M███m. 2█.0█.2020 r.
W sumie ja też niejednokrotnie zastanawiałem się, czym my tak właściwie jesteśmy. Kim dla siebie nawzajem, co znaczyliśmy, dlaczego to wszystko miało miejsce.
Bo kochałem cię jak młodszą siostrę. Małą dziewczynkę, która wiecznie potrzebowała mojej opieki. W końcu poznałem cię, gdy miałaś zaledwie dwanaście lat. To już dziesięć lat, wiesz?
Byłaś jeszcze taka mała, taka nieporadna, zagubiona. Skamlałaś w tym nieszczęsnym budynku. Wyglądałaś jak wyciągnięta z horroru. Gdybyśmy żyli w innych czasach i w innym miejscu, pewnie by cię zatrudnili, niekoniecznie do filmów grozy.
Chyba nigdy ci nie powiedziałem, że jesteś naprawdę piękna, prawda? Żałuję. Wiem, jak bardzo nienawidziłaś samej siebie za te małe niedoskonałości. Za bliznę na ręce. Za nieco zbyt długi nos. I tak obie te rzeczy nagminnie wyolbrzymiałaś.
Ale to wszystko nie miało znaczenia, bo w całokształcie przecież byłaś najurokliwszą istotą, jaką mógłbym kiedykolwiek mieć prawo ujrzeć.
Tylko rzadko się śmiałaś. Zdecydowanie za mało się śmiałaś, a to właśnie to wygięcie ust było czymś, co tylko dodawało ci...
Zaczęłabyś się teraz śmiać i z tego, co mówię, i z tego, że zapomniałem właśnie słowa.
Ale kochałem cię. Ja też cię kochałem. Jak siostrę. Jak córkę. Jak istotę, którą po prostu miałem obowiązek bronić, nieważne czy by się waliło, czy paliło.
I dlatego, że tak bardzo cię kochałem, dlatego właśnie musiałem cię zostawić.
Wiem, że dalej najchętniej naplułabyś mi za to w twarz. Wiem i godzę się, bo na to zasłużyłem.
Ale wiem też, że tego samego dnia, gdy się wyeksmitowałem, tego samego dnia przyszli do ciebie odpowiedni ludzie, którzy o ciebie zadbali, umyli, ubrali i wyprowadzili na prostą. Wiem, że jesteś teraz w Projekcie.
A ty wiesz, dlaczego nie zostałem razem z tobą.
I mam nadzieję, że uszanowałaś tę decyzję, że pogodziłaś się z nią i że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Zawsze kochający
Tobi
xXx
Westchnąłem cicho, zginając nieszczęsny list i chowając go do kieszeni po wewnętrznej stronie płaszcza. Tam było jego miejsce, razem z całą resztą, która nieprzyjemnie gniotła już w pierś. Nagromadziło się tego dość sporo, sześć lat to nie przelewki, wręcz przeciwnie. Szmat czasu, gdzie działo się dosłownie wszystko i nic.
Założyłem torbę na plecy, wcześniej dokładnie sprawdzając wszelakie zapasy. Krwi, było jeszcze pod dostatkiem, tytoniu i bibułek również, a i jakieś pudełko z Vogue Mentolowymi i Black Devilsami się znalazło. Dlatego wysiliłem się nawet na nieco pozytywniejsze, usiane bardziej kolorowymi niż zwykle barwami, myśli.
Czasem odnosiłem wrażenie, że jestem pieprzonym daltonistą.
Wieczne siedzenie w jednym miejscu dość dużo mi nie dawało, oprócz powoli nadchodzącego skrzywienia psychicznego i głosów obijających się w głowie.
Chociaż znajdowałem się w tym legendarnym miejscu spowitym tajemnicami, gdzie rzekomo znajdował się cały nieśmieszny Projekt, do którego sam zapuściłem moją Małą, licząc na lepsze życie dla niej. I chociaż właśnie znajdowałem się w nieszczęsnym Muromie? Muromiu? Chuj wie w sumie. I chociaż znajdowałem się w tej Rosyjskiej miejscowości, to ni cholery nie wiedziałem, gdzie sam budynek mógłby się znajdować.
A skoro nie wiedziałem, gdzie był budynek, to automatycznie nie wiedziałem, gdzie mógłbym szukać mojej Małej...
Cholera, Mała miała już dwadzieścia dwa lata, a ja dalej traktowałem ją jak czternastoletniego bachora z fiołem na punkcie pchania się w niebezpieczeństwo.
Wyskoczenie między gruzy, na, chociaż mały obchód wydawało się być opcją dość atrakcyjną, przynajmniej, żeby rozprostować nogi po zastoju w pozycji siedzącej, który trwał zdecydowanie za długo.
Do momentu, gdy nie znalazło się zwłok człowieka, rozszarpanych, wyssanych i niemiłosiernie śmierdzących. Skrzywiłem się, a za chwilę zamarłem, bo przecież krew była jeszcze ciepła.
A ciepła znaczy świeża.
A świeża, znaczy, że ktoś dopiero co pozostawił swój posiłek.
A to znaczy, że mogę być w nawet niezłym gównie uwalony.
— Na litość boską, co za obrzydlistwo — mruknąłem pod nosem. — Och, błagam, nawet dwunastnica? Przecież to, kurwa, nawet smaczne nie jest — jęknąłem, kucając przy ofierze i podnosząc wzrok, gdzie, tak jak się spodziewałem [nie wierzcie mi, po prostu miałem nadzieję], dostrzec mi przyszło jakąś jednostkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz