29 lip 2018

Od Ayato CD Shinyi "Sztuka opanowania"


   Cóż. Musiał przyznać, że dał się ponieść dobrej zabawie, całkowicie tracąc czujność. Spodziewał się posiłków z innych miast, ale nie tak szybko. Szok trwał krótko, lecz wystarczająco, by powylegiwać się na stercie gruzu. Przyjemnie, niczym na madejowym łożu w średniowieczu. Mroczki przed oczami były wynikiem dość mocnego przywalenia głową, prawdopodobnie o ścianę, bądź dach. Nie było czasu o tym myśleć, gdy obcy wampir przetransportował go do zapuszczonego domostwa.
   Nie przyglądał mu się za bardzo, próbując umysłem ogarnąć to, co się właśnie działo. Najpierw strzelają, potem wynoszą? Kiedy przesłuchanie albo obcięcie głowy? Z zamyślenia wyrwał go niewielki gest ze strony blondyna, jakim było przyłożenie palca do ust w celu zachowania ciszy przez Ayato. Ściągnął brwi, kiedy w tym samym momencie tamten złapał za strzałę tkwiącą w jego ramieniu. Jak zaczął ją wysuwać, dopiero dało się wyczuć ból.
   Zachowanie ciszy nie wyszło tak dobrze, jak wyobrażał to sobie obcy chłopak. Ayato zawył niemalże jak pies, po chwili odpychając go od siebie na drugi koniec domostwa. Jeszcze pomóc chcą! Toż to nie do pomyślenia dla fioletowowłosego, który na odległość czuł smród ludzi na mundurze tamtego. Podniósł się z podłogi, nie mając zamiaru dać się złapać. Byle strzała to za mało, by go zatrzymać, także posłał pogardliwe spojrzenie blondynowi, wychodząc wybitym oknem, będącym na wprost frontowych drzwi. Kroki reszty oddziału, wraz z tymi starymi gałganami, dało się słyszeć, lecz byli jeszcze, dla Sakamakiego oczywiście, w bezpiecznej odległości.
   Przemieszczał się bezszelestnie pomiędzy budynkami, na razie ani myśląc o wejściu na którykolwiek z dachów, bo tam na pewno będą go szukać. Szczęścia trochę było, ponieważ ludzie, na czas złapania Ayato przez tę bandę, zamknęli się w swoich domostwach. Po pewnym czasie miał dość łażenia uliczkami jak imbecyl, ponieważ miał wrażenie, że łazi w kółko, dlatego wskoczył na pierwszy lepszy blaszany dach. Tamże przysiadł przy szerokim, murowanym kominie, który to nijak imał się wyglądem do całej budowli. Zacisnął usta i złapał zdrową dłonią za strzałę. Nie bolało, póki nie ruszył w kierunku wyciągnięcia jej. Wziął głęboki oddech, zamknął oczy, po czym na ślepo przystąpił do działania.
   Dla niego trwało to wieczność, a tak naprawdę parę sekund. Po wyciągnięciu tego cholerstwa nie chciał tracić czasu na patrzenie się, dlatego od razu to wyrzucił, robiąc odrobinę hałasu na blaszanym dachu. Klnąc pod nosem, zwinął się stamtąd jeszcze prędzej. To była jego ulubiona bluza, a teraz miała wielką, zakrwawioną dziurę. Nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
   Swe miejsce zamieszkania miał nieco dalej, w wolnostojącym pustostanie. Tam, na samej górze, gdzie człowiek nie mógł wejść, gdyż wszystkie podjazdy oraz drabiny zostały zniszczone, miał wszystko czego zapragnie, aż do późnej jesieni. Nie zdziwił go widok samotnie siedzącego młodszego brata na rozlazłej kanapie. Dłonią rozczochrał mu włosy i przysiadł obok.
 — Gdzie Laito? — zapytał, zdejmując bluzę, po czym zaczął dogłębnie oglądać ranę.
 — Poszedł do lasu… — Odparł cicho, siadając po turecku, by zafascynować się raną starszego brata.  — Woo. Bolało?
   Rana nie wyglądała tak tragicznie, jak wcześniej. Regeneracja robiła swoje, jednocześnie kradnąc mu nieco sił. Spojrzał na rodzonego brata, widząc głód w jego oczach. Tak naprawdę, idąc do miasta, miał nadzieję złapania najstarszego z nich, by w końcu coś upolowali. Zamiast niego, złapał w ramię strzałę. W tym czasie, kiedy Ayato błądził po uliczkach, lamus wrócił i poszedł polować do lasu na cuchnącą błotem sarnę. Czasami naprawdę zastanawiał się, czy coś ich jeszcze łączy, oprócz genów. Musiał wrócić do odizolowanej części miasta i, nawet z oddziałem na karku, upoluje coś dla swojego rodzeństwa. Wystarczy zaczekać do wieczora…
   Krótka drzemka, powrót cudownego brata z kurą w dłoniach doprawiła nieco ich życie komediodramatem, po czym mógł pobiec z powrotem do zbiorowiska bezbronnych. Nie pomińmy jeszcze kłótni Ayato z najstarszym bratem, który tylko słownie starał się go powstrzymać przed kolejnym wypadem. Machnął tylko nań dłonią, założył dziurawą bluzę i wyskoczył z pustostanu. Nie spieszył się. Im później, tym lepiej. Jeśli w oddziale byli jacyś ludzie, w nocy miał przewagę. Równie dobrze może się wszystko skończyć na zwinięciu młodej niewiasty z domu, tuż sprzed ich nosów. Z tą „niewiastą” Ayato mógłby polemizować.
   Ukrył się pomiędzy dwoma kominami rozebranej do połowy starej kotłowni, gdzie miał doskonały widok na większą część dzielnicy. Teraz był na tyle czujny, że usłyszał kroki stawiane na ubitym piachu. Och tak, ofiara była coraz bliżej, a tamtych ani widu, ani słychu.
   Idealnie.

< Shinya? Rozkręćmy to~ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz