Nie dowierzałem w to, co się właśnie wydarzyło. Dlaczego....jest przecież tyle ludzi odpowiednich do tego, by go pilnować, ale nie...lepiej wybrać najbardziej zajętego człowieka w projekcie. To, że z nim pracuje nie oznacza, że mam czas go niańczyć przez cały ten czas. Mam swoich pacjentów na głowie, którzy mogą ucierpieć przez jego zamiłowanie do ludzkiej krwi. Wiedziałem, że moja wyjątkowo mu pasuje, lecz nie jestem w stanie mu jej dawać cały czas. To jest nie wykonalne.
- Zajmij się swoją robotą, a nie moją - Burknąłem wystarczająco cicho, by tylko białowłosy to usłyszał. Nie chciałem wystraszyć jeszcze bardziej tego chłopca, który właśnie wszedł do mojego gabinetu. Dzieciak miał może na oko dziesięć lat i trzymał się za krwawiący łokieć. Znając życie i takie przypadki, to najpewniej spiesząc się na śniadanie potknął się o coś i zarył o podłogę. Czemu te dzieciaki nie mogą chodzić spokojnie? To przecież nie jest takie trudne.
Westchnąłem zrezygnowany wspominając czasy, gdy opatrywałem swoje młodsze rodzeństwo. Wiedzieli, że przez chwile będę ich gromić spojrzeniem, by po chwili zająć się nimi z braterską miłością. Nic na to nie mogłem poradzić... Może i byli mali i nie poradni, ale ktoś musiał się nimi zająć.
Uśmiechnąłem się delikatnie do chłopczyka i obejrzałem zranione miejsce. Zwykłe przetarcie, choć krew tak czy siak była. Wziąłem z szafki wodę utlenioną, waciki i bandaż, a następnie zabrałem się za robienie opatrunku. W oczach szatyna pojawiły się łzy, gdy woda spotkała się z jego raną, lecz mimo tego próbował być dzielny. Może przez te odrobinę bólu czegoś się nauczy. Założyłem mu na sam koniec bandaż, a do jego dłoni włożyłem lizak, który wyciągnąłem z kieszeni. Niech ma i się cieszy póki mam dobry humor z rana. Gdy chłopiec zniknął za drzwiami z lekkim uśmiechem wróciłem do biurka zadowolony.
- No nie wierze. Yagen , znany również jako lekarz z piekła rodem się uśmiecha. Trzeba to chyba w kalendarzu zapisać - Zmarszczyłem brwi na sarkastyczną wypowiedź mojego współpracownika. Jest ranek, o dziwo spałem lepiej niż zazwyczaj i jestem bo herbacie. Mam prawo mieć dobry humor chociaż przez chwile w moim nieszczęsnym życiu tutaj.
- Właśnie zniszczyłeś to święto - Syknąłem zapisując w zeszycie mojego poprzedniego pacjenta - Z rana taki jestem, więc się przyzwyczaj. O tej porze ludzie mają najmniejszą szanse by mnie wkurzyć...jednak jak się postarają jak ty na przykład to dostają za swoje. - W tym samym czasie rzuciłem w jego stronę kartą Elias'a, gdyż akurat była pod ręką. Wampir złapał ją i warknął parę słów w moją stronę, choć żadnego nie zrozumiałem. Może i lepiej? Choć miałem gdzieś to co o mnie myślał.
- Mogę pomóc jakiemuś dzieciakowi tu przyjść... powinien ci się poprawić wtedy humor - Miałem wrażenie, że drwił ze mnie... albo przynajmniej coś mi sugeruje.
- Nie jestem czystym pediatrą, a pedofila ze mnie nie rób - Wstałem z zamiarem zrobienia sobie herbaty. Bez niej nie dąłbym rady towarzystwa tej pijawki nie wspominając o rozmowie z nim - Po prostu posiadam coś w rodzaju... braterskiego... instynktu? - Przez chwile rozmyślałem, czy aby na pewno dobrze to określiłem, choć ostatecznie załamałem się bo to nie miało najmniejszego sensu. To po prostu źle to brzmiało. - I tak tego nie zrozumiesz -Machnąłem na niego ręką wstawiając wodę do czajniczka.
- Skąd ta pewność? Co za dyskryminacja - Soren zaczął przeglądać kartę którą go rzuciłem. Widziałem w jego oczach mieszankę załamania i politowania. Tak... należało się mu to. - Co to ma być... ?
- Mogę się założyć o kolejną szklankę mojej krwi, że dziś też go tu zobaczymy - Rzuciłem bez wcześniejszego przemyślenia tych słów. Z resztą... po co się tym przejmować, skoro znając tego przeklętego wampira , który nie rozumie, że owoce mu szkodzą to i tak znów przyjdzie z objawami zatrucia.
- Z chęcią bym się założył, patrząc na to,że twoja krew jest pyszna..- Uśmiechnął się lekko najwidoczniej zadowolony z mojej oferty. Od razu przeszły mnie ciarki obrzydzenia
- Co do niego, to jak jest się imbecylem, który nie myśli co robi i nie orientuje się co może jeść, a co nie to się nie dziwię, że jest tutaj co chwilę. Są wampiry rozumne jak i parapety.. - wzdycha wywracając oczami.
- On po prostu próbuje być jak człowiek. Musisz to uszanować i delikatnie mu wpajać to, że niestety nie może zmienić swojej natury. Może jak podrośnie to w końcu zrozumie, a póki co... cóż .
- No nie wierze... masz miękkie serce - Przyłożył dłoń do policzka, a ja poczułem jak mnie krew zalewa. Czemu on mnie aż tak wnerwiał swoim bytem?
- Oj Zamknij się albo ci utnę język - Syknąłem zalewając liście herbaty. Niech to szybciej wystygnie inaczej Soren wyjdzie niebawem z tego gabinetu z poparzeniami. - Próbuj być miłym...nie... znajdzie się taki debil , co będzie na złość wszystko niszczył. Skoro tak to dobra... nie będzie porozumienia.
- Wiesz, a może mój język czeka na obcięcie? Jak będziesz ciął, to nie zrobisz tego z kilometra, przynajmniej będziesz blisko - uśmiechnął się pod nosem. Że co proszę? Zacisnąłem dłoń na parapecie i skupiłem swój wzrok na widoku za oknem. Akurat miałem okazje zobaczyć, jak sekcja rolnicza sprawdza swoje plony, a znany mi wampir znów schował się za skrzynkami i wyjada truskawki prosto z krzaka. Otworzyłem okno i od razu się an niego wydarłem zdradzając jego kryjówkę oraz przyprawiając go o teoretyczny zawał serca. Zniknął w oka mgnieniu , co wywołało u mnie lekki uśmiech politowania. Może od tych paru owoców się nie pochoruje.
< Soreeen? nah z tym wszystkim >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz