męcząca ze względu na grzejące słońce, minęła w całkowitym spokoju i ciszy, bo nikt nie chciał niepotrzebnie tracić energii na zbędne konwersacje. Ta część Murom była nieco mniej zniszczona niż pozostałe, a przynajmniej na taką wyglądała, bo ludzie zdecydowali się spróbować odbudować tu niektóre budynki. W ten sposób powstały dwie spore budowle, przypominające bardziej domek z kart, z tą różnicą, że zamiast kart użyli wszystkiego co tylko mieli pod ręką. Ale stabilność obu budowli była taka sama. Todorovskij nie raz próbował przekonać tych ludzi, by poszli z zaprzyjaźnionymi oddziałami wojska w stronę Moskwy, bo to własnie tam zostały utworzone strefy bezpieczeństwa dla cywili. Ale oni byli zbyt uparci, zbyt przywiązani do ziemi rodzinnej i żadnymi sposobami nie dawali się przekonać ani nawet przekupić. 
   Przed budynkiem spotkali znajomego strażnika na warcie, który zaprowadził ich do środka. Gdy tylko białowłosy przekroczył próg budynku w jego kierunku z piskiem radości puściła się mała brunetka. Rzuciła mu się na szyję, tuląc mocno z radością, że ponownie może go zobaczyć. Shinya przytulił ją do siebie z łagodnym uśmiechem. Właśnie dla takich chwil postanowił walczyć. Odstawił ją po chwili na ziemię i szybko zapoznał się z zaistniałą sytuacją. 
 - Nie wiemy kto to jest. Nie jesteśmy nawet do końca pewni jak on wygląda, bo zwykle nie zniża się do naszego poziomu. Skacze tylko po dachach, strasząc kobiety i dzieci, drażniąc nas, a kiedy zaczynamy do niego strzelać ucieka i każe się gonić. - Zirytowany mężczyzna z siwiejącą już brodą wymachiwał ręką, kiedy informował nowo przybyłych o pojawiającym się od kilku dni żartownisiu. - Nikt z nas nie może oddalać się za bardzo od tego miejsca, bo narazilibyśmy tych ludzi. Nie po to tu z nimi zostaliśmy. Przysięgam, że jeśli go złapiecie, to osobiście go rozstrzelam. 
   Po chwili zostawił ich samych, bo między dziećmi nawiązała się jakaś kłótnia i kobiety nie mogły sobie z tym poradzić. Generał popatrzył po swoich ludziach, przygryzając wargę w zamyśleniu. Jedno było dla nich oczywiste, starszego żołnierza nie można było dopuścić do żartownisia, jeśli go złapią. Zapewne podobnie z resztą przebywających tutaj ludzi. Zresztą kto nie byłby na niego wściekły, gdyby od kilku dni był nękany w ten sposób? 
 - W takim razie róbcie to co zawsze. My będziemy monitorować teren z pobliskich dachów. - Wydał polecenie brodaczowi, kiedy ten do nich wrócił, po czym zwrócił się do swoich ludzi. - Poszukajcie możliwie najwyższych punktów w okolicy, tylko żeby nie było was widać. Nie chcemy go zabić, tylko unieruchomić, więc zakaz celowania w głowę, zrozumiano?
   Szybkie potwierdzenie i cała czwórka rozeszła się w wyznaczone strony. Wampir zajął leżące miejsce na dachu sąsiedniego budynku. Nieco obawiał się, że strop może się zawalić pod jego ciężarem, dlatego starał się poruszać możliwie najwolniej. Umieścił lufę swojej snajperki we wcięciu w murku i rozejrzał się przez celownik, sprawdzając pozycje pozostałych. 
 Wszyscy są na miejscach, co teraz? Głos Spencera rozbrzmiał w jego głowie. W czasach, gdy brakowało sprzętu do komunikacji, członek z umiejętnościami telepatycznymi był naprawdę przydatny.
 Czekamy... Odparł tylko, biorąc głębszy wdech. 

~~~*~~~

   No i czekali. Ponad cztery godziny, w czasie których Spencer niemal zanudził się na śmierć, a Gavin umarł z głodu. Musieli także mocno zirytować Meghan, bo w pewnym momencie do białowłosego dotarła skarga, że kobieta grozi pozostałej dwójce. Sam był nieco głody, a dokładniej mówiąc miał ogromną ochotę na ukochany chlebek, ale w tym tygodniu był już u Yagena, więc musiał poczekać na tą niewielką przyjemność, która jak zwykle kończy się bólem. Mężczyzna liczył, że w końcu, któregoś pięknego razu jego organizm zareaguje na to piękne ludzkie jedzenie w inny sposób. Że jakiś cudem przyzwyczai się do niego. Wiedział, że szanse są marne, ale... Czego nie robi się z miłości?
   W którymś momencie, kiedy słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi, w dole, między alejkami usłyszeli krzyki żołnierzy, a chwilę potem postać skaczącą po ruinach pobliskich budynków. Reakcja oddziału była natychmiastowa. Srebrna strzała pomknęła w kierunku wampira, przebijając jego ramię na wylot. Obiekt zachwiał się na pozostałościach jednego z budynków, po czym runął w dół między ruiny, zapewne łamiąc kilka kości. Hiiragi natychmiast się podniósł, przerzucając broń przez ramię i zeskoczył z dachu, nie dbając już o to, czy zawali się pod nim czy nie.
 - Zatrzymajcie ich! - Zawołał do swoich, widząc jak wściekli żołnierze biegną w stronę zestrzelonego wampira. Sam pognał w tamto miejsce, odnajdując żartownisia bez większych przeszkód. Leżał rozwalony na stercie gruzów z krwawiącym ramieniem, z którego wystawała strzała. Dla pewności białowłosy wycelował lufę w drugiego, gdyby ten zechciał skoczyć mu do gardła. Wolał jednak uniknąć takiego scenariusza i mieć wszystko pod kontrolą, dlatego przyłożył palec do spustu, pozostając w pełnej gotowości. 
   Przyjrzał mu się uważnie. Czy tylko mu się wydawało, czy naprawdę już gdzieś spotkał tą śmieszną czuprynę? Zmrużył lekko powieki, szturchając wampira końcem lufy. Czerwono-brązowowłosy drgnął gwałtownie, unosząc powieki w górę i ukazując światłu dziennemu charakterystyczne oczy. Więc jednak... Shinya miał już kiedyś okazję spotkać się z tym wampirem. W podobnych okolicznościach zresztą. 
   Zerknął w stronę głównej drogi, skąd dobiegały go głośne krzyki. Domyślił się, że ludzie nie dali się tak łatwo zatrzymać, dlatego musiał gdzieś ukryć się z zielonookim. Nie po to ratował go dwa lata temu, żeby teraz zginął z ręki wściekłych ludzi z własnej głupoty, do jasnej cholery. Jakimś cudem udało mu się wziąć mężczyznę na ramiona i zawlec do pobliskiego budynku i ukryć pod schodami. Zielonooki musiał naprawdę mocno oberwać, skoro nie stawiał nawet najmniejszego oporu. Teraz tylko poczekać, aż tamci się stąd zabiorą i wyciągnąć strzałę z jego ramienia. I może opatrzyć tą ranę... Tylko czym?

<Ayato? No więc, tu Cię zostawiam. Powodzenia xd>

Od Yagen'a CD Soren'a "Specjalny przypadek"


 - Może tak może nie.. a może cię okłamię i pójdę na łowy? Chcesz mnie opuścić wcześniej? Nie ma sprawy, ale nie dotrzymuje słowa, że zaraz stąd nie wyjdę, więc może zostaniesz? Upewnisz się czy w ogóle śpię czy nie uciekam, co ty na to? - Białowłosy wampir usiadł na łóżko nadal nie spuszczając ze mnie wzroku. Drwił ze mnie... bawił się tym moim przeklętym przeczuciem, że pójdzie kogoś zabić, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Zakląłem cicho w myślach, ale ... podjąłem jego grę. 
- Dobra. Skoro tak bardzo chcesz, bym cie przypilnował do snu jak małe dziecko to nie ma problemu. Może jeszcze bajeczkę na dobranoc opowiedzieć? O małym wampirze, który był wyjątkowo niegrzeczny i spotkała go za to kara? - Usiadłem na krześle zakładając nogę na nogę. Skoro tak bardzo chce bym został to nie am problemu. Śmieszne by było jednak, gdyby dążył do odwrotnego skutku. Ale cóż. Ja mu nie popuszczę nawet, gdybym musiał z nim spać w jednym pokoju, jak nie łóżku... choć tego ostatniego wolałbym uniknąć. Nie chce wiedzieć do czego on jest zdolny. 
- Ta bajka może być bardzo interesująca, patrząc na tego co będzie ją opowiadać. - Soren po tych słowach zaczął zdejmować koszulkę, którą rzucił niedaleko szafy, po czym uśmiechnął się do mnie jakby był niewinnym aniołkiem... tia... prędzej demon odziany w anielską skórę. 
- Prawie półwieczny dzieciak się z znalazł. No świetnie - Syknąłem przybierając nieco wygodniejszą pozycję. Przewiesiłem nogi przez jeden podłokietnik, a o drugi oparłem się plecami. Czułem, że nieco tu jednak posiedzę... a o dziwo ten fotel nie był wcale tak niewygodny na jaki się zdawał. W sumie, to był lepszy niż moje krzesło w gabinecie. 
- Wiesz jak ci się coś nie podoba, to możesz wyjść, ale nie gwarantuje, że zaraz po tobie nie wyjdę i nie pójdę polować. A ty raczej nie chcesz mieć problemów, prawda? - Uniósł lekko brew. Mówiłem... diabeł , a nie anioł. Przewróciłem oczami już nieco znudzony tą grą. 
- Nie mówiłem ci że wyjdę. Po prostu opisałem twoją upartą osobowość - Zdjąłem okulary, które po chwili odłożyłem na szafeczkę obok jego łóżka. Przeczesałem również włosy dłonią, gdyż zaczęły wchodzić mi do oczu. Może powinienem w końcu zainwestować w jakąś spinkę? Nie... Może jednak się przemęczę do wizyty u fryzjera. 
- Doskonale wiem jaką ją mam, nie musisz jej opisywać - Dostrzegłem kątem oka, ze zagryzł wargę. Nie... Soren bądź jednak choć trochę ogarnięty i nie myśl, że dam ci odrobinę swojej krwi. Prędzej ci wypruje wszystkie organy nim zdążysz wbić we mnie te małe igły. 
- Dobra... chcesz tą bajkę na dobranoc, czy wolisz nadal się ze mną droczyć? Albo wróć... nie było pytania - Szybko się wycofałem widząc jego podejrzany uśmiech. - Siedź cicho i słuchaj. Jak przerwiesz , dostaniesz ognikiem. Jasne? - Zgromiłem go spojrzeniem, na co jedynie wzruszył obojętnie ramionami. No co za pijawka....
~~~*~~~
Mały cień o ciemnych, wręcz czarnych niczym węgiel włosach przemykał się przez ulicę opustoszałego miasta. W dłoniach trzymał kurczowo papierową torbę z rzeczami potrzebnymi dla swojego rodzeństwa. Chciał jakoś pomóc starszemu bratu, który jak zwykle wszystkim się zajmował - pomagał w trudnych chwilach,z dobywał jedzenie, czy też lekarstwa w razie potrzebny. Brunet nie mógł wiecznie stać bezczynnie, więc w miarę możliwości starał się ułatwić mu to wszystko, choć czasem więcej psuł, niż pomagał. 
Przebył kolejne metry uważnie się rozglądając. Nie chciał zdradzać nikomu ich kryjówki... wrogowie w końcu nie pogardziliby łatwemu celowi. Mogli ich z łatwością zabić, bo w końcu co im zrobią jakieś dzieci i jeden prawie dorosły facet. No nic. 
- Ichigonii-san? - Zawołał niemal szeptem wkraczając do piwnicy jednego z w połowie zburzonych budynków. Zacisnął mocniej ręce na paczuszce , którą po chwili odłożył próbując przesunął głaz zasłaniający wejście do kryjówki jego rodziny. Jego wątłe ręce nie dawały jednak rady na choćby drgniecie przeszkody, więc musiał czekać, aż jego starszy brat przyjdzie mu pomóc...znowu.
- Podaj hasło - Za kamienia wydobył się dobrze znany mu głos. Na jego delikatnych ustach szybko pojawił się szeroki uśmiech odsłaniający ząbki. 
- Kaze no uta - Wypowiedział nieco rozbawiony hasło, które tak naprawdę było tytułem jednej z ulubionej piosenki całego jego rodzeństwa. Głaz przesunął się z cichym syknięciem chłopaka, który musiał go ruszyć. - Ichigonii-san... jak się czuje Shinano? - Zapytał szybko przeciskając się obok niebiesko włosego, by dotrzeć do głównego pokoju. 
- Jest mu lepiej. To tylko zwykłe przeziębienie - Wcześniej wspomniany Ichigo zasunął z powrotem kamień i dołączył do młodzieńca. - Ale z pewnością poprawi mu się po tych lekarstwach. 
- Mam nadzieje - Brunet uśmiechnął się pewien swoich zdolności medycznych i podszedł do leżącego na łóżku młodszego brata. Po chwili wokół niego znalazła się również pozostała gromadka braci, wiec miał przynajmniej widowisko. Cały zabieg nie był skomplikowany... wystarczyło jedynie podać chłopcu lekarstwa i tyle. Niby nic trudnego, lecz młody lekarz ukrył jeden fakt. Ichigo podał mu wcześniej adres zaufanego źródła do którego miał się udać, jednak ten stwierdził, że poszuka wszystko na własną rękę. Liczył się w końcu czas, a tamta placówka była zdecydowanie za daleko i sama podróż zajęła mu by nie mniej  niż jeden dzień. Nie dbał o to, czy ściągnie na siebie przez to kłopoty. Gdyby mieli złe zamiary, to zabiliby go od razu, a nie dawali lekarstwa.
~~~*~~~
-Więc kto by się spodziewał ataku ? Jego brat zawsze mu powtarzał, by nie ryzykował, by nie próbował zrobić wszystkiego samemu, bo nie zawsze wyjdzie to an dobre. Więc teraz musiał patrzeć, jak jego ukochana rodzina musi się rozejść, by ratować swoje życie. Czy przeżyli? Nie miał pojęcia. - Z każdym kolejnym słowem, czułem, jak powoli ściszałem głos. Jakim sposobem przeszedłem na historię o mojej rodzinie? To na pewno przez zmęczenie. Zamilkłem jednocześnie rozmyślając o tym czy nie powiedziałem za dużo. Może się nie domyśl ... oby. Wstałem bez słowa zabierając okulary i opuściłem jego pokój uznając, że mam gdzieś to, czy wyjdzie czy nie. Nie miałem ochoty na jakiekolwiek towarzystwo, a tym bardziej jakiegoś wampira.

< Soren? Mówiłam, że nie umiem.... Zgubiłam wątek po połowie >





Shinya Hiiragi

Od Chuuyi CD Juuzou "Krwawa nić"

Poprzednie opowiadanie

   Przez dłuższą chwilę rudowłosy przyglądał się obiektowi przed nim z niezrozumiałą miną. Kretyn. Ewentualnie zwykły idiota, bo nie wierzył, że można mieć tak nierówno pod sufitem jak ten przed nim. A jednak białowłosy stał przed nim i to było bardziej niż pewne. Ruszał się, oddychał... Wampir wolał jednak dla bezpieczeństwa uniknąć stwierdzenia, że myśli. W każdym razie w tym umyśle na pewno coś się działo, ale chyba nie chciał wiedzieć co.
   Gorsze było to, że to właśnie jego szukał Nakahara. Dokładnie to imię i nazwisko widniało na kartce papieru, którą trzymał w ręce. Już wcześniej miał co do tego mieszane uczucia, ale teraz zaczął zastanawiać się, który z Todorovski'ch go w to wpakował i jak bardzo był świadom tego, w co go pakuje. Którykolwiek z nich to był, słono mu zapłaci za niańczenie tego białowłosego ADHD'owca.
 - Świetnie, miło mi cię poznać, naprawdę. - Wywrócił oczami, zirytowany nadmierną energią chłopaka. Zbyt entuzjastyczny jak dla niego. Z wielką ochotą pokazałby mu, że wcale nie ma się z czego tak bardzo cieszyć, ale... Zerknął ukradkiem w stronę kamer, które co kilka metrów zabierały miejsce pod sufitem. No właśnie. Wiecznie obserwowani. - Ja jestem Nakahara. A teraz chodź. - Obrócił się do niego plecami, wytwarzając połami płaszcza podmuch wiatru, który uderzył w Juuzou. Ten popatrzył tylko zaciekawiony i może nieco zdziwiony na rudowłosego, nie mając nawet zamiaru ruszyć się z miejsca.
   Chuuya szybko zorientował się, że brakuje mu dźwięku jeszcze jednych kroków. Odwrócił się do niego, skupiając wzrok na czerwonych spinkach na jego grzywce. W całej tej postaci były chyba najzwyczajniejszą rzeczą pod słońcem. Może nie licząc tego, że z jakiegoś niewytłumaczalnego, przynajmniej dla rudzielca, powodu układała się ona w rzymską liczbę trzynaście.
 - Dlaczego Juuzou ma iść? - Zapytał, przechylając głowę w bok i przyglądając mu się czerwonymi oczami. Wampir wywrócił tylko oczy, wciskając wolną rękę do kieszeni. Dlaczego to nigdy nie mogło być tak proste? Mówisz komuś, żeby za tobą poszedł i ten idzie. Nie. Nigdy. Zawsze musi paść pytanie dlaczego, po co, dokąd. Nie można było od tak komuś zaufać? Z drugiej strony sam miał problemy z zaufaniem i gdyby postawił się na miejscu tego chłopaka, pewnie też by sam sobie nie zaufał. Szczególnie wiedząc, kim naprawdę jest. Albo raczej wiedząc, że kłamie od czterech lat.
 - Bo jeśli Juuzou ze mną pójdzie, to szybciej dostanie swoją broń. - Odparł, wzdychając cicho. Po chwili zorientował się, że podobnie jak białowłosy mówi o nim w trzeciej osobie. Potrząsnął głową, chcąc się tego pozbyć. On tak nie robił. To było zbyt dziwne nawet jak na rudzielca w kapeluszu.
 - W takim razie Juuzou pójdzie. - Odparł i stanął obok Nakahary, ruszając po chwili razem z nim korytarzem. Kierowali się do sali treningów, gdzie Chuu miał spróbować dopasować broń do Suzuyi, jak zwykle robił to Elliot. Dlaczego nie on? Chłopak od gitary był pilnie potrzebny w drugiej części budynku, a przywódca stwierdził, że rudowłosy się nudzi, więc on zajmie się nowym rekrutem. Mężczyzna domyślał się, że w tym genialnym pomyśle przywódcy maczał palce Dimitrij. Ale policzy się z nim później.
 - Więc najpierw mi powiedz, jaką masz grupę krwi. Wtedy będę mógł wybrać grupę broni, w której będziemy szukać tej pasującej do ciebie. - Wytłumaczył, kiedy tylko znaleźli się na dużej sali. Bardziej tłumaczył to sobie niż jemu, bo pierwszy raz odkąd dołączył do Projektu miał zająć się czymś takim. Dobre tyle, że dostał krótką instrukcję od bruneta, nim ten pognał korytarzem do miejsca, gdzie był pilniej potrzebny. Naprawdę wolałby teraz zajmować się papierową robotą, niż robić za niańkę.

<Juuzouuuu? Wybacz, że tak długo x,x>

1 lip 2018

Od Akemi CD Robina „Nie patrz tak na mnie”


Cycata dziunia!? A to cham, pomyślałam w pierwszej chwili i poczułam, jak kły aż świerzbią mnie
w ustach. Nie teraz, Akemi, uspokój się. Przyjdzie czas na to, by się jeszcze mu odpłacić za tą
zniewagę. Pożałuje, oj, pożałuje, uśmiechnęłam się do siebie i już obmyślałam, jakim torturom
mogłabym go poddać. Tak, kołyska lub podwieszanie za ręce mogłoby być całkiem interesujące w
skutkach.
Póki nie zaczął się tak dziwnie na mnie patrzeć, być taki chłodny, pomyślałam, że jest całkiem w
porządku. Całkiem przystojny, fajne ciało, widać, że jest silny. W łóżku mógłby być całkiem w
porządku. W sumie to nawet chętnie bym go zerżnęła, tak ostro, jak lubię. Dawno nie miałam
żadnego mężczyzny. Na samą myśl tego, co mogłabym zrobić mu w łóżku, zadrżałam z
podniecenia. Oblizałam wargi i uśmiechnęłam się mrocznie tak, by tego nie zauważył. Cały czas
miał jednak ten dziwny, mroczny wzrok...
- Nie patrz tak na mnie – powiedział Robin i cały czas patrzył na mnie tym swoim wzrokiem.
Odezwał się z takim chłodem, że spokojnie mógłby zamrozić jedno jeziorko w tym parku.
Spoważniał nagle.
- Ja... Przepraszam... - odpowiedziałam od niechcenia, żeby odsunąć od siebie podejrzenia, że mogę
czytać mu w myślach.
- Przepraszasz za grzebanie nam w głowie? Świetnie – odpowiedział.
Cholera jasna, jak on się domyślił!? Czyżbym aż tak bardzo się z tym zdradziła tym razem? Do
jasnej cholery, muszę być bardziej ostrożna. Chyba za bardzo się na niego zagapiłam... Za bardzo
mnie intryguje ten Robin... Ale chwila, czy on powiedział nam? Jak to, o co mu chodzi?
Postanowiłam dalej ciągnąc tę rozmowę, z największą przyjemnością odkryję jego tajemnicę.
- Jak to „nam”? Przecież jesteś tylko ty – odparłam zainteresowana, ale na tyle, by nie zauważył
ciekawości w moim głosie. Dalej lustrowałam mu jednak głowę.
- Chodź – odrzekł nagle i złapał mnie za nadgarstek.
- Robin, co ty robisz? - odpowiedziałam wyraźnie zdziwiona.
Odciągnął mnie kawałek dalej w park. Wybrał, oczywiście, takie miejsce, by nikt nam nie
przeszkadzał. Była to jakaś bardziej ustronna polanka, jedna z tych niewielu, o których istnieniu
ludzie nie mają za bardzo pojęcia. Stał przede mną, lecz nagle zaczął chodzić wokół mnie i oglądać
jak manekin na wystawie. Sięgnęłam do jego myśli. A to kutas, ocenia mnie po wyglądzie! Mój
wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Z słodkiej, miłej i kulturalnej dziewczyny stałam się zimną i
chamską kobietą. O nie, nie będziesz mnie tak traktowałam, pomyślałam znużona jego
szczeniackim zachowaniem.
- Ten idiota jest może na tyle głupi, że nie wie, co chciałaś zrobić, ale ja wiem o tym doskonale.
Chcesz? Proszę bardzo, czytaj – powiedział nagle Robin.
Gdy na niego spojrzałam, byłam w szoku. Starałam się jednak, by tego nie dostrzec. I od razu też,
nie tylko błądząc mu w głowie i jego myślach, odnalazłam jego głęboko skrywaną tajemnicę. To
jeden z tych nielicznych wampirów, które mogą zmieniać postać. A teraz, w swojej drugiej
odsłonie, był jeszcze bardziej pociągający. Uśmiechnęłam się demonicznie.
- Intrygujący z ciebie osobnik, Seven. Dawno nie dane było mi spotkać mojego pobratymca o
takich ciekawych zdolnościach - rzekłam, bo udało mi się odgrzebać w jego umyśle jego drugą
tożsamość.
- Co, jak do mnie powiedziałaś? - odpowiedział, wyraźnie zbity z tropu.
- Chciałeś, żebym czytała mi w myślach, więc to zrobiłam. Seven, całkiem ciekawe imię –
odparłam, przechylając lekko głowę i przyglądając się mu.
Mój towarzysz, Robin, albo raczej Seven, przyglądał mi się, całkowicie zszokowany, jednak
dostrzegłam w jego oczach, że jest gdzieś w nim trochę podziwu dla moich umiejętności. Sama
muszę rzec, że jego możliwość przemiany jest całkiem ciekawa. I dość rzadka. Widziałam w trakcie
mojego żywota niejednego wampira, niejednego też było mi dane pokonać, ale umiejętność Robina
lub, jak kto woli, Sevena, jest dość rzadka. Nie wiele wampirów może się poszczycić takimi 
możliwościami.
Przestałam rozwodzić się nad jego wampirzymi zdolnościami i postanowiłam dalej pogrzebać mu w
głowie. Sprawiało mi to ogromną przyjemność. W tym momencie mój towarzysz był całkowicie
bezbronny przed wchodzeniem mu do głowy, że bez problemu i przeszkód mogłam to robić. Więc
zaczęłam grzebać mu w głowie.
- To jak, czytasz, czy mamy sobie iść? - warknął zniecierpliwiony.
- Seven, ale z ciebie.. .Hmmm, ciekawe masz myśli – śmieję się uwodzicielsko.
- Co... Co wyczytałaś? - mówi pełen pychy i samozadowolenia z siebie.
- Lubisz przemoc. Nie tylko względem innych ludzi.
- Tak? Czyżby? - odparł, teraz już wyraźnie zaciekawiony.
Mam cię, pogratulowałam sobie w duchu. Teraz jest mój, uśmiechnęłam się w duchu.
- Z twojej głowy wynika, że bardzo, tobie i Robinowi, zależy na tym, żeby coś ze mną w łóżku
zrobić – zaczęłam mówić i powoli zbliżałam się do niego. - Muszę rzec, że to całkiem ciekawe
pomysły – dodałam z mrocznym uśmiechem na twarzy, spoglądając mu prosto w oczy. Nasze
twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Hmm... - mruknął w zamyśleniu, wytrzymując moje świdrujące spojrzenie. - Co takiego myślimy?
- rzucił wyzywająco.
- Pomysły was obojgu są bardzo, bardzo ciekawe. I całkiem przyjemne. Ty, Seven, masz ochotę na
chłostę, gwałt i łamanie kołem. Całkiem interesujący pomysł na zaciągnięcie kobiety do łóżka –
zaśmiałam się.
- A Robin?
- Robin chyba woli przejść od razu do rzeczy, podoba mi się to. Wiązanie i ostre rżnięcie.
- Och, naprawdę? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony.
- Tak, widzę to – bez chwili namysłu pocałowałam go szybko i namiętnie.
Nie odrzucił mnie ani mojego pocałunku, więc miałam nad nim całkowitą przewagę. A to ciekawe,
pomyślałam, i odsunęłam się od niego. Po dłuższej chwili parzenia na niego, powiedziałam:
- W kwestii preferencji moglibyśmy osiągnąć kompromis, panowie.
- Jesteś całkiem intrygującą wampirzycą... - rzekł mrocznie. Podoba mi się to, pomyślałam. Na
pewno moglibyśmy doskonale się ze sobą grać, zaśmiałam się w duchu.
Po chwili podeszłam znów do niego i zaczęłam go obchodzić, oceniając go wzrokiem. Różnili się
wyglądem między sobą. I Robin, i Seven, wyglądali inaczej. Seven miał włosy w odcieniu bliżej
nieokreślonego blondu. Miał tą dziwną maseczkę na twarzy, ale mogę się założyć, że za nią krył się
złośliwy uśmieszek. Oczy w kolorze ziemi były całkiem intrygujące. W kwestii ciała jednak to
Robin miał nad Sevenem zdecydowaną przewagę. No i Seven był bardziej wyzywający, rozmowny
i pełen pychy. Jednak obaj mi się podobali i z miłą chęcią obu bym zerżnęła. Wiązanie, odrobina
chłosty, ból... To wszystko, czego boje, a w zasadzie cała trójka, potrzebowała. Z myśli Sevena
wynikało, że od dawna nie miał nikogo w łóżku. Tym lepiej.
Dalej go obchodziłam i oceniałam wygląd drugiej postaci Robina. Miałam przed sobą całkiem
ciekawego wampira, Sevena.
- Przeczytałam już niejedno i twoje myśli są całkiem ciekawe. Nie warcz tak na mnie, mój drogi –
znów stanęłam twarzą do niego i popatrzyłam w jego ziemiste oczy. - To co, gdzie tak bardzo
chcesz iść? - odrzekłam mrocznie, czekając na jego kolejny ruch.

Od Felicjana do Annmarie ,,Fioletowy parasol''

 Podsunąłem się nieco w prawo unikając cienia rzucanego przez daszek, który wpadał na kartkę szkicownika. Warunki do rysowania nie były tu najlepsze zważając też na zimny murek przed swoim mieszkaniem, na którym przysiadłem, ale widoki były godne poświęcenia. Zadbane budynki i rozległe chodniki, a gdzieniegdzie nawet zasadzone drzewa czy krzewy. Nad tym wszystkim latały przeróżne, lecz nieliczne ptaki, które narysować niestety było trudno. Na swoim rysunku zdążyłem już zawrzeć wszelką widoczną roślinność i ścieżki, a na nich naszkicowałem nawet jednego przechodnia, który i tak mało zainteresował się moją obecnością. Ceglany mur nie był zbyt wygodny, ale usiłowałem na nim jeszcze trochę wytrzymać. Lepsze to już od siedzenia w zamkniętym, dusznym pomieszczeniu. Aby poprawić nieco warunki pracy oparłem głowę o słup obok i podwinąłem jedną nogę, drugą zaś pozostawiając swobodnie zwisającą. Kontynuując swój szkic wykonywałem ręką delikatne ruchy starając się uchwycić wszystko prawie identycznie, aby móc później obserwować rysunek i czuć się, jakbym faktycznie tu był. Często tak robię, gdy pogoda nie dopisuje i nie mam możliwości wyjść na zewnątrz. Jak na złość w kilka minut na niebie wpłynęły bure chmury, które nie mogły zwiastować niczego dobrego. Na mojej twarzy pojawił się grymas, gdy na kartkę szkicownika spadły dwie pierwsze krople. Następnym nie pozwoliłem zniszczyć swojego dzieła zamykając z trzaskiem zeszyt. Rozgoryczony zsunąłem się z murka chowając swoje przybory pod kurtkę aby deszcz jeszcze bardziej ich nie zmoczył. Wyglądało na to, że wszystko jest dzisiaj przeciwko mnie i nie spędzę tego dnia jak zaplanowałem, czyli właściwie tylko siedząc i coś bazgrząc. Otworzyłem mieszkanie i wszedłem do środka, aby zostawić w środku posiadane rzeczy i wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że gorsza pogoda mnie przed niczym nie powstrzyma. Przecież rześki, chłodny deszcz to równie dobre warunki na popołudniowy spacer. Szczelniej owinąłem się kurtką i ponownie wyszedłem ze swoich czterech ścian. Podszedłem bliżej, ale nadal stojąc pod daszkiem oceniłem sytuację. Krople deszczu spadały bardzo szybko i obficie, przez co doskonale można było nazwać to ulewą. Po chwili rozmyśleń jedynie wzruszyłem ramionami i postawiłem krok przed siebie. W ciągu kilku sekund byłem już cały przemoczony czując się jakbym wszedł pod prysznic, ale nawet mnie to nie zniechęciło. Odrzuciłem wilgotne włosy w tył, aby nie zasłaniały mi widoku i ruszyłem przed siebie. Skrzyżowałem ręce na piersi otulając się nimi dla otuchy i przybrałem przypadkowy kierunek. Przemierzałem te same ścieżki, które znalazły się na moim rysunku i stwierdziłem, że źle naszkicowałem wzór cegiełek. Następnym razem muszę zwrócić na to uwagę, ażeby obrazek był dokładniejszy. Obserwując tak przyzwoitą roślinność pod stopami doszedłem do niewielkiego parku. Stojąca niedaleko morka ławka zachęciła mnie do chwili spoczynku. Usiadłem na niej zakładając nogę na nogę czując jak moje spodnie nasiąkają wodą, jakby wcześniej już wystarczająco tego nie zrobiły. Zmarszczyłem brwi w irytacji, ale nadal silnie starałem się myśleć pozytywnie. Te pochmurne niebo i ulewa nie pozwalały mi nawet cieszyć się obecnością na świeżym powietrzu. Trzeba przyznać, że przykra pogoda jednak niesamowicie psuje moje dobre samopoczucie. Wsłuchałem się w odgłosy kropli wody odbijających się od drewnianej ławki, gdy moją uwagę przykuła smukła sylwetka poruszająca się szybko w niewiadomą stronę. Jak się potem okazało - dziewczyna, miała nad głową fioletowy parasol, którego posiadania bardzo jej zazdrościłem. Po tempie jej chodu można było wywnioskować, że albo się gdzieś śpieszy, albo podobnie jak ja nienawidzi deszczu. Gdy nagle się zatrzymała i zerknęła w moją stronę, zaczął zazdrościć jej również suchych i dobrze ułożonych włosów. Przeczesałem własne, mokre i przechyliłem lekko głowę na bok widząc jak na twarz nieznajomej wpływa uśmiech. Niedługo po tym zaczęła zbliżać się w moją stronę, na co moja mina nieco zrzedła. 
- To chyba nieodpowiednia pogoda na spacery po parku, nie uważasz? - rzuciła przyjemnym głosem kręcąc spokojnie parasolką.
- Tak, faktycznie - pokiwałem głową niezręcznie się czując podczas używania własnego języka, tak rzadko to robię.
- Mogłeś zainwestować przynajmniej w parasol - wskazała głową na przyrząd trzymany w ręku. 
- Ja nie mam parasola... - wzruszyłem ramionami stwierdzając tak żenujący fakt.
- Nie szkodzi. Pod moim jest wystarczająco dużo miejsca - uśmiechnęła się i przysiadła się do mnie przesuwając parasolkę tak, aby chroniła również mnie.
Spojrzałem w górę szczerze zadowolony, że więcej wody już po mnie nie spłynie.
- Dziękuję. To miło z twojej strony - mruknąłem spoglądając na kwiat róży na mojej piersi, który pod ciężarem wody ledwo się jeszcze trzymał w pionie.


Annmarie? c;

Od Robina Cd Akemi "Nie patrz tak na mnie"


Leząc na łóżku zastanawiałem się po co ja tutaj jestem? Będę musiał w końcu znaleźć jakieś głupie zajęcie, bo przecież nie będę się lenił przez kolejne dni, miesiące czy lata. Potrzebuje oderwania się od tego wszystkiego, gdyż dostane tutaj na głowę.
Stanąłem przed szafą z lustrem i dokładnie się przejrzałem. Moje ciało wyglądało dobrze, choć do boskości jeszcze trochę mi brakuje. Muszę to zmienić i wziąć się za siebie. 
Zamknąłem oczy, przechylając głowę w bok, gdzie przez chwile czułem jak wszystko powoli się budzi. Cóż.. jestem leniem. 
- Seven.. - rzekłem przykładając dłoń do lustra, gdzie zauważyłem połowę zmienionej twarzy. 
- Zjedzmy coś, bo ja na głodówkę przez ciebie odejdę.. - odezwał się drugi głos.
Po tej krótkiej, ale jasnej rozmowie otworzyłem szafę i zacząłem zastanawiać się nad ubiorem. Jest do cholery prawie trzydzieści stopni, przez co mnie skręca, ale co poradzić? Taki mamy klimat. 
Wybrałem czarne jeansy oraz białą koszulę, przed tym udając się pod prysznic, którego potrzebowałem. 
Wychodząc już z łazienki ubrany, poprawiłem szelki i przeczesałem jeszcze raz włosy dłonią. Czas coś zjeść. Uśmiechnąłem się do siebie i wyszedłem. Dzisiaj ten piękny dzień gdzie wezmę sobie szklaneczkę pysznego trunku. Cóż jak ja tych ludzi uwielbiam za oddawanie krwi. 
Szukając czegoś smacznego zauważyłem podpisany woreczek, coś a'la "To moje nie tykać ~Soren" Znałem kiedyś takiego, był złośliwy i cholernie wkurwiający, było na niego zlecenie, ale ktoś go prawdopodobnie zabił kilka dni wcześniej. Cóż może to tylko głupi zbieg okoliczności. 
Wziąłem swoją porcję, i gdy już skończyłem pić zostawiłem ją. Ma jeszcze trzy dni ważności, więc będzie na później. 
Ruszyłem na zewnątrz aby pomyśleć o tym wszystkim co się dzieje i jak tutaj jest. Jestem żywiony, nie muszę polować, choć czasem z chęcią to robię, inne wampiry widząc mnie nie wiedzą, że jestem Siódemką i chcą się w jakiś sposób zakumulować, ale ja zazwyczaj milczę, gdyż rozmawianie ze mną nie jest łatwe. Nie lubię mówić, a już w ogóle nie lubię swojego imienia. 
Moje myśli zostały przerwane przez jakąś cycatą dziunie w sukience, która była średnia. Jest gorąco a ona w czarnym? 
- Powiedział to ten, co wyszedł na dwór w czarnych jeasach.. - usłyszałem przez chwile Sevena. 
- Witaj, czy mogę usiąść obok ciebie? -zapytała uprzejmie. 
- Proszę - rzekłem patrząc praktycznie na moje buty. - Czy ty nie odmawiasz? Naucz się być rozmownym! 
- Piękna pogoda, idealna na spacer, czyż nie? - kolejne pytanie z jej strony. 
- Tak, choć trochę za ciepło.. - rzekłem dość obojętnie. - Za ciepło? Pocisz się jak stu kilowe prosie i mówisz, że jest tylko za ciepło? 
- Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać moje towarzystwo?
- Nie - odparłem krótko i ucichłem, gdyż ta pogoda miała mnie dość, a ja jej i jakoś nie byłem skory do rozmowy. 
- Och, ale ze mnie gapa. Nie przedstawiłam się. Jestem Akemi - powiedziała z szerokim bananem na twarzy, wyciągając do mnie rękę. 
- Miło mi cię poznać, Akemi. Jestem Robin - na chuj ja mówiłem takim zdaniem? Mogłem odpowiedzieć głupim yhy, bądź jakimś innym krótkim głupstwem. 
- Mi także miło cię poznać, Robinie - w tej chwili moje uszy zaczęły mocno krwawić. Nie lubię gdy ktoś do mnie mówi Robin, a co dopiero tak oficjalnie. Podałem jej oczywiście dłoń i z lekką niechęcią podniosłem głowę. Gapiła się tak, jakby zobaczyła w moich oczach jakiś skarb, czy inne duperele. Fakt dziewczyna nie była zła i chętnie bym ją zgarnął na jedną noc, ale Seven już mi tyłek obrabiał, że tylko mi każda dupy daje. 
- Masz piękne oczy - rzekła dalej się w nie wpatrując. - Debilu, ona nam grzebie w umyśle! - w tej samej chwili wyraz mej twarzy uległ gwałtownie zmianie. Przy okazji Seven chciał ją zbesztać, ale się biłem aby teraz się nie pokazywał. 
- Nie patrz tak na mnie - powiedziałem z ogromnym chłodem w głosie i od razu poważniejąc.
Nie mam ochoty na grzebanie mi w umyśle. 
- Ja.. przepraszam.. 
- Przepraszasz za grzebanie nam w głowie? Świetnie. 
- Jak to nam? Przecież jesteś tylko ty.
- Chodź.. - rzekłem w lekkim pośpiechu i chwytając jej nadgarstek zaciągnąłem poza teren. 
- Dlatego nam.. - nie minęła sekunda, a już wędrowałem dookoła niej oceniając po wyglądzie jako Seven. - ten idiota jest może na tyle głupi, że nie wie co chciałaś zrobić, ale ja o tym wiem doskonale, chcesz? Proszę bardzo czytaj - patrze w jej oczy i czekam na reakcje, która ma właśnie nastąpić, gdyż ja myślę o tym jak by ją wychłostać i ukarać jakimś gwałtem z odrobiną łamania koła, a Rodriguez o przypięciu jej do łóżka i zerżnięcia w dość bolesny sposób dla niej. Dla nas to tylko przyjemność, przy okazji nie może nawet wtedy krzyczeć. Cóż cudne widoki czasem Robin mi sprawia. 
- Więc jak, czytasz, czy mamy sobie iść? - warknąłem zniecierpliwiony.