Czas znaleźć pracę, stwierdził nieopatrznie pewnego dnia, może trochę zbyt pochopnie, jednak z całą pewnością zbyt głośno, wywołując tym serię zdarzeń, które nieodwracalnie wpłynęły na jego życie. Wprawdzie już od dawna z utęsknieniem wyczekiwał jakieś rewolty, czegoś, co jego istnienie przekształciłoby w końcu w pełnoprawne bycie. Nie sądził jednak, że gdy owe zmiany się pojawią, zaczną zachodzić w tak gwałtowny sposób. Można powiedzieć, że wręcz lawinowo, jakby miały nadejść i przeminąć praktycznie tak szybko, jak się pojawiły. Niczym chwilowy ból migrenowy, a nie permanentny stan, który mógłby trwać i trwać, aż po dziś. Jednak, czy były to zmiany dobre? Trudno stwierdzić, lecz jeśliby patrzył z perspektywy lat, to z pewnością przyniosły nieco więcej pozytywów, niż tylko nerwice i wrzody żołądka, jak to sam zainteresowany lubi mówić. Co prawda trzeba przyznać, że początki nie należały do najłatwiejszych, ale jak to pewna białowłosa wampirzyca określiła, jeśli coś się chce, to wpierw trzeba się nacierpieć. Wprawdzie do tych słów zazwyczaj pozwalała sobie dodać komentarz, w którym wytykała mało chwalebny zawód losu, ale to nie było tu najistotniejsze. Ważny jest tu jednak fakt, że to właśnie Pani Dobra Rada stała się tym całym motorem napędowym, który przypilnował, żeby to postanowienie Gabrysia, nie wypaliło się, jak to już kiedyś bywało. Znając ówczesny zapał mężczyzny, obiecała, że choćby miała poruszyć niebiosa, znajdzie dla niego robotę i wyciągnie go z tego marazmu, w którym tkwił praktycznie od dnia, kiedy opuścił swoje rodzinne strony. Jak się okazało tylko po to, żeby zostać spoliczkowany przez życie, które jasno wyjaśniło mu, że w tym ruskim garusie wcale nie jest lepiej, a nawet można powiedzieć, że sprawy wyglądają na jeszcze gorsze.
Z Marzeliną — tak właśnie brzmiało imię tego czorta w lateksie — znali się jeszcze z lat dziecięcych, głównie przez to, że ich rodzice żyli w zażyłych stosunkach. Także duży wpływ miał na to fakt, że na blokowisku tylko oni mieli przydługie zęby. (Ludzkie dzieci jakoś nie chciały się z nimi bawić, a inne wampiry były od nich dużo starsze i nie zamierzały dopuszczać do swojej grupy takich podlotków, jak oni.) Wówczas byli dla siebie jak rodzeństwo. Na te dobre i złe chwile, bez względu na wszystko i to z przyrzeczeniem na mały palec. Niestety ten stan utrzymywał się tylko do ukończenia przez nich szkoły, gdy wampirzyca postanowiła wyjechać. Praktycznie łapiąc los za ogon, udało jej się uciec na wschód Europy, pozostawiając jednak Gabriela w dublińskim mortusie, aby doświadczył wojny w całej swej paskudnej okazałości.
Nie oznacza jednak, że dziewczyna zapomniała o swoim druhu z dzieciństwa, bo kilkanaście lat później powróciła na stare śmieci. Wprawdzie nie zabawiła w swoich rodzinnych stronach za długo, jednak tym razem wyjeżdżając, zabrała także swojego przyjaciela. Mężczyzna po dziś dzień zachodzi w głowę, jak jej się udało przeprowadzić go przez granicę i to bez większych problemów. Jednak dla bezpieczeństwa przyjmiemy, że to była jedna z jej tak zwanych "magicznych" sztuczek, której natury raczej nie warto poznawać. To samo tyczy się też sposobu, w jaki to załatwiła mu pracę.
Tak, jak obiecała, tak momentalnie uruchomiła cały skomplikowany mechanizm koneksjowo-kumoterski i praktycznie z dnia na dzień umówiła go na rozmowę kwalifikacyjną. Oprócz tego zapewniła mu odpowiedni strój, pomogła sklecić CV, a nawet przyprowadziła go pod same drzwi, jakby obawiając, że mężczyzna mógłby stchórzyć w ostatniej chwili i nie stawić się na spotkanie. Zwłaszcza że od razu można było poznać po wampirze, że nie czuł się zbyt dobrze z myślą o tym, co miało zaraz nadejść. Może zbytnio tego po sobie nie pokazywał, ale stresował się wtedy przeokropnie. Nocy nie przespał, śniadania też nie tknął, a ręce musiał chować za siebie, aby nikt nie zobaczył, jak bardzo mu drżą. Do budynku zaś wszedł praktycznie na miękkich nogach i tylko cudem nie zająknął się, gdy tłumaczył sekretarce, z jakim problemem przybył.
Na szczęście zestresowanego Gabriela kobieta za biurkiem okazała się całkiem miła, co nieco uspokoiło mężczyznę. Nie szczędziła uśmiechów i pomimo bycia człowiekiem nie okazywała większych obiekcji przed rozmową z wampirem. Wszystko tłumaczyła powoli, ciągle upewniając się, że ten czegoś nie pomyli, wykazując przy tym przeogromne zrozumienie dla nieco skonfundowanego Connella. Nawet nie skomentowała jego strasznie krzywego podpisu, tylko przybiła obok stempel i wydała mu przepustkę.
Gabriel został pokierowany na wyższe partie biurowca, gdzie teoretycznie ktoś miał się nim zająć. Wychodząc jednak z windy już na docelowym piętrze, trafił na kogoś. Mężczyznę, zapewne jednego z pracowników, który właśnie klęczał na ziemi i próbował pozbierać porozrzucane papiery. Białowłosy widząc zamieszanie mimowolnie, nie wiedzieć dlaczego zapytał, czy może pomóc. Przy tym wyciągnął dłoń do zszokowanego nieznajomego, którego lico od razu rozjaśnił szeroki uśmiech. Nie zwlekając długo, na nastawioną rękę wampira rzucił kilka teczek, a sam pozbierał kartki, które powypadały z akt. I nim białowłosy się zorientował, ten wpakował go w bieganinę od pokoju do pokoju. Wprost mówiąc, Connell został wykorzystany, a z racji, że w owej chwili był nieco otumaniony, nie potrafił odmówić potrzebującemu. Zwłaszcza że pracownik szybko wciągnął go w intensywną rozmowę, przez co nawet nie mógł pomyśleć, że źle zrobił. Urzędnik początkowo dziękował po stokroć, tłumaczył się, co robił na środku korytarza i jak dużo ma tu pracy, że nie wyrabia, a drukarka wzięła i zdechła. Potem jednak z jakiegoś powodu przeszedł do tematów stricte związanych z białowłosym. Od prozaicznych pytań o mienie, płynie przeskoczył na powody jego wizyty, plany i oczekiwania związane z tym miejscem. Wypytywał nawet o jego poglądy, zainteresowania czy ulubione jedzenie. W ciągu kilku minut wyciągnął z Gabriela wszystko, a co istotniejsze chłopak nie miał większych obiekcji przed dzieleniem się z nim tymi informacjami. Nie przeszło mu przez myśl, że jakieś to podejrzane, a ten pocieszny, starszy mężczyzna (wprawdzie był od białowłosego trochę młodszy, ale wiadomo, ludzka biologia działa inaczej) może mieć jakieś złe intencje. Sprzedał się cały i to za miłe uśmiechy, zachęcony przez nieco zachrypnięty, ale za to cholernie przyjemny głos. Za te niebieskie oczy, dwudniowy zarost skropiony wodą ze średniej półki, pogniecioną koszulę i krawat wepchnięty w brustaszę. A przede wszystkim za tą przeciętność, taką niewinną normalność, charakterystyczną dla typowego człowieka, którego jedynym zmartwieniem mogło być nieposłuszne ksero i zimna kawa.
Jakie więc było zdziwienie, że po tym, jak Gabriel pomógł mu odnieść cała papierologię, ten całkiem normalny mężczyzna wyciągnął do niego dłoń, przedstawił się i zapytał, czy nie zechce z nim pracować.
Od tego czasu minęło sześć, a może i nawet siedem długich lat, podczas których wydarzyło się tak wiele, że tamte zdarzenia wydają się całkiem odległe. Na samą myśl o tamtych chwilach Gabriel nieco się krzywi, odczuwając wstyd za swoje zachowanie i za to, jaki był. Obecnie nigdy nie pozwoliłby uczuciom tak bardzo sobą zawładnąć, a przede wszystkim nie poddałby się tak łatwo tego typu manipulacjom. Jednakże, gdyby tamtego dnia do placówki Projektu przyszedłby współczesny Gabryś z pewnością, nie doszłoby do tego spotkania. Nie wpadłby na tego mężczyznę, obecnie jego przełożonego i jednego z negocjatorów. Sam zapewne nie mógłby się także poszczycić tym tytułem, choć obecnie też nie ma pewności, czy rzeczywiście jest pełnoprawnym negocjatorem. Niby Hook niejednokrotnie mówił o nim, jako o współpracowniku, prawej dłoni i tym podobne, ale jakoś do chwili obecnej Gabriel nie miał większej możliwości, aby się wykazać. Czasami nawet miewał wrażenie, że jego obowiązki dotyczą całkiem czegoś innego.
— Gaaabryś!
Wampir, słysząc swoje imię, które ktoś w okropny sposób zgwałcił, oderwał wzrok od wypełnianych rubryk i spojrzał w miejsce, z którego dobiegało to skomlenie. Znad kupy syfu i papierów porozrzucanych na biurku naprzeciwko, wyłoniła się czarna czupryna i ręka, która dziarsko dzierżyła przybrudny kubek. Jakie to zirytowanie ogarnęło wampira, gdy dojrzał, jak owa łapa potrząsała wymownie naczyniem, definitywnie czegoś oczekując. Nie odezwał się jednak ani słowem, opuścił głowę i powrócił do uprzednio wykonywanego zajęcia. Tylko po to, aby dokończyć jedną kolumnę, wstać i zabrać od mężczyzny kubek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz