28 maj 2018

Od Dimitrija CD Chuuyi "Pomarańcze mogą zranić"

Poprzednie opowiadanie

W końcu zbliżał się ten dzień... pod tym względem chyba najbardziej przypominałem typowego nastolatka, który chciał jak najszybciej uwolnić się od rodzica. Rozwinąć skrzydła... chociaż i tak będzie to stosunkowo ograniczone. Czemu niby? Stan wojny może? Nic nie jest takie jak paręnaście lat temu. Wszystko mogłem jedynie wyczytać ze starych raportów, zdjęć i innych źródeł informacji, które udało się uratować. Chciałbym zaznać tamtego życia... choć na to też nie narzekam, bo po co. Jestem synem założyciela projektu, który ma na celu zakończenie wojny między ludźmi a wampirami... ciekawe życie, co nie? Dla mnie lepiej nie będzie. 
- Jak uda ci się załatwić to powiedz też, że ja również z miłą chęcią przyjmę co nie co - Zaśmiałem się na odchodnym. Mało mnie obchodziło , czy rudzielec to dosłyszał, czy też nie. Powinien o mnie pomyśleć, a przynajmniej tak mi się zdawało. Od dziś mnie nie zna, tak jak ja go. Drobne sekrety, nawyki, zwyczaje. Zawsze wyłapie kiedy coś jest z nim nie tak. Na przykład teraz wiedziałem, że na pewno nie wyszedł z tej drobnej wpadki cało. Jego ruch był inny, a w oczach wyłapałem lekkie oznaki bólu. Nie dziwiłem się temu, gdyż przyjął cały impet na siebie chroniąc mnie.
Pokręciłem lekko głową rozmasowując ramię. Musiałem powoli wracać do pokoju, by chociaż zacząć się pakować. Zostały dwa dni wysłuchiwania chrapania taty.... tyle lat męczarni z tą jedną wadą... i w końcu się od niej uwolnię.... a przynajmniej na grubość ściany, gdyż Chuuya miał pokój tuż obok naszego. Cóż... lepsze to niż nic. 
~~~*~~~
Dwa dni przeminęły... dosłownie wolniej niż mogłem się spodziewać. Było to spowodowane oczywiście panującą nudą , gdyż wszyscy mieli jakieś sprawy do załatwienia, a ja bawiłem się ukochaną kostką Rubika mojego ojca. Czemu nie dawał rady jej ułożyć? Nie miałem pojęcia.. wielki założyciel Projektu Hope pokonany przez zwykłą łamigłówkę. Zaśmiałem się cicho pod nosem zmieniając nieco pozycje na łóżku. Leżałem na plecach, a głowa lekko zwisała z jego krawędzi tak, abym mógł przyglądać się już pustym półką. Większość moich rzeczy już przeniosłem, więc jedynie co mnie powstrzymywało przed dręczeniem mojego nowego współlokatora był fakt, że.... on miał klucz do drzwi, a ja nie. No co za menda zamyka pokój, gdy ktoś ma się do niego wprowadzić? Westchnąłem jedynie zrezygnowany odkładając ułożoną już łamigłówkę na stolik nocny mojego ojca. Nudziłem się... co łatwo było można z łatwością stwierdzić. Przeszukałem już praktycznie całą placówkę zbierając po drodze życzenia , lecz mojego "ulubionego" rudzielca jak nie było, tak nie ma. Złośliwość losu, albo rudej rasy.
Nie czułem nic specjalnego w tym dniu, nie licząc faktu, ze wyprowadzam się do Chuuyi.
W końcu moje męczarnie się skończyły, gdy wraz z cichym skrzypieniem drzwi, do pomieszczenia wszedł nie kto inny jak Nakahara. Rozejrzał się wstępnie po pokoju póki jego wzrok nie natrafił na mnie. Na widok mojej pozycji jedynie pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
- Zbieraj się młody. Idziemy na miasto - Oświadczył i od razu zniknął na korytarzu nie dając mi nawet o coś zapytać. Nie dał mi nawet możliwości wyboru, choć tak czy siak poszedłbym za nim nawet na koniec świata. Mogło to brzmieć dziwnie... lecz to była szczera prawda. Nigdy się z nikim tak bardzo nie związałem , nie licząc oczywiście ojca. U Chuu miałem tą świadomość, że nie trzyma się ze mną tylko ze statusu.
- No poczekaj - Jęknąłem zbierając się nieco za szybko z łóżka. Skończyło się to bólem, jak i zawrotami głowy... musiałem pamiętać, by nie leżeć za długo w takiej pozycji, by później nie cierpieć z tego powodu.
Gdy udało mi się wyrównać kroku pokręciłem teatralnie głową i zabrałem ukochany kapelusz rudzielca. Oczywiście skończyło się to szybką reakcją w postaci uderzenia w brzuch i odebraniem własności. Mogłem się tego spodziewać, a przede wszystkim przemyśleć. Uniknąłbym na pewno bólu brzucha.
- Nauczysz się w końcu, by tego nie robić? - Burknął posyłając mi ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie - Moja odpowiedź była jasna i oczywista. Mógł się jej spodziewać, gdyż jedynie przewrócił oczami. - Gdzie chcesz mnie zabrać? - Zapytałem licząc na jakąkolwiek odpowiedź, która nie byłaby wymijająca.
- Na miasto ... już ci przecież mówiłem.
- A konkretnie? W końcu... to nie czasy w których można sobie bez żadnych obaw wyjść do centrum handlowego, czy kina - Zaśmiałem się cicho, lecz zaraz zamilkłem. Tia... chciałbym się urodzić w tamtych czasach.
- Zobaczysz w swoim czasie dzieciaku - Na te słowa jedynie napuszyłem policzki naburmuszony. Miałem jeszcze ochotę wyburczeć coś w stylu "nie jestem już dzieckiem" , lecz powstrzymałem się. Dla niego tak czy siak byłem dzieckiem... przeklęty 21 latek. Ku mojemu zdziwieniu , Rudzielec załatwił pozwolenie na wyjście, więc nie musieliśmy się od tak wymykać. Co on kombinował, że fatygował się z tym do mojego ojca? Tylko on mógł takie zezwolenie wydać, by kontrolować bezpieczeństwo innych. Zmarszczyłem nieco brwi próbując rozkminić, co on zamierza. Pewnie jakąś " niespodziankę urodzinową" tyle, że nie miałem pojęcia jaką. Sam fakt, że coś przygotowywał mnie lekko dziwi, więc za nic nie wiem czego się spodziewać. Pozostało mi jedynie iść u jego boku przez opustoszałem miasto.

<Chu chuuuu ? XD> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz