31 maj 2018

Od Tobiasza "Strażnik"

M███m. 2█.0█.2020 r.
W sumie ja też niejednokrotnie zastanawiałem się, czym my tak właściwie jesteśmy. Kim dla siebie nawzajem, co znaczyliśmy, dlaczego to wszystko miało miejsce.
Bo kochałem cię jak młodszą siostrę. Małą dziewczynkę, która wiecznie potrzebowała mojej opieki. W końcu poznałem cię, gdy miałaś zaledwie dwanaście lat. To już dziesięć lat, wiesz?
Byłaś jeszcze taka mała, taka nieporadna, zagubiona. Skamlałaś w tym nieszczęsnym budynku. Wyglądałaś jak wyciągnięta z horroru. Gdybyśmy żyli w innych czasach i w innym miejscu, pewnie by cię zatrudnili, niekoniecznie do filmów grozy.
Chyba nigdy ci nie powiedziałem, że jesteś naprawdę piękna, prawda? Żałuję. Wiem, jak bardzo nienawidziłaś samej siebie za te małe niedoskonałości. Za bliznę na ręce. Za nieco zbyt długi nos. I tak obie te rzeczy nagminnie wyolbrzymiałaś.
Ale to wszystko nie miało znaczenia, bo w całokształcie przecież byłaś najurokliwszą istotą, jaką mógłbym kiedykolwiek mieć prawo ujrzeć.
Tylko rzadko się śmiałaś. Zdecydowanie za mało się śmiałaś, a to właśnie to wygięcie ust było czymś, co tylko dodawało ci...
Zaczęłabyś się teraz śmiać i z tego, co mówię, i z tego, że zapomniałem właśnie słowa.
Ale kochałem cię. Ja też cię kochałem. Jak siostrę. Jak córkę. Jak istotę, którą po prostu miałem obowiązek bronić, nieważne czy by się waliło, czy paliło.
I dlatego, że tak bardzo cię kochałem, dlatego właśnie musiałem cię zostawić.
Wiem, że dalej najchętniej naplułabyś mi za to w twarz. Wiem i godzę się, bo na to zasłużyłem.
Ale wiem też, że tego samego dnia, gdy się wyeksmitowałem, tego samego dnia przyszli do ciebie odpowiedni ludzie, którzy o ciebie zadbali, umyli, ubrali i wyprowadzili na prostą. Wiem, że jesteś teraz w Projekcie.
A ty wiesz, dlaczego nie zostałem razem z tobą.
I mam nadzieję, że uszanowałaś tę decyzję, że pogodziłaś się z nią i że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Zawsze kochający
Tobi

xXx

Westchnąłem cicho, zginając nieszczęsny list i chowając go do kieszeni po wewnętrznej stronie płaszcza. Tam było jego miejsce, razem z całą resztą, która nieprzyjemnie gniotła już w pierś. Nagromadziło się tego dość sporo, sześć lat to nie przelewki, wręcz przeciwnie. Szmat czasu, gdzie działo się dosłownie wszystko i nic.
Założyłem torbę na plecy, wcześniej dokładnie sprawdzając wszelakie zapasy. Krwi, było jeszcze pod dostatkiem, tytoniu i bibułek również, a i jakieś pudełko z Vogue Mentolowymi i Black Devilsami się znalazło. Dlatego wysiliłem się nawet na nieco pozytywniejsze, usiane bardziej kolorowymi niż zwykle barwami, myśli.
Czasem odnosiłem wrażenie, że jestem pieprzonym daltonistą.
Wieczne siedzenie w jednym miejscu dość dużo mi nie dawało, oprócz powoli nadchodzącego skrzywienia psychicznego i głosów obijających się w głowie.
Chociaż znajdowałem się w tym legendarnym miejscu spowitym tajemnicami, gdzie rzekomo znajdował się cały nieśmieszny Projekt, do którego sam zapuściłem moją Małą, licząc na lepsze życie dla niej. I chociaż właśnie znajdowałem się w nieszczęsnym Muromie? Muromiu? Chuj wie w sumie. I chociaż znajdowałem się w tej Rosyjskiej miejscowości, to ni cholery nie wiedziałem, gdzie sam budynek mógłby się znajdować.
A skoro nie wiedziałem, gdzie był budynek, to automatycznie nie wiedziałem, gdzie mógłbym szukać mojej Małej...
Cholera, Mała miała już dwadzieścia dwa lata, a ja dalej traktowałem ją jak czternastoletniego bachora z fiołem na punkcie pchania się w niebezpieczeństwo.
Wyskoczenie między gruzy, na, chociaż mały obchód wydawało się być opcją dość atrakcyjną, przynajmniej, żeby rozprostować nogi po zastoju w pozycji siedzącej, który trwał zdecydowanie za długo.
Do momentu, gdy nie znalazło się zwłok człowieka, rozszarpanych, wyssanych i niemiłosiernie śmierdzących. Skrzywiłem się, a za chwilę zamarłem, bo przecież krew była jeszcze ciepła.
A ciepła znaczy świeża.
A świeża, znaczy, że ktoś dopiero co pozostawił swój posiłek.
A to znaczy, że mogę być w nawet niezłym gównie uwalony.
— Na litość boską, co za obrzydlistwo — mruknąłem pod nosem. — Och, błagam, nawet dwunastnica? Przecież to, kurwa, nawet smaczne nie jest — jęknąłem, kucając przy ofierze i podnosząc wzrok, gdzie, tak jak się spodziewałem [nie wierzcie mi, po prostu miałem nadzieję], dostrzec mi przyszło jakąś jednostkę.

Od Tobiasza "Na ratunek...!" Zadanie 2

Doskonale pamiętała ten ostatni dzień jego pobytu w tym miejscu. Pamiętała spakowane torby, pamiętała jego, tak cicho krzątającego się po pomieszczeniu, byle jej nie obudzić. Smętnie podnosił nogi i równie ociężale je opuszczał, a mimo wszystko znał podłogę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co zrobić, byle choćby najmniejszy panel nie zaskrzypiał.
Oglądała go spod wpółprzymkniętych powiek, zaciskając mocno pięści na pościeli, którą zwinął z jakiegoś mieszkania jakiś miesiąc wcześniej.
Szklane oczy błądziły za nim uważnie, aż w końcu zaszlochała, przykuwając swoją uwagę. Białowłosy spojrzał na nią beznamiętnie, marszcząc brwi, bo zrozumiał wreszcie, że nie uda mu się uciec bez większych powikłań.
Ona miała dopiero szesnaście lat, a on chciał zostawić ją samą, na pastwę losu, bez opieki, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia przed światem, przed tym okrutnym, obrzydliwym wręcz światem, który ostrzył na nią kły na dosłownie każdym kroku, jaki śmiała postawić.
Wiedziała, że brakowało mu ludzkich odruchów, zresztą, jak ona śmiała ich od niego oczekiwać, skoro człowiekiem zdecydowanie nie był? I wiedziała, że myśli w inny sposób, bo był starszy, bardziej doświadczony i widział już prawdziwy obraz tego świata, ale mimo wszystko nie była w stanie pojąć, co się stało.
Dlaczego to wszystko nastało tak prędko, dlaczego zdecydował się po prostu zniknąć i nawet jej o tym nie uprzedzić?
Podszedł ciężkim krokiem do nastolatki, która leżała na jego materacu, zasłaniając się nieco potarganym kocem. Usiadł obok niej, na podłodze, odgarniając ciemne kosmyki z lekko upoconego czoła.
— Zostaw mnie — wydukała drżącym głosem, odsuwając się od mężczyzny, który dalej unosił brwi, który dalej nie posiadał żadnego wyrazu twarzy. — Chciałeś mnie tak po prostu zostawić? Bez niczego? Bez słowa pożegnania?
— Nie wypuściłabyś mnie. Już nie chcesz tego zrobić, Ofelka.
— Jesteś beznadziejny — syknęła, marszcząc czoło i wycierając czerwone policzki.
— Wiem, ale tak będzie dla ciebie lepiej.
Wygoniła go, zanim zdążył cokolwiek dopowiedzieć, wytłumaczyć, dorzucić do całej tej masy smutnych, nic nieznaczących słów.
Pomyśleć, że ten o wiele starszy człowiek był jej pierwszym zawodem miłosnym, ten, który mógł robić za jej ojca i właśnie taką rolę zaczął przyjmować w pewnym momencie.

Murom.
Dokładnie sześć lat później znalazłem się w zupełnie nowym miejscu, którego jednak wojna też nie oszczędziła. Smród, kiła i mogiła, gruzy, palące się miasta, pochodnie lśniące na horyzoncie i dym.
Wyciągnąłem szczelnie opakowany woreczek z krwią, aby wbić w niego słomkę i odważyć się posilić w środku miasta.
Albo raczej tego, co z niego pozostało.
Względnie dobre miejsce, chociaż do najbliższego puntu przemytników miałem dobre kilka kilometrów. I tak wybierać się tam miałem raz na jakiś czas, zapasy robiłem wystarczająco duże, żeby starczało nawet na miesiąc i nawet jeśli plecak momentami był niemiłosiernie ciężko, to szło wszystko znieść.
Było cholernie zimno, cholernie pusto i cholernie przerażająco, a miasto duchów straszyło całokształtem. Oczywiście, były tu budynki, nawet w jednym się zagnieździłem, poddasze brzmiało naprawdę dobrze.
Chociaż może właśnie dlatego, że było cholernie zimno i cholernie pusto, to czułem się tak dobrze, bo chyba słoneczna i pełna kamienic Italia już zawsze miała zostać w tej gorszej części umysłu, przykrytej grubą warstwą kłamstw i oszukiwania samego siebie.
Widoki z jednej z wyższych wieżyczek w mieście były naprawdę niczego sobie, do momentu, gdzie dzieciak nie zaczyna drzeć ci się nad uchem, siedząc prawie że na skraju jakiejś kamienicy i o losie, czemu zawsze mnie to spotyka.
Czyżby Deja vu, Tobiaszu?
Czyżbyś naprawdę zaczął się zastanawiać, czy chcesz pomóc bachorstwu, bo już raz skończyło się to w katastrofalny w skutkach sposób?
Czyżbyś się bał, że kiedyś znowu będziesz musiał kogoś pozostawić?
Czyżby twój instynkt Matki Teresy z Kalkuty był aż tak silny, że nawet nie zauważyłeś, gdy znajdowałeś się przy dzieciaku, wyciągając w jego stronę dłoń?
A i owszem.
— Z łaski swojej, przestań płakać — mruknąłem w stronę chłopaczka, którego skołtunione, rude kosmyki opadały bezwładnie na czoło. Był cholernie piegowaty i pyzaty. I piegowaty. Piegów miał aż zanadto. — No, chodź, pomogę ci, co ty na to? — spytałem, siląc się na ledwo widoczny uśmiech.
Chwila walki, zastanowienia, mocowania się z samym sobą, widziałem to w tych piekielnych, zielonych oczętach, które przeglądały mnie na wylot.
— Spieprzaj, nie płaczę — warknął w moją stronę, ale mimo wszystko złapał mnie za dłoń i dał się pociągnąć.
O dziwo, gówniarz nie okazał się bachorem, a raczej względnie wyrośniętym nastolatkiem, który spoglądał na mnie z oburzeniem. — Poradziłbym sobie sam. — Uniosłem brwi, zakładając przy okazji ręce na piersi, gdy ten spokojnie wytrzepał sobie ubranie z kurzu. — Dzięki — mruknął niezbyt usatysfakcjonowany całym zdarzeniem. — Jesteś z Projektu? — spytał w pewnym momencie, na co pokręciłem głową. Odskoczył jak poparzony.
— Och błagam, gdybym miał zamiar cię zajebać, zrobiłbym to już dawno — odparłem burczącym tonem.
Cisza w odpowiedzi, długa, drażniąca, względnie niepokojąca i bodąca samopoczucie.
— To ten. Będę się zbierać? — zagadał w pewnym momencie, na co skinąłem głową. — A tak właściwie to... A, zresztą, nieważne.
— Tobiasz.
— Oh. Erik.
I tak niemiłosiernie zajechał niemieckim akcentem, że aż uśmiechnąłem się z lekką kpiną.
— W takim razie „Bis später”, Erik.
— Verpiss dich.

Yagen Toushirou

Od Soren'a "W poszukiwaniu stanowiska!" Zadanie 3

Znasz ten stan, kiedy jesteś przepity i nagle budzisz się z jakimś nieznanym facetem w łóżku? Nie? Ja niestety tak. Wypiłem za dużo, ale nie myślcie sobie o mnie aż tak źle, w większości była to whisky, nie krew, choć tego bym właśnie potrzebował.
Odwracając się na bok, zorientowałem się, że mój jednorazowy kochanek jest martwy. Ma moje zęby, nawet tam, gdzie światło nie dochodzi. Cholera, zaszalałem. Wstając, zacząłem szukać mych ubrań, które dostrzegłem po krótkiej chwili. Nałożyłem na siebie rzeczy i usiadłem na skraju łóżka, patrząc na moją ofiarę.
- No chłopie, musiałeś być dobry, jak mnie aż tak poniosło - westchnąłem i już chciałem ruszyć do wyjścia, ale musiałem przejść przez kuchnie. Jak na złość zobaczyłem kolejne trzy trupy. Naprawdę byłem aż tak głodny?
Kładąc dłoń na klamce, usłyszałem płacz dziecka. Oho, czyżby śniadanko na mnie czekało? - poszedłem za zapachem i natrafiłem do pokoju, w którym leżał bezbronny niemowlak. Bez namysłu nachyliłem się nad nim, wgryzając się w jego drobne ciało. Cóż, to nie jest moja pełna porcja, ale powinno mi na razie wystarczyć.
Wytarłem usta i teleportowałem się gdzieś w gąszcz ludzi. Wszyscy gdzieś biegają, każdy coś robi. Jeden pewnie idzie do pracy, drugi prawdopodobnie chce utrzymać swoją rodzinę.
Czyżbym był takim nierobem, który zabija dla zaspokojenia głodu i jednocześnie zabawy? Może by tak poszukać jakiejś pracy, jestem w końcu w projekcie, w sumie to tylko pozory, ale lepsze będzie to niż siedzenie na tyłku.
Pewnym krokiem udałem się do ludzi zajmujących się rolnictwem. Cóż myślałem, że to będzie coś ciekawszego, ale jednak się pomyliłem, więc przeczesując dłonią włosy, ruszyłem dalej.
Straż - nie, wojownik? - jestem zbyt leniwy, aby walczyć w ten sposób.. jakiś zielarz - nie to już w ogóle nie dla mnie nie znam się na ziółkach. Chodziłem tak pół dnia i nic nie znalazłem, co by mnie interesowało, więc wróciłem do mojego przytulnego mieszkanka i położyłem się na ciemnej kanapie, aby przemyśleć sobie kilka spraw. Leżąc tak, zacząłem odbijać piłkę o ścianę. A co jeśli dobrą pracą byłby lekarz? Krew, łatwe osłabione ofiary. Coś w tym jest. Tylko czy jest jeszcze miejsce na to stanowisko?
Bez dalszego rozmyślania, zwlokłem swój jakże szczupły tyłek i ruszyłem do miejsca, w którym chciałem się zatrudnić.
Nie chciałem się teleportować, bo po ostatnich moich skokach bylem zbyt wyczerpany.
Moja rozmowa, nie trwała długo, przez co bez problemu dostałem prace jako lekarz. Oczywiście to wiązało się ze wczesnym wstawaniem oraz polowaniami, na które musiałem chodzić, aby zaspokoić pragnienie, chociaż nie raz się zdarzył człowiek niewinny, który po prostu na mnie krzywo spojrzał i po chwili nie żył.
Piękne czasy..
Biorąc rozpiskę godzin pracy, teleportowałem się do domu, ale tym razem trafiłem, chociaż na łóżko. Ostatnio to jest dla mnie zbyt wyczerpujące..
Odłożyłem kartki i ruszyłem pod zimny prysznic...

Od Soren'a "Na ratunek...!" Zadanie 2

Idąc ulicą w samo południe spodziewałem się dużego ruchu, zbiegowiska osób, po prostu moich ofiar, lecz jak na złość widziałem tylko garstkę osób, którzy kroczyli starając się nie zostać naszymi ofiarami. Wielu z nas kroczy pomiędzy nimi i nie interesuje się jaką grupę krwi ma dana osoba. Ja przez te wszystkie lata, nauczyłem się je rozpoznawać. Gdyby mnie kiedyś ktoś zapytał jak to robię, to mogę stwierdzić, że pokazuje im się znaczek nad głową.
Z lekkim uśmiechem na twarzy ruszam dalej aby wypatrzeć sobie idealną ofiarę, jednak nic z tego. Żaden z tych prostych ludzi nie miał mojej ulubionej grupy krwi jaką jest A. Zerowych wyczuwam na odległość kilkunastu metrów, lecz grupa A, ma wyjątkowy smak, szczególnie dla mnie. Dzisiaj to będzie już moja trzecia ofiara, pierwszą była młoda dziewczyna, która była bardzo zaskoczona, gdy zobaczyła, że znajduje się nagle nad urwiskiem. Była łatwym celem, a jej krew była na tyle gęsta aby posilić się na kilka godzin. Stara krew też jest pożywna, choć nie tak smaczna więc teraz poluję na tą jakże smaczną grupę. Krocząc ulicami miałem nadzieję, że wpadnę na przypadkowego człowieka i będę miał z głowy szukanie idealnej ofiary, ale nic z tego.
Los mnie nienawidzi więc musiałem zdać się na cierpliwość, której mi niestety brakuje. Cóż, nic na to niestety nie poradzę, mogę tylko wyczekiwać idealnej chwili. Bez skupienia, przeniosłem się w losowe miejsce, które o dziwo było przepełnione ludźmi. Moja krew buzowała, nie mogłem się powstrzymać, chciałem dopaść każdego, lecz wiedziałem, że może być to trochę niebezpieczne. Wyrwałem pierwszego lepszego człowieka, który się napatoczył i teleportowałem się na dach, gdzie rozszarpałem najpierw moją ofiarę dla zabawy, a następnie napiłem się tylko odrobinę. Byłem syty, cóż.. owca cała nie była. Życie, jeden się posila, a drugi ginie, aby ten pierwszy żył dalej. Na takie poświęcenie są skazani ludzie, których dręczę i zabijam.
Licząc na los, który może choć raz będzie szczęśliwy użyłem kolejny raz teleportacji, przez co zakręciło mi się mocno w głowie. Cholera czas skończyć ze skakaniem na takie odległości, gdyż to kiedyś nie skończy się dobrze.
Nie poradzę nic na to, że wyczułem zapach krwi, a dokładniej tej, której szukam od dłuższego czasu. Podążając za zapachem, dotarłem na szczyt zawalonej konstrukcji. Zobaczyłem tam małego dzieciaka, który trzymał się rączkami stalowego prętu, a z jego nóżki ciekła stróżka krwi.
- Kim pan jest, chce pan mi pomóc? - usłyszałem ciche łkanie.
- Nawet o tym nie myśl Soren, to jeszcze dziecko.. - usłyszałem głos w swojej głowie, który często nie pozwalał mi zabijać tak jak ja chcę. Przymknąłem na chwilkę oczy, aby skupić się na sobie, nie na głosie. Zabicie tego dziecka jest ważniejsze.
- Uratuje cię, powiedz jak masz na imię - uśmiechnąłem się chytrze.
- Timi - powiedział ze łzami w oczach, po czym chwyciłem go za rączkę i wciągnąłem na górę.
- Mama nie uczyła, aby nie rozmawiać z obcymi? - rzekłem bez chwili wytchnienia, nie dając mu dojść do słowa, następnie wbiłem kły na całą długość. Piłem krew i patrzyłem, jak jego pulchne policzki zapadają się w wyniku braku krwi. Skóra powoli zmieniała kolor na szary, a jego gałki oczne były już całkowicie białe. Kończąc mą ucztę dla zabawy rozszarpałem ciało, wpadając na głupi pomysł natknięcia głowy na drut, który będzie widoczny dla wszystkich. Niech wszyscy wiedzą, że nie warto z nami zadzierać. Chcąc zniknąć stąd jak najszybciej teleportowałem się do domu, ale robiłem to za dużo razy, więc lądując na blacie kuchennym, spadłem na podłogę i zemdlałem.

28 maj 2018

Od Juuzou do Chuuyi "Krwawa nić"

Już od samego rana skakałem sobie po pokoju, nucąc pod nosem piosenkę bez większego sensu. Z łazienki podszedłem do lusterka, układając swoje białe włosy i wpinając we włosy czerwone spinki. Uderzałem stopą w czerwonych kapciach o ziemię, uśmiechając się sam do siebie. Potem obróciłem się wokół własnej osi, nie zwracając uwagi na nieco pokręcone szelki. Zaśmiałem się, biorąc do ręki igłę i czerwoną nić. Wbiłem po chwili ostry przedmiot w skórę, robiąc sobie kolejny szew.
-Padaj, deszczu, padaj... Pozwól mi zobaczyć sen, ze szczenięcych lat...~ Radość dawaj, kiedy spieniałeś się na piasku hen...~ Kiedy letni gorąc, walczył z chłodem odżywczym... Po liściach bębniąc, kąpiąc pola w błękicie czystym...~ Walle, Regen, walle nieder...~ -nuciłem żwawą piosenkę, szyjąc na swojej skórze.
Po chwili nucąc tylko melodię, przegryzłem nić i gotowy do dzisiejszego dnia wyszedłem na korytarz placówki z nieco poważnym wyrazem twarzy. Kiedy spadł mi jednak od marszu ze stopy kapciuszek, zaśmiałem się.
-Juuzou-kun! Zgubiłeś kapcia!-powiedziałem do siebie, po czym nałożyłem go z powrotem na stopę.-Hai, hai. Pamiętam, Juuzou-kun. Juuzou nigdy nie zapomina, Rei-chan.-pokiwałem głową.
Ruszyłem dalej przed siebie, nie zwracając uwagi na spojrzenia, jakie były na mnie skierowane. Chyba uważali mnie za dziwnego. Oj tam! To tylko Juuzou-kun! On zawsze jest tutaj i mnie poucza. Ale co ja bym bez niego zrobił!? Wkroczyłem do gabinetu, gdzie siedział doktorek, jaki miał mi dzisiaj zrobić badanie krwi.
-Ohayoo! Juuzou Suzuya kłania się nisko!-krzyknąłem, przykładając dłoń do czoła i salutując.
Usiadłem na kręcącym się krześle i zacząłem obracać się z radością. Spojrzałem ciekawy w sufit, pokazując język. Kiedy nagle starszy doktorek mnie zatrzymał i spojrzał na mnie spod tych swoich okularów. Jaki groźny lekarzunio! Nie ładnie chyba straszyć pacjentów! Moja w tym ręka, aby potem cierpiał, za straszenie Juuzou-kun! Mężczyzna po przygotowaniu mnie, wbił mi w żyłę igłę i zaczął pobierać krew. Machałem nogami i bawiłem się swoimi kapciami.
-Nie ładnie, Juuzou-kun. Znowu zgubisz kapcia...-rzekłem.-Masz rację, Juuzou-kun. Nie będę.
W tym momencie moje stopy znowu stanęły na ziemi, a przerażony doktor spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, po czym zacząłem nucić znowu pod noskiem.
-Walle, Regen, walle nieder...-zanuciłem, a następnie tylko melodyjnie nuciłem, kiwając głową w rytm.
Po pobraniu krwi, lekarz kazał mi czekać tam, gdzie siedziałem. No, ale co bym siedział... Kiedy tylko zostałem sam, wstałem, kręcąc się po gabinecie. Zaglądałem radośnie w półki, rzucałem niepotrzebnymi moim zdaniem papierami, po czym wskoczyłem na biurko doktorka, kucając na nim i rozgrzebując dokumenty. Kiedy zaczął ktoś się zbliżać, wróciłem na miejsce, znowu bawiąc się kapciem. Do pokoju wszedł lekarz z moimi wynikami, ale chyba był zaskoczony, jaki był tutaj syf. Uśmiechnąłem się uroczo.
-Jakie wyniki, doktorku?-zapytałem radośnie.
Wkurzony lekarz poprawił palcem wskazującym swoje okulary, po czym westchnął bezsilnie. Nie poddawaj się doktorze! Jeszcze muszę ciebie kiedyś zabić!
-Masz krew grupy A. Twój żywioł więc to ogień. Idź z wynikami do instruktora. Zobaczymy, co będzie miał do powiedzenia. Elliot O'Kelly. Kieruj się do niego, młody Suzuyo.-rzekł.
Radośnie pochwyciłem kartkę i podskakując na korytarzu ruszyłem do wcześniej wspomnianego przez lekarza instruktora. Tyle zamieszania... Dajcie mi po prostu fajną broń, a wam od tak udowodnię, że jestem idealnym władcą tego czegoś! Zaśmiałem się, a potem rozejrzałem się wokół siebie. Jak pusto. Ludzie, wampiry! Co mnie ominęło, żeście tak pouciekali!
---
Po oddaniu odpowiednich dokumentów dla Elliotka, ruszyłem, aby się przejść po korytarzach i pobudzić we wszystkich napotkanych nieco strachu. Ale tutaj jest śmiesznie! Widząc kogoś przed sobą, podbiegłem do niego, wsadzając mu palec między żebra. Zaśmiałem się radośnie, po czym spojrzałem na tą osobę z poważnym wyrazem twarzy.
-Boisz się, Juuzou... Juuzou.... Czuje...-powiedziałem, zniżając głos.
Mężczyzna nieco zbielał, widząc chyba mój uśmiech psychola. Uciekł? Tak szybko? A chciałem się pobawić! Nagle usłyszałem, jak ktoś idzie za mną. Odchyliłem głowę do tyłu. Jedną dłoń ułożyłem w w widełki i zaśmiałem się cicho do siebie.

-Juuzou widzi ciebiee....-powiedziałem.-Miło mi cię poznać! Juuzou Suzuya jestem!
Chłopak miał czapkę na głowie i ubrany był tak jak każdy inny. Dziwni są. Po co tak dbają o wygląd? Nie lepiej ubrać coś wygodnego? Takie szelki miło się nosi, a na dodatek nie trzeba na okrągło podciągać spodni. Dlaczego ci ludzie są tacy głupi? Juuzou-kun? Wytłumaczysz mi? Może powinienem więcej z tobą rozmawiać? Tak, tak Rei-chan. Rozmawiajmy częściej. Jak dobrzy przyjaciele, dobrze?

<Chuuya? ^^>

Elias Tichy

Od Dimitrija CD Chuuyi "Pomarańcze mogą zranić"

Poprzednie opowiadanie

W końcu zbliżał się ten dzień... pod tym względem chyba najbardziej przypominałem typowego nastolatka, który chciał jak najszybciej uwolnić się od rodzica. Rozwinąć skrzydła... chociaż i tak będzie to stosunkowo ograniczone. Czemu niby? Stan wojny może? Nic nie jest takie jak paręnaście lat temu. Wszystko mogłem jedynie wyczytać ze starych raportów, zdjęć i innych źródeł informacji, które udało się uratować. Chciałbym zaznać tamtego życia... choć na to też nie narzekam, bo po co. Jestem synem założyciela projektu, który ma na celu zakończenie wojny między ludźmi a wampirami... ciekawe życie, co nie? Dla mnie lepiej nie będzie. 
- Jak uda ci się załatwić to powiedz też, że ja również z miłą chęcią przyjmę co nie co - Zaśmiałem się na odchodnym. Mało mnie obchodziło , czy rudzielec to dosłyszał, czy też nie. Powinien o mnie pomyśleć, a przynajmniej tak mi się zdawało. Od dziś mnie nie zna, tak jak ja go. Drobne sekrety, nawyki, zwyczaje. Zawsze wyłapie kiedy coś jest z nim nie tak. Na przykład teraz wiedziałem, że na pewno nie wyszedł z tej drobnej wpadki cało. Jego ruch był inny, a w oczach wyłapałem lekkie oznaki bólu. Nie dziwiłem się temu, gdyż przyjął cały impet na siebie chroniąc mnie.
Pokręciłem lekko głową rozmasowując ramię. Musiałem powoli wracać do pokoju, by chociaż zacząć się pakować. Zostały dwa dni wysłuchiwania chrapania taty.... tyle lat męczarni z tą jedną wadą... i w końcu się od niej uwolnię.... a przynajmniej na grubość ściany, gdyż Chuuya miał pokój tuż obok naszego. Cóż... lepsze to niż nic. 
~~~*~~~
Dwa dni przeminęły... dosłownie wolniej niż mogłem się spodziewać. Było to spowodowane oczywiście panującą nudą , gdyż wszyscy mieli jakieś sprawy do załatwienia, a ja bawiłem się ukochaną kostką Rubika mojego ojca. Czemu nie dawał rady jej ułożyć? Nie miałem pojęcia.. wielki założyciel Projektu Hope pokonany przez zwykłą łamigłówkę. Zaśmiałem się cicho pod nosem zmieniając nieco pozycje na łóżku. Leżałem na plecach, a głowa lekko zwisała z jego krawędzi tak, abym mógł przyglądać się już pustym półką. Większość moich rzeczy już przeniosłem, więc jedynie co mnie powstrzymywało przed dręczeniem mojego nowego współlokatora był fakt, że.... on miał klucz do drzwi, a ja nie. No co za menda zamyka pokój, gdy ktoś ma się do niego wprowadzić? Westchnąłem jedynie zrezygnowany odkładając ułożoną już łamigłówkę na stolik nocny mojego ojca. Nudziłem się... co łatwo było można z łatwością stwierdzić. Przeszukałem już praktycznie całą placówkę zbierając po drodze życzenia , lecz mojego "ulubionego" rudzielca jak nie było, tak nie ma. Złośliwość losu, albo rudej rasy.
Nie czułem nic specjalnego w tym dniu, nie licząc faktu, ze wyprowadzam się do Chuuyi.
W końcu moje męczarnie się skończyły, gdy wraz z cichym skrzypieniem drzwi, do pomieszczenia wszedł nie kto inny jak Nakahara. Rozejrzał się wstępnie po pokoju póki jego wzrok nie natrafił na mnie. Na widok mojej pozycji jedynie pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
- Zbieraj się młody. Idziemy na miasto - Oświadczył i od razu zniknął na korytarzu nie dając mi nawet o coś zapytać. Nie dał mi nawet możliwości wyboru, choć tak czy siak poszedłbym za nim nawet na koniec świata. Mogło to brzmieć dziwnie... lecz to była szczera prawda. Nigdy się z nikim tak bardzo nie związałem , nie licząc oczywiście ojca. U Chuu miałem tą świadomość, że nie trzyma się ze mną tylko ze statusu.
- No poczekaj - Jęknąłem zbierając się nieco za szybko z łóżka. Skończyło się to bólem, jak i zawrotami głowy... musiałem pamiętać, by nie leżeć za długo w takiej pozycji, by później nie cierpieć z tego powodu.
Gdy udało mi się wyrównać kroku pokręciłem teatralnie głową i zabrałem ukochany kapelusz rudzielca. Oczywiście skończyło się to szybką reakcją w postaci uderzenia w brzuch i odebraniem własności. Mogłem się tego spodziewać, a przede wszystkim przemyśleć. Uniknąłbym na pewno bólu brzucha.
- Nauczysz się w końcu, by tego nie robić? - Burknął posyłając mi ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie - Moja odpowiedź była jasna i oczywista. Mógł się jej spodziewać, gdyż jedynie przewrócił oczami. - Gdzie chcesz mnie zabrać? - Zapytałem licząc na jakąkolwiek odpowiedź, która nie byłaby wymijająca.
- Na miasto ... już ci przecież mówiłem.
- A konkretnie? W końcu... to nie czasy w których można sobie bez żadnych obaw wyjść do centrum handlowego, czy kina - Zaśmiałem się cicho, lecz zaraz zamilkłem. Tia... chciałbym się urodzić w tamtych czasach.
- Zobaczysz w swoim czasie dzieciaku - Na te słowa jedynie napuszyłem policzki naburmuszony. Miałem jeszcze ochotę wyburczeć coś w stylu "nie jestem już dzieckiem" , lecz powstrzymałem się. Dla niego tak czy siak byłem dzieckiem... przeklęty 21 latek. Ku mojemu zdziwieniu , Rudzielec załatwił pozwolenie na wyjście, więc nie musieliśmy się od tak wymykać. Co on kombinował, że fatygował się z tym do mojego ojca? Tylko on mógł takie zezwolenie wydać, by kontrolować bezpieczeństwo innych. Zmarszczyłem nieco brwi próbując rozkminić, co on zamierza. Pewnie jakąś " niespodziankę urodzinową" tyle, że nie miałem pojęcia jaką. Sam fakt, że coś przygotowywał mnie lekko dziwi, więc za nic nie wiem czego się spodziewać. Pozostało mi jedynie iść u jego boku przez opustoszałem miasto.

<Chu chuuuu ? XD> 

Juuzou "Rei" Suzuya


27 maj 2018

Od Kagehiry do Aleksandry "Przypadkowe spotkanie"

Obudziłem się dość wcześnie. Podniosłem się i niczym nowonarodzony dzieciak rozejrzałem się wokół siebie. Za bardzo nie kumałem o co chodzi i na dodatek chciało mi się płakać, że obudziłem się teraz, a nie później. Wiedziałem, że już nie usnę za żadne skarby. Przetarłem twarz dłońmi, po czym ziewnąłem przeciągle niczym mały kotek, którego ktoś obudził z miłego snu o rybkach i innych, kocich przysmakach. Zdjąłem nogi z łóżka, po czym przeciągnąłem się. Wstałem ospale i szurając stopami dotarłem do łazienki. Tam się zamknąłem na jakiś czas, a po kilku chwilach wylazłem w nieco nieogarniętym fryzie i zaspanym wyrazie twarzy. Chyba dzisiaj miałem coś do zrobienia... Chcąc sobie cokolwiek przypomnieć, zacząłem pukać lekko palcem wskazującym w swoje czoło z grymasem na twarzy i zamkniętymi oczami.
-Co ja miałem... Co ja miałem...-mruknąłem sam do siebie, po czym olśniło mnie.
Z niemałą złością ubrałem się w coś wygodnego, po czym opuściłem sypialnię, aby dzisiaj zdobyć jakieś stanowisko. Bez potrzeby w tym projekcie przecież nie jestem i wypadałoby może cokolwiek robić. Owszem, nie spieszy mi się, aby wyskakiwać z chęcią do pracy. Na pewno nie pójdę do kadry rolniczej czy gastronomicznej... Kadra techniczna też nie jest dla mnie. Zdecydowałem się trochę wcześniej, gdzie chcę iść. Kadra wojownicza, stanowisko wojownik. Tak. To jest dla mnie. Nie czuję się dobrze w niczym innym, więc pozostaje to. Oczywiście, gdyby było coś związanego z szyciem, rzuciłbym się tam bez wahania, ale temu, że nie ma takiej posady, wybrałem tą. W końcu, jestem wampirem. Mam rangę A, ale przecież nadal jestem w projekcie. Póki mnie nie wkurzą i nie wywołają u mnie TEGO stanu, nic im nie zrobię. Wzruszyłem lekko ramionami, kierując się do miejsca, gdzie przyjmą moje zgłoszenie do kadry wojowniczej. Na korytarzu widziałem wiele spojrzeń skierowanych na mnie. Czyżby się bali? Nie martwcie się. Kagehira Mika was nie skrzywdzi, chyba, że wy skrzywdzicie jego. Wyjąłem z kieszeni czerwoną nić i zacząłem się nią bawić. Robiłem różne węzełki, pętelki i inne takie. Nagle ktoś na mnie wpadł. O wiele niższe coś. Nie wiedziałem czy to facet, czy baba. Jednego byłem pewny. To był człowiek. Pachniał krwią i to taką dość smaczną. Chętnie bym się wpił, a potem zostawił. Nie przepadam za racjami, jakie dają nam tutaj. Owszem, zaspokajały pragnienie, ale zawsze miałem takie wrażenie, że to nie to samo... Wolałbym sam wybierać z kogo i od kogo się napiję, ile tej krwi wezmę i jaka ona będzie. Spojrzałem znowu na to coś.
-Uważaj jak chodzisz.-powiedziałem cicho, a po chwili lekko się uśmiechnąłem.-Przepraszam, że na ciebie wpadłem. Nie chciałem. Lekko się zamyśliłem. Przepraszam.
Z rumieńcem oszustwa i mamiącymi, dwukolorowymi oczkami, wyminąłem te coś, po czym ruszyłem do kadry wojowniczej. Nadal te cholerne spojrzenia przerażenia. Głupcy.
Dotarłem do dowodzącego, po czym tam złożyłem swoją kandydaturę. Przyjęli mnie, słysząc o tym, jakiej jestem rangi oraz jaką zdolność posiadam. Jakiś sierżancik czy ktoś tam z tyłu zadrżał, ale jedyne co chciałem to cicho się zaśmiać. W pewnym sensie śmieszyło mnie, jak ludzie się mnie bali. To zabawne, jak bardzo emocjonalni oni momentami są. Nagle dowodzący wstał i uśmiechnął się lekko.
-Możesz nam pokazać co potrafisz?-zapytał mnie mężczyzna, stawiając manekina ćwiczebnego na linii mojego spojrzenia.
Uśmiechnąłem się delikatnie i kiwnąłem radośnie głową. Wycelowałem palcem w manekina, po czym w mgnieniu oka oplotła go czerwona nić. Ścisnąłem pięść, a sznur się zacieśnił, a manekin został rozczłonkowany. Każda jego część upadła na inną stronę świata. Niewinnie się uśmiechnąłem, a stojący w pokoju strażnicy nieco wzdrygnęli. Wiedziałem, że mnie wezmą... Przecież taka moc im się przyda, nieprawdaż?
Po wszystkim zacząłem spacerować po korytarzach placówki z dłoniami ukrytymi w rękawach swetra. Było tutaj dość chłodno, a ja nie lubiłem kichać na każdym kroku. Kiedy ktoś na mnie znowu wpadł drugi raz tego dnia, myślałem, że krzyknę. Wziąłem jednak głęboki wdech i niewinnie spojrzałem na te... coś, co wcześniej już na mnie wpadło. Uśmiechnąłem się bardzo delikatnie.
-Przepraszam, że znowu na ciebie wpadłem... Nie chciałem zrobić ci krzywdy. Wszystko w porządku?-powiedziałem cicho, przejeżdżając ukradkiem językiem po kłach.
Chętnie bym sobie się napił... Może wykorzystać okazję...?
<Aleksandro?>

26 maj 2018

Od Kagehiry "Na ratunek!" Zadanie 2

Jak to miałem w zwyczaju, wyszedłem na spacer poza placówkę. Kto mi zabroni, przecież mam do tego prawo. Uśmiechałem się delikatnie, choć dzisiaj nie byłem szczęśliwy z powodu ciągłych spojrzeń na mnie. Miałem zły humor i tyle. Nie chciałem wybuchnąć, aby nikomu nie zrobić krzywdy. Nie lubiłem tego i nie chciałem tego robić, ale nie zawsze mam nad sobą panowanie... Jestem osobą i mam prawo do tego, aby móc się zdenerwować. Wziąłem głęboki wdech, rozglądając się wokół siebie. Złapałem po chwili swój brzuch, czując jak mi w nim burczy. W sumie dawno temu jadłem, a ciągłe wysysanie krwi z karku zwierząt nie było smaczne. Nie lubiłem zwierzęcej krwi, bo była bezsmakowa, obrzydliwa. Zdecydowanie smaczniejsi byli ludzie, ale wstydziłem się czasami powiedzieć, że chciałbym się napić. Jak to brzmi... Dobrze mają wampiry zakochane w człowieku. Mogą od tak powiedzieć, że chcą pić i zawsze mają taką przekąskę. Spuściłem ze smutkiem głowę, czując kolejne, żarliwe burczenie w brzuchu. Nagle zauważyłem biegnących w moją stronę... ludzi. Tak. To byli ludzie. Ten zapach to zapach ludzi. Wampiry inaczej pachną. Pociągnąłem kilka razy nosem, delektując się zapachem... Krew. Moje źrenice zwężyły się lekko. Są zranieni. Krwawią. Zadrapania. Biegli przez krzaki. Tak. To to. To na pewno jest to. Dlaczego... Dlaczego chcę ich zabić i wyssać ich krew. Czułem, jak w moich palcach przechodzi mrowienie. Świeżbi mnie do tego, aby ich rozczłonkować... Zabić i zjeść. Pyszna krew, którą chętnie wyssałbym z nich do zera. Oblizałem się ze smakiem, ale po chwili otrząsnąłem się lekko. Przejechałem językiem po kłach i spuściłem głowę. Ludzie wyminęli mnie, zupełnie jakbym nie istniał. I dobrze... Przynajmniej przeżyjecie. Ruszyłem po chwili biegiem przed siebie. Ten wiatr we włosach na chwilę pozwolił mi zapomnieć o rosnącym ciągle głodzie. Nagle... Krzyk i pisk jakiegoś dziecka. Ara... Ara... Chyba będę mógł coś zjeść... Wypić do dna krew z małego szczylka... Pysznie. Znowu się oblizałem i jak strzała ruszyłem w stronę krzyku. Tak jak myślałem. Jakiś chłopczyk wisiał na jakiejś niebezpiecznej konstrukcji, płacząc i piszcząc ze strachu. Jaki kąsek... Jaki pyszny. I jak ładnie pachnie. Zaśmiałem się cicho, po czym sięgnąłem po dzieciaka swoją nicią. Oplotła go w pasie i po chwili chłopak stał przede mną. Blondasek o niebieskich oczkach. Był nieco puszysty, a ze strachu jego chyba rumiana twarzyczka, zbladła niczym u porcelanowej laleczki. Ubrany był w zielony t-shirt oraz brązowe spodenki. Z jego kolana ciekła strużka krwi. Oblizałem usta, po czym spojrzałem na dzieciaka z góry.
-Co tutaj robisz?-zapytałem jak zawsze z uśmiechem.
-Z-Zgubiłem się... M-Mama i tata zniknęli i t-tutaj przyszedłem. Tam na górze chciałem się rozejrzeć, a-ale...-znowu zaczął płakać.
Wkurzało mnie już te jego jąkanie się. Bez zawahania złapałem nicią jego stopę w kostce i mocno ją zacisnąłem. Sznurek przeszedł przez jego ciało, a po tym usłyszałem rozdzierający ciszę krzyk. Jak pięknie... Jak pięknie krwawi! Maluch upadł, a ja zbliżyłem się, klękając obok. Złapałem jego stopę z butem i oblizałem miejsce przecięcia. Ciekawy smak. Lekko słodki, ale jest tutaj też trochę jakby kwasowości. Cudownie, cudownie. Nić oplotła nogę dzieciaka, po czym zacisnąłem ją, całkowicie oddalając ją od ciała. Otworzyłem szeroko oczy, przechylając nieco głowę w bok.
-Jaki niewinny, biedny chłopczyk...-szepnąłem, po czym ugryzłem go w szyję i zacząłem wysysać z niego krew.
Blada skóra zaczęła lekko sinieć, pod oczami pojawiły mu się worki, a źrenice wywaliło mu całkowicie, przez co widziałem tylko jego białka oczu. Dzieciak przestał się ruszać, a po wyssaniu z niego krwi, był lodowaty. Śliczny widok. Był smaczny i dzięki temu już nie jestem głodny. Dla zabawy rozczłonkowałem już do końca jego cielsko, po czym ułożyłem je na zgrabną, suchą kupkę. Jakie to śliczne. Zaśmiałem się cicho, oblizując kły z końcówki krwi na nich. Na szczycie martwego i rozczłonkowanego dzieciaka postawiłem jego głowę, a na nim ułożyłem malutkiego i kieszonkowego pluszaka. Uśmiechnąłem się, dotykając brzuszka uszytego przeze mnie misia.
-Pilnuj tego tutaj nieboszczyka... Niech wiedzą, kto tutaj był...-powiedziałem, po czym spokojnym krokiem ruszyłem z powrotem do placówki.
Mój brzuch już nie burczał i z radością wróciłem do swojego pokoju. Kiedy wracałem, widziałem spojrzenia skierowane na mnie. Już wiedzą? Dobrze. Niech wiedzą. Jestem niewinny Kagehira, ale... Umiem pokazać pazurki... Bardzo szybko mogę je wyjąć, zabić i wrócić do niewinności... Niech lepiej nie podskakują... Nie boję się ich... W końcu, nie jestem kimś, kto umie się bawić...

Kagehira Mika


22 maj 2018

Od Chuuyi do Dimitrija "Pomarańcze mogą zranić"

    Kolejny dzień w placówce Projektu, choć nieco inny od pozostałych, bo to był ten jeden dzień w ciągu dwóch tygodni, kiedy Chuuya miał dostęp do krwi. A to rzecz jasna za sprawą białowłosej kobiety, która, niechętnie bo niechętnie, ale dzieliła się z rudowłosym swoim przydziałem. Ach, co Nakahara zrobiłby bez swojej Lisenki, gdyby ta łaskawie nie oddawała mu co jakiś czas części posiłku? Zapewne wpadłby już dawno, a tak, trzymał się swojej udawanej tożsamości.
 - Jakim cudem udaje ci się oszukiwać wszystkich aż tyle czasu? - Wysyczała do mężczyzny, kiedy szli przez magazyn w stronę szerokich drzwi z zielonym napisem wyjście powyżej. Zastanawiało ją to za każdym razem, kiedy była zmuszana do dzielenia się z nim. Fakt faktem, był jedną z dwóch osób w całym ośrodku, które darzyła przyjaznym uczuciem, nie znaczyło to jednak, że chciała oddawać mu swój przydział. - Ludzie są naprawdę głupi. - Dodała po chwili, wywracając bladymi oczami na drugiego wampira, który kroczył dumnie z płaszczem na ramionach, powiewającym za nim niczym peleryna. Zawsze uważała to za durną część jego stroju. Podobnie jak kapelusz, choć nauczyła się już, że tego zdania nie wygłasza się głośno, jeśli chce się mieć obie ręce całe.
 - Cztery lata... - Mruknął, pstrykając w rondo kapelusza, który podskoczył na jego głowie. - Ale oni wcale nie są tacy głupi. Ja po prostu jestem lepszy niż cała ich technika i inteligencja. - Błysnął zębami w stronę Rosjanki, przypominając sobie dwie kamery na korytarzu nakierowane wprost na wejście do magazynu. Na szczęście jego wnętrze nie było obserwowane dwadzieścia cztery na siedem, co znacznie ułatwiało rudzielcowi potajemne spożywanie krwi. W końcu był jedyną istotą na terenie placówki, której Lisenka nie chciała zamordować za samo stanie obok niej i oddychanie, więc wytłumaczenie, że czasem znika z nią w magazynie, by przekazać najświeższe informacje od dowódcy było dobrą wymówką, którą wszyscy łykali.
   Stanęli przy drzwiach, jednak mężczyzna nie wyglądał jakby spieszyło mu się do wyjścia, przez co wampirzyca domyśliła się, że będzie chciał jeszcze czegoś. Czego tym razem? Więcej krwi? Może znowu owoce do szantażowania syna przywódcy? Albo papierosy, żeby uspokoić nerwy i instynkt, kiedy wymyka się spod kontroli? Wszystkie domysły panny Smirnow okazały się błędne, ale jedno przewidziała prawidłowo.
   Korytarz to było miejsce, gdzie zwykle panowała niczym nie zmącona cisza. I tak było tym razem, pomijając szepty Usagiego i Larissy, która próbowała zrozumieć w jaki sposób ma zapanować nad czymś czego zupełnie nie rozumie. W jednym momencie dwuskrzydłowe drzwi do magazynu otworzyły się na oścież, uderzając niemal w ścianę, a wzdłuż całego korytarza rozniósł się głuchy huk. Dwie pary niebieskich oczu powędrowały w stronę wejścia do królestwa Lisenki, napotykając na swojej drodze osuwającego się po ścianie rudowłosego. Zdecydowanie wybrał sobie kiepski dzień, by drażnić Rosjankę. Chociaż czy jakikolwiek dzień był dobry, by chociażby stać obok niej dłużej niż pięć sekund?
   Obserwatorzy niespecjalnie przejęli się tym zajściem, gdyż przywykli już do takich akcji ze strony tej nadpobudliwej dwójki. Wrócili do swojej rozmowy, a w tym czasie Chuuya pozbierał się z podłogi, podnosząc ukochany kapelusz i mrucząc coś pod nosem, ruszył w kierunku swojego pokoju.
   Zostały jedynie dwa dni do urodzin młodego Todorovskiego, a to oznaczało, że w końcu może zamieszkać poza pokojem swojego ojca. Nikogo nie zdziwiło to, że na współlokatora wybrał Nakaharę. W końcu trzymali się ze sobą od pierwszego dnia i o dziwo mimo wybuchów tego starszego, wciąż się przyjaźnili. Nawet gorzej, Dimitrija bawiła łatwość w irytowaniu się właściciela kapelusza i często to wykorzystywał.
   Nawet teraz, gdy na siebie wpadli, śnieżnobiała ręka wylądowała na czubku kapelusza, a wysoka blondwłosa postać pochyliła się w stronę wampira. Todorovskij zbliżył się do niebieskich tęczówek, pod którymi wykwitł lekki grymas, doskonale zdający sobie sprawę z tego, jaką uwagą zaraz zostanie obdarzony.
 - Cztery lata, a ty nie urosłeś nawet centymetra. - Uśmiechnął się szeroko, od razu biorąc nogi za pas, świadom tego co zaraz nastąpi.
 - Wcale, że nie prawda! - Krzyk Chuuyi poniósł się za blondynem, którego od razu zaczął gonić. - Odszczekaj to, szczeniaku!
   Gdyby ktoś obserwował całe zajście z boku stwierdziłby prędzej, że jest to wyścig dwóch kolesi, którzy najwyraźniej zapomnieli wziąć rano swoich leków niż pościg wampira, któremu bliżej było już do półwieku aniżeli osiemnastki, za chłopakiem, który właśnie wchodził w dorosłość.
   Rozbawiony Dimitrij uciekał przez kręte i z reguły puste korytarze, za nim z powiewającym płaszczem i kapeluszem w ręku biegł Nakahara, krzycząc cały czas coś o odwołaniu poprzednich słów i o tym, że nie przeżyje nawet pierwszej nocy w pokoju. Kiedy w szerszej części korytarza natknęli się na poustawiane pudła, najpewniej z jakimiś częściami do laboratorium, obiegli je kilka razy na około i dopiero po tym wrócili na prostą drogę.
   Z pewnością ta zabawa trwałaby dłużej, gdyby nie kolejna przeszkoda, tym razem tuż przed schodami. Młodszy z dwójki w ostatniej chwili wyhamował przed rzędem pełnych pudeł. Niestety Chuu zareagował zbyt późno przez zwykłe zapatrzenie się, co poskutkowało jego wpadnięciem w chłopaka przed nim. Uderzenie było na tyle silne, że przerzuciło ich nad przeszkodą prosto na schody. Mężczyzna dziękował losowi, że obaj biegli na tyle szybko, że w powietrzu, także dzięki minimalnej pomocy jego mocy, zrobili niepełny obrót i to właśnie plecy wampira boleśnie spotkały się z twardą powierzchnią. Ręce starszego natychmiast objęły blondyna na wysokości żeber, gotowe w razie czego od razu postawić go na nogi.
   Przyjaciele z krzykiem, w którym słychać było mieszankę rozbawienia, strachu i szoku zjechali na niższą kondygnację, zatrzymując się po chwili na zimnej, płaskiej podłodze. Grzbiet rudowłosego wręcz błagał o pomoc i rozmasowanie, ale jego uwaga bardziej skupiła się na blond czuprynie, która leżała na jego klatce piersiowej i unosiła się z każdym wdechem. Chwilę później wampirze myśli pochłonęły już całe ciało chłopaka, zastanawiając się czy coś mu się stało, jednocześnie usilnie ignorując fakt, w jak dużej części styka się ono z ciałem ich właściciela.
 - Cały jesteś? - Spytał, patrząc w szary sufit korytarza. Interesowała go tylko twierdząca odpowiedź, więc kiedy ją uzyskał, zignorował to co dalej ględził Todorovskij. Ponownie skupił się na swoich przemyśleniach, które zaczynały coraz bardziej go niepokoić. Zresztą jak od dnia dołączenia do tego całego Projektu.
   Nakahara obawiał się, że jeśli Dimitrij z nim zamieszka, jego spojrzenie na tego niewinnego dzieciaka się zmieni. Bo do tej pory patrzył na niego jak na niewinnego dzieciaka, który trzymał się wiecznie ojca, nawet jeśli do końca tak nie było. Ale mieszkał z nim i to w pewien sposób go wiązało w oczach wampira, przez co postrzegał go jedynie jako małego chłopca. Ale teraz... Mieli razem zamieszkać w jednym pokoju, spędzać ze sobą praktycznie całe dnie i noce. Co jeśli przez to zmieni się sposób w jaki na niego patrzy? Lubił tego niewinnego dzieciaka, którym był w jego oczach. Nie był pewien, czy chce, żeby to się zmieniało...
 - Chuuya?! - Po raz kolejny pełne imię wampira poszybowało w przestrzeń pustego korytarza.
 - Hm? - Rudowłosy zamrugał kilka razy, wracając myślami do rzeczywistości i nieco zmartwionych oczu, które w tym świetle wyglądały na ciemnoniebieskie. - Stało się coś?
 - Pytałem cię chyba cztery razy, czy wszystko w porządku, a ty nie odpowiadałeś. - Młodszy skrzyżował ręce na klatce piersiowej, robiąc jedną ze swoich pokazowych smutnych minek. Siedział obok mężczyzny na zgiętych nogach i kątem oka obserwował jego reakcję.
 - Wybacz, zamyśliłem się. - Sięgnął ręką do tyłu głowy, uśmiechając się niewinnie. Oczywiście z mistrzem niewinności, którym był blondyn, nie miał szans, ale jak na kogoś z czterema dyszkami na karku wychodziło mu to całkiem nieźle.
  Podnieśli się w końcu z szarych płytek i rozglądnęli po bokach, sprawdzając czy czasem ktoś tego nie widział. Oczywiście nie licząc kamery, która wszystko nagrała, to nikogo poza nimi w korytarzu nie było. Chuu wyciągnął rękę w górę i położył ją na jasnej czuprynie, mierzwiąc ją lekko. Zagadnął go o przeprowadzkę, a kiedy dowiedział się, że chłopak jest dopiero w trakcie, kopnął go w tyłek, popychając w stronę schodów, po których wcześniej zjechali.
 - A ty gdzie idziesz? - Todorovskij nie zbliżył się za bardzo do stopni, przyglądając się z zaciekawieniem plecom starszego, który tylko odwrócił głowę w bok i przykrył włosy czarnym kapeluszem, uśmiechając się kątem ust.
 - Mam sprawę do naszego kucharza.
 - Będziesz prosił Danielę o podwójną porcję? - Dźwięczny śmiech Dimitrija odbił się małym echem od ścian.
 - A żebyś wiedział. Ta pogoń za tobą mnie wymęczyła. - Skinął mu lekko kapeluszem i ruszył wolnym krokiem przed siebie. Słyszał jeszcze pośpieszne kroki na schodach, oddalające się z każdym stopniem. Uśmiechnął się nieco szerzej, zdając sobie sprawę, że mimo swych obaw, cieszy się z tej zmiany. Nie zmieniało to jednak faktu, że tego wieczoru łazienka będzie przez niego okupowana dłużej niż zazwyczaj; jego plecy wciąż błagały o pomoc.

Dimitriiij? >w< 

Aleksandra "Gołąb" Sokolowa


Oficjalne otwarcie!


Po dwóch tygodniach pracy nad Project Hope z przyjemnością oznajmiamy, że blog jest oficjalnie otwarty.
Zachęcamy do wypełniania formularza zgłoszeniowego, by zasilić nasze skromne progi oraz do aktywności, by domena cały czas tętniła życiem i coraz bardziej się rozwijała.

~Administracja





13 maj 2018

Raport osobisty z dnia 29 kwietnia 2016 roku 

Nie mogę uwierzyć, że w końcu zdałem ten przeklęty egzamin. Teraz czułem się ... jakoś inaczej... jakbym dopiero teraz zrozumiał sens życia. A to wszystko przez jedną małą kuszę, która teraz jest przyczepiona do mojego nadgarstka zamiast zegarka. Po co komu on, prawda? Czas nie jest najważniejszy. Ważniejsze było to, że nie byłem już bezbronnym ludzkim dzieckiem , które nie potrafiło się obronić nawet przed prostym wampirem klasy C. Miałem to zamiar udowodnić... wrócę cało z wyjścia poza placówkę projektu.. bez żadnych ran, siniaków, czy nawet otarć. Dość już blizn jest na moim ciele.
Przejście do głównej bramy nie było problemem.... droga pod górkę zaczynała się dopiero przed nimi, gdyż zawsze ktoś przy nim siedział. Ochroniarze dobrze mnie znali, gdyż zazwyczaj zbierali cały ochrzan od mojego ojca za wypuszczanie mnie samemu... a nawet jeżeli ktoś za mną poszedł, to prędzej czy później udawało mi się zgubić zbędny ogon. Dopiero wtedy zaczynała się prawdziwa zabawa. To jakiś ciekawie opuszczony budynek, to pościg za kotem.... coś się zawsze znajdywało do roboty. Z ochroniarzem na plecach byłoby to męczące i zdecydowanie nudniejsze.
Musiałem po prostu trafić na tą jedną... malusią lukę, którą odkryłem już wcześniej. Równo o 15 strażnicy zmieniają się zostawiając bramę bez opieki. To była moja jedyna szansa na wyjście z ośrodka. Jak przewidziałem... strażnicy zniknęli dając mi minutkę na szybkie wyjście, które powiodło się. Teraz miasto stało przede mną otworem ... niech tylko ktoś spróbuje mnie zaatakować... będę miał pretekst do wypróbowania moich mocy.
~ Dimitrij Todorovskij 

   Mężczyzna siedział na krawędzi dachu i obserwował z wysokości najbliższą okolicę. Nie działo się właściwie nic ciekawego i właśnie to najbardziej nudziło Nakaharę, który nie cierpiał nudy. Nawet Lisenka zmyła się z terenu miasta dwa dni temu, a wraz z nią zniknęła ostatnia szansa, by jakoś zająć sobie czas. Nuda, nuda, nuda... Chuuya założył nogę na nogę i oparł się o nią łokciem, podpierając na dłoni brodę. Z tego wszystkiego nawet przestały go denerwować rude pasma, które poruszane podmuchami wiatru, łaskotały go po policzkach. 
   Kiedy już myślał, że zaraz uśnie, coś nowego w otoczeniu na dole przykuło jego uwagę. Blade powieki uniosły się nagle, ukazując błyszczące zainteresowaniem niebieskie tęczówki. Blondwłosa postać w dole naprawdę go zainteresowała, tym bardziej, że od kilku dni spotykał tylko żołnierzy, a tych starał się raczej unikać. Zmrużył delikatnie oczy, chcąc dojrzeć czy ową postacią jest mężczyzna czy raczej kobieta. Ile by dał, żeby spotkać kogoś kto nie jest kobietą z wiecznym zespołem napięcia przedmiesiączkowego, która w dodatku jest w stanie rzucić tobą na dwadzieścia metrów przez trzy ściany starych budynków. Tak, to z pewnością byłaby miła odmiana. 
   Chude palce schowane w czarnym materiale spoczęły na moment na betonie, odpychając zacną część ciała wampira od powierzchni dachu. Przechylił się nieco w przód i bezwładnie spadł, lądując bezpiecznie na popękanej ziemi. Podparł się lekko dłońmi, by siła rozpędu nie wcisnęła go w zniszczony beton, po chwili podnosząc się powoli. Na szczęście był schowany za jakimś starym bilbordem, który runął na ulicę w czasie jednej z wielu walk, a niewyraźny kształt spadający z dachu nie przykuł uwagi wędrowca. Idealna lokacja do obserwowania blondyna, śmiało kroczącego przez zaśmiecony plac. Nakaharę bawiła pewność siebie chłopca, szczególnie dodając do tego jego wzrost i to, że najprawdopodobniej był człowiekiem, bo na wampira nie wyglądał. 
   Zaśmiał się lekko pod nosem, poprawiając nieco swój płaszcz i kapelusz, po czym powolnym krokiem wyszedł ze swojego ukrycia. Jednak nie za daleko, tylko tyle, by błękitne tęczówki mogły go dostrzec. Oparł się ramieniem o stertę cegieł, które najpierw poruszyły się niespokojnie, a potem z chrzęstem przesunęły po sobie, ostatecznie zatrzymując się w jednej linii za sprawą dyskretnie użytej mocy. 
 - Nie boisz się, że ktoś może cię tu napaść? - Odepchnął się od brudnych cegieł, zerkając na swoje ramię, po czym pewnym krokiem podszedł do niebieskookiego, zupełnie nie przejmując się wycelowanym w niego ustrojstwem na nadgarstku blondyna. - Tacy chłopcy jak ty, nie powinni chodzić sami po takich terenach, nie uważasz? - Położył dłoń na czuprynie niższego, przechylając głowę na bok. Przesunął ukradkiem końcem języka po zębach, wyczuwając nieco dłuższe kły. Musiał się uspokoić i to w tej chwili, warto byłoby się najpierw zabawić.

Zamknąłem lekko oczy czując delikatny dotyk czyjejś ręki na moich włosach. Było to przyjemne uczucie, które nie wskazywało na nic niebezpiecznego ze strony nieznanego rudzielca. Może i byłem łatwowierny, lecz przeważnie moje przeczucia się nie myliły... Przeważnie. Jednak w tym dotyku było coś co czułem rzadko... Lekkie ciepło, jakby dotykał mnie ktoś bliski. Złożyłem z powrotem kusze uznając, że nie będzie mi raczej potrzebna... Ten ktoś był zdecydowanie człowiekiem.
- Nie mam się czego bać - uśmiechnąłem się lekko pokazując białe ząbki. Przyjrzałem mu się również uważnie. Dziwnie przycięte włosy, oczy koloru nieba ... Wyglądał nieco starzej ode mnie, choć któż tam wie... Wygląd może w końcu mylić. Ubrany był na czarno z domieszką brązu, a na głowie spoczywał mu dziwny kapelusz. - Wiesz... strażnicy ostatnio patrolowali ten teren z tego co mi wiadomo, więc wszelkie niebezpieczne stworzenia powinny się oddalić na jakiś czas. Zbierali też ludzi, by się nimi zająć więc... Czemu nie poszedłeś z nimi? Project na pewno ciebie też przyjął - Przechyliłem lekko głowę na bok rozmyślając nad tym. Raczej nie trudno byłoby go zauważyć w szczególności, że poszukiwacze przeczesywali również budynki i tunele metra.
- Ostatnio? - Zerknął w niebo, jakby próbował sobie przypomnieć co się działo przez ostatnie parę dni.. - Ostatnio byłem spory kawałek stąd, cały czas się poruszam. Gdyby został w jednym miejscu nawet znajome wampiry, by mnie nie obroniły... Project? Jaki Project?
- He? Nie słyszałeś o Projekcie Hope? Mój tata go założył... Gwarantuje pokojowe bezpieczeństwo dla ludzi, jak i wampów. Chcemy zakończyć tą wojnę, by nikt już nie zginął. - Nieco mnie zaskoczyła jego niewiedza.... nawet ludzie spoza miasta znali tą idee... Nie ważne czy ją popierali, czy nie. - Tak w ogóle jestem Todorovskij, Dimitrij Todorovskij - Ukłoniłem się lekko, choć był to zbędny gest. Mężczyzna nieco mnie zainteresował... W  końcu coś co mogło odgonić mnie od nudy, a jednocześnie pomoże mi uniknąć kary za ponowne wyjście poza tereny ośrodka. Nie ma to jak usprawiedliwienie, że poszedłem po kogoś, a co lepsze namówiłem go do dołączenia.
- Chodź ze mną... Proszę. Będziesz tam bezpieczny. Nie chciałbyś też spotkać innych osób? Porozmawiać z nimi? Czy... Coś? Nie wnikam już co robią ludzie w twoim wieku, ale z pewnością jest to coś o czym nie powinienem jeszcze mieć pojęcia. - Zmarszczyłem nieco brwi i napuszyłem policzki przypominając sobie rozmowę z ojcem, gdy przechodziłem ten dziwny okres dojrzewania. Nigdy nie zapomnę tych dziwnych pięciu godzin spędzonych przy bezsensownej rozmowie o ciele, zmianach i innych rzeczach.

    Nakahara przez chwilę stał z przechyloną głową, analizując to co powiedział mu chłopiec. Oczywiście, że wiedział o organizacji, kto o niej nie słyszał? Jedyna taka okazja, żeby wpakować się z wojny na otwartym terenie w wojnę pod kloszem, kto by chciał to przegapić? No i rzecz jasna, że był dumny iż uszedł w oczach blondaska za człowieka, a poza tym... Chwila, co?
 - Jak to ludzie w twoim wieku?! - Powtórzył podniesionym głosem, gestykulując przy tym żywo. Nie minęły nawet trzy minuty, a ten mały dzieciak już znalazł jeden z jego wrażliwych punktów. - Nie sugeruj mi, że jestem stary, nie jestem stary! 
   Mężczyzna nakręcał sam siebie jeszcze bardziej, coraz mocniej gestykulując, ale los chciał, że w pewnym momencie uderzył w swój kapelusz tak mocno, że ten aż podskoczył w górę i sfrunął na ziemię obok. Dokładniej mówiąc sfrunąłby, gdyby Chuuya w porę go nie złapał, jednak ten mały incydent i chwilowy strach o ukochaną rzecz, uspokoiły go natychmiast. Czarny materiał ponownie znalazł się na swoim miejscu, przykrywając rudą czuprynę i wprawiając zakręcone pasma na środku twarzy w nieznaczny ruch. 
 - Chuuya. Chuuya Nakahara. - Skłonił głowę, unosząc nieznacznie kapelusz w geście szacunku. Szybko przemyślał wszystkie za i przeciw dołączenia do Project Hope, ostatecznie stwierdzając, że przyłączenie się do grupki ludzi i pojedynczych wampirów jest zwyczajnie mniej męczące. A może nadarzy się okazja, by dowiedzieć się też co nieco o incydencie sprzed pięciu miesięcy? Niebieskie tęczówki spojrzały na Dimitrija z góry, błyskając stalową powagą. Po krótkim namyśle wampir pochylił się lekko w stronę chłopca, przybliżając swoje usta do jego ucha, po czym łagodnym, ściszonym głosem posiedział. - Zgoda, pójdę z tobą. 
   Rudowłosy musiał jednak szybko się odsunąć, gdyż Dimitrij niemal podskoczył z radości, uśmiechając się szeroko w sposób, który rozczulił Nakaharę. Nie spodobało się to wyższemu, więc tylko naburmuszony odwrócił głowę w przeciwną stronę, nie chcąc patrzeć na uroczą uradowaną twarzyczkę. Chuuya nie chciał poczuć się odpowiedzialny za tego chłopca, bo doskonale zdawał sobie sprawę z czym to się wiązało, a bardzo nie chciał do tego wracać. To jednak nie powstrzymało młodego Todorovskiego przed złapaniem chudego nadgarstka i pociągnięcia w tylko jemu znaną stronę. Nakahara zdążył jedynie przytrzymać drugą dłonią kapelusz, by ten nie odfrunął w siną dal. Zbyt wiele bólu i rozpaczy, by go to kosztowało.