19 cze 2018

Od Dimitrija CD Chuuyi "Pomarańcze mogą zranić"


Nie sądziłem, że ten rudzielec pomyśli o tym, by cokolwiek przygotować na moje urodziny. Przecież sam fakt, że pozwolił mi u siebie zamieszkać było wystarczającym uhonorowaniem tego dnia, gdyż za szybko się mnie nie pozbędzie. Sam się o to prosił, a tu okazuje się, że to nie wystarczyło. Zadał sobie dodatkowy trud, by przygotować ten piknik tylko dla naszej dwójki. W pozytywnym znaczeniu zaskoczył mnie i to bardzo. Zaczerpnąłem głęboko świeżego powietrza ,. a zarazem kuszącego zapachu świeżego wypieku. Nie miałem pojęcia jakim fartem udało mu się go zdobyć, lecz nie chciałem zadawać zbędnych pytań.
Jesteśmy tu tylko my.
Ja, On i pyszne ciasto pomarańczowe, które aż prosiło się o zjedzenie. 
Zanim jednak zabrałem się za prezent od Nakahary, odwróciłem się do niego przodem z początku niewinnym uśmiechem. Oczywiście dało mu to pozorne poczucie bezpieczeństwa przed wielkim atakiem. Dosłownie rzuciłem się mu w ramiona z uśmiechem godnym dziecka, które właśnie dostało wymarzoną zabawkę. Chłopak widocznie zaskoczony taką reakcją lekko zachwiał się do tyłu próbując zachować równowagę, lecz w tej chwili jego stopa straciła kontakt z śliską trawę. Oznaczało to dla nas tylko jedno i żadna siła nie mogła nas przed tym uratować, bo grawitacja to podła świnia i musiała nas ściągnąć aż na sam dół zbocza. Zaczynałem współczuć czarnemu płaszczowi chłopaka, gdyż przyjął na siebie całą styczność z świeżą trawą. To samo się tyczyły mojego ukochanego munduru w pewnych momentach go zastępował. 
Dopiero gdy miałem pewność, że leżymy w miejscu i już nie sturlamy się niżej powoli otworzyłem oczy z cichym jękiem. Kręciło mi się w głowie, co dało mi do zrozumienia, że nagłe hug ataki na zboczach nie są zbyt dobrym pomysłem. Nie wiem jakim cudem wyszliśmy z tego bez poważniejszych szkód, choć można to nazwać zwykłym fartem głupców. Podniosłem się lekko na rękach, by nie ciążyć niepotrzebnie na klatce piersiowej rudowłosego. Musiałem chwile zaczekać, aż zawroty głowy miną, a przez ten czas zawiesiłem spojrzenie na błękitnych tęczówkach mojego towarzysza. Czemu akurat na nich? Były tuż przed moimi oczami więc ciężko było patrzeć na coś innego. W tej chwili przypominało mi czyste , popołudniowe niebo, które nie śmie zakryć choć jedna biała chmurka. Były po prostu... piękne i do pozazdroszczenia. Może lekko przesadzałem, lecz w takich chwilach takie myśli dość często przychodzą do głowy, a w szczególności, gdy nieznośna cisza nie chce nas opuścić. 
Nie wiedziałem co zrobić w takim momencie i najwidoczniej Chuuya miał ten sam problem, gdyż bał się choćby drgnąć....albo przynajmniej tak mi się wydawało. Mruknąłem jedynie coś cicho w stylu "przepraszam" , by po chwili uśmiechnąć się niewinnie i nieco zwiększyć odległość między naszymi twarzami. Usiadłem mu na brzuchu i skłoniłem lekko głowę dziękując za taki prezent. 
- Nie ma za co dorosły dzieciaku- W końcu odezwał się z nutką rozbawienia. Zaczynałem mieć lekkie obawy, że uszkodził sobie coś z mojej winy i nie mógł nic powiedzieć. Wyciągnął w moją stronę dłoń i pogłaskał mnie po głowie, jak to zazwyczaj miał w zwyczaju. Nie miałem nic przeciwko temu...wręcz przeciwnie. Było to dość przyjemne. 
- Awansowałem na dorosłego dzieciaka? - Podzieliłem jego humor przymykając jedno oko, póki nie cofnął ręki. 
- Ale wciąż jesteś dzieckiem - Dodał sprawdzając, czy jego kapelusz nadal jest na swoim miejscu. Niestety zgubił się gdzieś po drodze, co nie obyło się bez grymasu niezadowolenia i paru niezrozumiałych dla mnie dźwięków. 
- Jak dla mnie to oboje jesteście dzieciakami! Kto normalny tak się bawi, co? - Między mną a Chuuyą nastała cisza. Ten głos nie należał do naszej dwójki, lecz mimo to i tak był nam dobrze znany. Dosłownie w tym samym czasie spojrzeliśmy na szczyt góry, by dostrzec w oddali znajomą białą czuprynę przyozdobioną charakterystycznymi goglami. 
Caleb....
Poprawka... Caleb trzymający w dłoni talerz z moim ciastem, który był prezentem od mojego nowego współlokatora. Informator ciamkał w ostach spokojnie łyżkę nie świadomy gotującej się we mnie chęci zemsty za kradzież mojego pomarańczowego skarbu. Zacisnąłem dłonie w pięść próbując powstrzymać chęć zrobienia z niego tarczy ćwiczebnej, lecz niestety nie dałem rady. Podniosłem się błyskawicznie na nogi obierając za cel dotarcie na sam szczyt zbocza i zamordowanie złodzieja ciast.
- Caleeeeeeb.... - Warknąłem podciągając rękaw na lewej ręce od razu rozkładając małą kuszę. Przy cięciwie od razu pokazała się niemal przeźroczysta strzała, a moje włosy rozwiał wiatr wytworzony z mojej mocy. On wiedział już co się święci, ale mimo to wziął kolejną łyżkę ciasta i przesunął lekko głowę, by uniknąć mojej wycelowanej strzały. W ten sam sposób oddałem jeszcze parę strzałów, póki pod sam koniec nie dałem se spokoju i po prostu dotarłem na sam szczyt łapiąc białowłosego za kołnierzyki. Za sobą słyszałem cichy śmiech Chuuyi, który najwidoczniej świetnie się bawił obserwując całe to zdarzenie. Oj nie będzie mu do śmiechu jeżeli.... właśnie. Spojrzałem kątem oka na Nakahare , a następnie wróciłem nim do złodzieja cudzych ciast. Tak... to był dobry plan w szczególności patrząc na to, jak oczy chłopaka zabłysły na widok rudowłosego. Po prostu ułatwiłem mu robotę opychając go w stronę jego ulubionego członka projektu.
- Chuuuuuyaaaaa -Tylko to zdołałem usłyszeć nim Anglik przytulił się niczym koala do niebieskookiego, a następnie zniknęli razem wśród trawy. Powtarzam.... biedny los płaszcza Chuuyi, gdyż znowu przebył tą samą drogę, lecz tym razem z innym pasażerem. Wzruszyłem jedynie ramionami na to po czym spojrzałem na ciasto z lisim uśmiechem. W prawdzie nie było już całe, lecz... ciasto pomarańczowe to wciąż ciasto pomarańczowe. 
- No to pora na naszą randkę - Zatarłem łapki siadając na kocyku i zabrałem się do konsumowania wypieku. W końcu taki cudowny prezent nie może się zmarnować. 

<Chuu? ;w; >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz