Idąc ulicą w samo południe spodziewałem się dużego ruchu, zbiegowiska osób, po prostu moich ofiar, lecz jak na złość widziałem tylko garstkę osób, którzy kroczyli starając się nie zostać naszymi ofiarami. Wielu z nas kroczy pomiędzy nimi i nie interesuje się jaką grupę krwi ma dana osoba. Ja przez te wszystkie lata, nauczyłem się je rozpoznawać. Gdyby mnie kiedyś ktoś zapytał jak to robię, to mogę stwierdzić, że pokazuje im się znaczek nad głową.
Z lekkim uśmiechem na twarzy ruszam dalej aby wypatrzeć sobie idealną ofiarę, jednak nic z tego. Żaden z tych prostych ludzi nie miał mojej ulubionej grupy krwi jaką jest A. Zerowych wyczuwam na odległość kilkunastu metrów, lecz grupa A, ma wyjątkowy smak, szczególnie dla mnie. Dzisiaj to będzie już moja trzecia ofiara, pierwszą była młoda dziewczyna, która była bardzo zaskoczona, gdy zobaczyła, że znajduje się nagle nad urwiskiem. Była łatwym celem, a jej krew była na tyle gęsta aby posilić się na kilka godzin. Stara krew też jest pożywna, choć nie tak smaczna więc teraz poluję na tą jakże smaczną grupę. Krocząc ulicami miałem nadzieję, że wpadnę na przypadkowego człowieka i będę miał z głowy szukanie idealnej ofiary, ale nic z tego.
Los mnie nienawidzi więc musiałem zdać się na cierpliwość, której mi niestety brakuje. Cóż, nic na to niestety nie poradzę, mogę tylko wyczekiwać idealnej chwili. Bez skupienia, przeniosłem się w losowe miejsce, które o dziwo było przepełnione ludźmi. Moja krew buzowała, nie mogłem się powstrzymać, chciałem dopaść każdego, lecz wiedziałem, że może być to trochę niebezpieczne. Wyrwałem pierwszego lepszego człowieka, który się napatoczył i teleportowałem się na dach, gdzie rozszarpałem najpierw moją ofiarę dla zabawy, a następnie napiłem się tylko odrobinę. Byłem syty, cóż.. owca cała nie była. Życie, jeden się posila, a drugi ginie, aby ten pierwszy żył dalej. Na takie poświęcenie są skazani ludzie, których dręczę i zabijam.
Licząc na los, który może choć raz będzie szczęśliwy użyłem kolejny raz teleportacji, przez co zakręciło mi się mocno w głowie. Cholera czas skończyć ze skakaniem na takie odległości, gdyż to kiedyś nie skończy się dobrze.
Nie poradzę nic na to, że wyczułem zapach krwi, a dokładniej tej, której szukam od dłuższego czasu. Podążając za zapachem, dotarłem na szczyt zawalonej konstrukcji. Zobaczyłem tam małego dzieciaka, który trzymał się rączkami stalowego prętu, a z jego nóżki ciekła stróżka krwi.
- Kim pan jest, chce pan mi pomóc? - usłyszałem ciche łkanie.
- Nawet o tym nie myśl Soren, to jeszcze dziecko.. - usłyszałem głos w swojej głowie, który często nie pozwalał mi zabijać tak jak ja chcę. Przymknąłem na chwilkę oczy, aby skupić się na sobie, nie na głosie. Zabicie tego dziecka jest ważniejsze.
- Uratuje cię, powiedz jak masz na imię - uśmiechnąłem się chytrze.
- Timi - powiedział ze łzami w oczach, po czym chwyciłem go za rączkę i wciągnąłem na górę.
- Mama nie uczyła, aby nie rozmawiać z obcymi? - rzekłem bez chwili wytchnienia, nie dając mu dojść do słowa, następnie wbiłem kły na całą długość. Piłem krew i patrzyłem, jak jego pulchne policzki zapadają się w wyniku braku krwi. Skóra powoli zmieniała kolor na szary, a jego gałki oczne były już całkowicie białe. Kończąc mą ucztę dla zabawy rozszarpałem ciało, wpadając na głupi pomysł natknięcia głowy na drut, który będzie widoczny dla wszystkich. Niech wszyscy wiedzą, że nie warto z nami zadzierać. Chcąc zniknąć stąd jak najszybciej teleportowałem się do domu, ale robiłem to za dużo razy, więc lądując na blacie kuchennym, spadłem na podłogę i zemdlałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz