29 cze 2018

Od Akemi do Robina „Nie patrz tak na mnie”

Stanęłam naga przed lustrem i popatrzyłam na siebie. Mam doskonałe ciało, idealną figurę, piękną skórę. Mówią, że jestem ideałem kobiety, doskonałą istotą, Yamato Nadeshiko. W sumie można się zgodzić, jednak sama nie wiem... Zresztą nienawidzę, gdy inni oceniają mnie po wyglądzie. Stanowczo nie powinni tego robić. Przynajmniej mam kolejny powód do zabijania tych nieszczęśników, śmieję się w duchu.
   Patrzyłam tak na swoje odbicie jeszcze przez chwilę i podeszłam do szafy, by wybrać jakiś strój. W końcu ile czasu w ciągu dnia można spędzać w piżamie, a w moim przypadku nago? Nie miałam nic przeciwko, jednak postanowiłam wyjść. A nago na ulicy się przecież nie pokażę. W końcu, po ciężkich debatach z samą sobą, wybrałam koronkową, białą bieliznę i prostą, ale zwiewną, czarną sukienkę. Ubrałam się szybko i zabrałam za ogarnięcie mojej fryzury. Jak tak dalej pójdzie, to zapuszczę włosy do ziemi, zaśmiałam się. Chwyciłam pomarańczową wstążkę i wprawnym ruchem związałam włosy.
   Chwyciłam kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Po włożeniu skromnych sandałków, wyszłam na miasto. Mimo tego nieznośnego upału na ulicach był spory ruch. Postanowiłam się przejść. Spacer dobrze mi zrobi. Może natrafię na jakąś ciekawą istotę, na która potem będę mogła zapolować. Na samą myśl o kolejnym morderstwie, przeszył mnie dreszcz perwersyjnej przyjemności. Tak, trochę przemocy w najbliższym czasie wcale mi nie zaszkodzi.
   Udałam się w stronę parku, który znajdował się kilka ulic od mojego mieszkania. Wokół pełno było ludzi. Moją uwagę jednak przykuł jeden osobnik. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym szczególnym. Przynajmniej dla zwykłej istoty. Z tyłu głowy zapaliła mi się lampka, że warto byłoby się nim zainteresować. Postanowiłam więc zmniejszyć dystans, jaki dzielił mnie od siedzącego na ławce osobnika.
   Od niechcenia podeszłam do niego. Miał brązowe włosy, siedział ze spuszczoną głową, więc nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Jaka szkoda, pomyślałam zawiedziona. Czytanie jego myśli tak dla zabawy mogłoby być całkiem interesujące. Nosił szelki, co wydało mi się dość zabawne. Jak uczniak ze szkoły. Ponadto, był umięśniony. Całkiem, całkiem, lustrowałam go w myślach. Ciekawe, jak wygląda bez koszulki.
 – Witaj, czy mogę usiąść obok ciebie? - zapytałam niemal od razu, jak do niego podeszłam.
 – Proszę – odburknął, nadal nie podnosząc głowy. Cholera, zaklęłam cicho.
 – Piękna pogoda, idealna na spacer, czyż nie? - zapytałam uprzejmie.
 – Tak, choć trochę za ciepło – rzekł nieznajomy.
 – Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać moje towarzystwo?
 – Nie – oparł krótko i ucichł.
   Siedziałam tak przez chwilę i wpatrywałam się w niebo. Hmmm, całkiem interesujący ten osobnik. Na pewno wampir, czuję to. Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy, ale po prostu to wiem.
 – Och, ale ze mnie gapa. Nie przedstawiłam się. Jestem Akemi – powiedziałam, wydobywając na twarz najsłodszy z moich uśmiechów i wyciągnęłam do niego rękę.
 – Miło mi cię poznać, Akemi. Jestem Robin – powiedział i podał mi rękę, spoglądając na mnie.
 – Mi także miło cię poznać, Robinie – odparłam zadowolona.
   Kurczę, jakie on ma piękne oczy! Złocisty odcień o przepięknej głębi. Cudne. Nie mogłam się oprzeć i zaczęłam się w nie wpatrywać. Oooo tak, nareszcie mogę wejść mu do głowy.
 – Masz piękne oczy – odrzekłam i nagle zamarłam. Spostrzegłam, że jego wyraz twarzy zmienił się nie do poznania. Czyżby mnie przejrzał?
 – Nie patrz tak na mnie – odrzekł chłodno, z całkowicie zmienionym wyrazem twarzy. Nie wiedziałam, jak zareagować...

Mikuś, gapiem siem! ^^

Od Robin'a "Na Ratunek!"

   W ten jakże upalny dzień, miałem ochotę odetchnąć od tego zaduchu, jaki panuje na terenie budynku, jest tutaj za dużo osób, potrzebuję trochę więcej przestrzeni, więc wybrałem się na spacer poza tereny projektu.
   Wychodząc ruszyłem truchtem przez gęsty las, który był moją oazą spokoju, zawsze tego potrzebowałem. Samotność jest jednym z najlepszych rozwiązań, jeśli coś cię gryzie, bądź masz dość wszystkiego. Zapytacie się pewnie, dlaczego ja w takim razie uciekam?
   Od dłuższego czasu nie polowałem, a zapach ludzi coraz bardziej kusi. Boję się tego, że zaatakuje człowieka przed przemianą, przez co będę skazany, na wygnanie, a tam nie mam po co wracać, chyba, że na wojnę.
   Myśląc o tych sprawach dobiegłem po dłuższym czasie nad jezioro, które w tej chwili jest na wagę złota. Uwielbiam to miejsce, jest niezwykłe czy latem, czy zimą. Zawsze można tutaj spędzić miło czas. Nie zastanawiając się długo, pozbyłem się większości ubrań i wskoczyłem do przyjemnej wody, która dawała ukojenie od tego upału. Lato dopiero się zaczęło, a już daje się we znaki. O wiele bardziej wolę zimę, bądź jesień, bo po co się pocić jak świnia przez kilka miesięcy, jak można na spokojnie iść w kurtce na spacer i rozkoszować się pięknym chłodnym klimatem.
   Gdy już się wymoczyłem ubrałem swoje czarne jeansy i usiadłem na brzegu patrząc w dal. Błękitne niebo idealnie komponowało się ciemną zielenią drzew, które otaczały ten zbiornik wodny. Było aż za spokojnie, liczyłem, że będzie wszystko idealnie, ale nie ktoś się tutaj zjawił.
 - Seven? - padło pytanie z ust mężczyzny. Głos ten doskonale znałem.
   Bez większego namysłu przybrałem formę Siódemki. On go uwielbiał, choć doskonale o tym wiedział, jak na prawdę wyglądał. Nie przeszkadzało mu to, ale wolał rozmawiać z drugą formą.
 - Erdin, co tutaj robisz? - odchyliłem głowę do tyłu i spojrzałem na niego zaciekawiony. Uwielbiałem człowieka, łączy nas tylko wolny związek, do którego się nie przyznaje, bo po co komu wiedzieć z kim sypiam, jak bym miał tak wymienić, to padło by na połowę wampirów poza strefą i kilka kobiet ze strefy, choć z nimi to najczęściej jednorazowe przygody, gdyż pozbawiam ich życia, co prawda nie wszystkie.
 - Chciałem powspominać, kiedy my tutaj przychodziliśmy kilka razy w tygodniu.
 - Miło.. jak chcesz to siadaj, choć niedługo będę musiał się zbierać, bo jeszcze im coś odbije i zaczną mnie szukać.
 - Wiesz nie mam nic przeciwko, że tam poszedłeś, ale urwał nam się kontakt.
 - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, żałuje czasami, bo nie mogę spędzić więcej czasu z tobą.
 - Co ty tak właściwie tam robisz? - zapytał zaciekawiony
 - Jeszcze nic, dopiero się zastanowię co chcę robić, ale na pewno nie wezmą mnie na wojownika, gdyż Seven wyszedł by ze mnie i stanął na przeciwko. Gdyby doszło do walki, będę musiał być jakoś po dwóch stronach, wy raczej nie chcecie stracić dowódcy - śmieje się.
 - Ciężko by było bez ciebie, z resztą po co ja w ogóle z tobą rozmawiam - nie zdążyłem zareagować, a ten połączył nasze usta. Byłem chwilowo w innym wymiarze, ale gdy skończył wróciłem do rzeczywistości.
 - Erdin, muszę wracać, nie ma mnie już ponad dwie godziny, wybacz. Przyjdę tutaj jeszcze, w to nie ma co wątpić - lekko czochram jego włosy i wstaje ubierając koszulę, gdzie przy okazji przemieniam się ponownie we mnie.
 - Do twarzy ci w tej koszuli, ale wole cię jak jesteś bad boy'em - uśmiecha się.
 - Wiem doskonale, większość mnie takiego woli, wiesz grzeczny ja to tylko pozory, które działają - po tych słowach odchodzę, wkładając dłonie do tylnych kieszeni spodni.
   Będąc już przy wejściu usłyszałem dziecięcy głos, który wołał pomocy. Czyżby okazja, na to aby się najeść?
   Oblizuję kły i zmieniam ponownie wygląd. Czas na zabawę..
 - P... pomoże mi pan? - usłyszałem wręcz błaganie.
 - Pomogę.. poczekaj chwilkę - w tej chwili wspiąłem się na rusztowanie, na którym utknął i zdjąłem chłopca, a następnie chwyciłem go za rączkę i udaliśmy się trochę w głąb lasu.
 - Idziemy do środka? T.. tak daleko zaszedłem? - pyta zdezorientowany malec.
 - Niestety, dobrze, że cię znalazłem inaczej ktoś by cię mógł dopaść, ale powiem ci, że byłeś bardzo dzielny, więc proszę - ukucnąłem przed nim i podałem lizaka, którego miałem akurat w kieszeni. Chłopczyk z wielką radością wyciągnął po niego rękę, a ja w tym czasie szarpnąłem za nią wybijając mu bark, a następnie odrywając ją z jego ciała, niestety malec krzyczał więc natychmiast go ugryzłem aby się najeść. Gdy ten przestał już się szarpać dla największej frajdy oderwałem mu wszelkie kończyny i pozostawiłem wilkom na pożarcie zwłok. Cóż, niech one też się najedzą do syta. Przetarłem usta dłonią i powróciłem do pierwotnego wyglądu wracając na teren projektu, jakby nic nigdy się nie wydarzyło. 

27 cze 2018

Od Akemi "Na Ratunek!"

   Akemi siedziała znudzona w swojej kryjówce. Co robić, pomyślała. Jej ostatnia zabawka, ten dziwny człowiek... Nie pamiętała już nawet jego imienia. Zginął tak szybko, praktycznie od razu. Nie zdążyła się nim nawet porządnie zabawić. Jego wola walki o własne istnienie, o nędzną egzystencję, nie była tak silna, jak wtedy, gdy porwała go z tego ciemnego zaułka. Ludzie są tacy zabawni, zaśmiała się w duchu. Krzyczą, płaczę, chcą, żeby puścić ich wolno. A gdy przychodzi co do czego, proszą się tylko o to, by zakończyć ich cierpienie. Jak można być tak słabym i naiwnym, zastanawiała się.
   Minęło kolejne pół godziny, odkąd Akemi zaczęła rozmyślania nad planem dnia, gdy nagle naszła ją ochota, by po prostu wyjść z kryjówki, tego przytulnego mieszkanka, i po prostu wyjść na spacer. Był już wieczór, a ona wprost kochała takie pory dnia na spacer. Wstała więc i podeszła do szafy, by wybrać jakieś ubrania. Zdecydowała się na czarne jeansy, koszulę z głębokim dekoltem tego samego koloru i również trampki w identycznej barwie. Do tego wyjęła jakieś czerwone bransoletki i wyszła z domu.
   Gdy była na ulicy, zegarek wskazywał godzinę 21. Idealnie, pomyślała, i udała się w ulubione miejsce – zapomniany nasyp kolejowy i tory, gdzie nie jeździły już żadne pociągi. Szła powoli, rozmyślając o tym, jak bardzo nudne jest życie, kiedy twoje możliwości są praktycznie nieograniczone, nikt cię nie kontroluje i możesz robić to, co chcesz. W zasadzie to nie do końca, westchnęła cicho Akemi. Była potężną wampirzycą. Samotną, bez kogoś ze swych pobratymców. Nie utrzymywała kontaktów z nikim ze swej rasy. Słyszała jednak o Projekcie, jednak kompletnie on ją nie interesował. Wolę działać sama, pomyślała z zadowoleniem. Zresztą i tak nie zaakceptowali by tego, jaka jestem. Lubuję się przecież w przemocy i żadne tortury nie są mi obce. Poza tym, czyta w myślach, gdy tylko może komuś spojrzeć w oczy. Inni nie lubią, gdy wchodzi się im do głowy z możliwością poznania każdego następnego ich kroku.
   Gdy dotarła na skraj nasypu kolejowego, nagle je zobaczyła. Od razu to poczuła – ludzkie dziecko, samotne. Zapewne odłączyło się od swoich rodziców. Ciekawe, skąd się wzięło, pomyślała i powoli, niemal bezszelestnie, zaczęła zbliżać się do tej ludzkiej istoty. Po chwili zobaczyła, jak dziewczynka (bo była to z pewnością dziewczynka), zaczęła wchodzić na niestabilny i rozsypujący się stary most kolejowy. Głupia, pomyślała. Przecież sama stamtąd nie zejdzie, a to w każdej chwili może runąć i ją zabić. Zabije się sama, westchnęła. Zero przyjemności. Chyba, że wcześniej sama tam wejdę. Mi w końcu nic się nie stanie, zaśmiała się, i szybko ruszyła w stronę wiaduktu.
   Zaczęła na niego wchodzić. Gdy dotarła do dziewczynki, spostrzegła, że dziecko jest bardzo wystraszone i zrozpaczone. Będzie łatwiejsze, bo w końcu szuka pomocy, pomyślała, i podeszłą do dziecka.
 – Witaj mała. Co robisz tu sama? - odezwała się nagle.
 – Ppp... Przepraszam panią... Ja... Zabłądziłam... Wyszłam z.... Projektu... Nie wiem jak... Ani dlaczego... - jąkała się.
 – Spokojnie. Musisz tu przyjść. Ten wiadukt jest bardzo niestabilny i może się zawalić w każdej chwili. 
 – Tak bardzo się boję – odparło przerażone dziecko i zaczęło płakać.
 – Nie bój się, chodź – Akemi wyciągnęła rękę do dziecka.
   Tak, już jesteś moja, zaśmiała się znów w duchu i tylko czekała, aż dziewczynka wreszcie stanie przy niej. Już czuła zapach jej krwi – młodej, rześkiej i tak odżywczej, jak jeszcze nigdy chyba. Ta mała jest tak niewinna. Zresztą, szkoda nie skorzystać z takiej okazji.
   Gdy tylko dziewczynka chwyciła dłoń Akemi, ta natychmiast szarpnęła ją w swoją stronę. Popatrzyła jej w oczy. Och, mała myśli, że odprowadzę ją do Projektu. Głupia, ludzka istota. Gdy spostrzegła strach w oczach dziecka, rzekła przerażającym tonem:
 – Wiem, o czym myślisz. W końcu mam przecież zdolność, która pozwala mi czytać w myślach. Boisz się, tak bardzo się boisz. Chcesz wrócić do placówki Projektu. Uciekłaś, bo się tam nudziłaś. Rodzice nigdzie nie chcieli cię puszczać, bo bali się o ciebie. I myślisz, że ja cię tam odprowadzę. Drogie dziecko, jak bardzo jesteś naiwne.
   Zanim mała dziewczynka zdążyła cokolwiek powiedzieć, Akemi szybkim i sprawnym ruchem uderzyła ją w twarz. Dziecko spojrzało na nią przerażone, nawet przestało płakać.
 – Nie myśl, że cię uratuję. Spotkałaś na swej drodze potężną wampirzycę. Bardzo agresywną i lubującą się w przemocy.
   Gdy to powiedziała, dziecko chciało jej uciec. Akemi jednak, dzięki swemu nadludzkiemu refleksowi, wykręciła jej rękę tak, że połamała delikatne kości swojej młodej ofiary. Dziewczynka zaczęła histerycznie wrzeszczeć i płakać. Nie ma tak łatwo, pomyślała, i niemal przyciągnęła ją do siebie, jakby ta mała nic nie ważyła.
 – Proszę... Nie chcę cierpieć... Proszę... - łkało dziecko.
 – Siedź cicho, nędzny ludzki pomiocie – powiedziała pełna gniewu i wściekłości Akemi. - Tu nie znajdziesz żadnego innego ratunku. Prócz mnie. Jesteśmy tu same, ty i ja.
 – Nie chcę umierać...
 – Za późno.
   Gdy Akemi wypowiedziała te słowa, natychmiast przemieniła się i nachyliła się do szyi dziecka. Gdy to zrobiła, poczuła, jak ta bardzo się boi. Jejku, uwielbiam to, pomyślała Akemi i zadrżała z rozkoszy na całym ciele. Kochała karmić się strachem innych. Pożerać tę ostatnią iskierkę nadziei, która była w ich oczach.
   Dla tej małej i tak było już za późno. Akemi z ogromną przyjemnością wgryzła się w kark ludzkiego dziecka i zaczęła pić. Nie mogła się opanować i zaczęła robić to tak łapczywie, że ubrudziła sobie spodnie. Zbytek, wyrzucę i tak. Czuła, jak ten cudowny napój, narkotyk, życiodajna siła, rozchodzi się po jej organizmie. Szybko osuszyła ciało dziewczynki do ostatniej kropelki i rzuciła je jak szmacianą lalkę na tory, ocierając usta wierzchem dłoni.
   Gdy oczyściła ubranie choć odrobinę, spojrzała na leżące zwłoki. Och, jaka szkoda, pomyślała, lecz po chwili roześmiała się na głos. Naiwne, ludzkie istoty. Podeszła do ciała i skręciła już i tak martwej dziewczynce kark. Po chwili cisnęła ciałem z nasypu i odetchnęła głęboko. Od razu mi lepie, powiedziała do siebie.
   Szybko zeszła z nasypu i zadowolona udała się do swojego mieszkanka. Gdy do niego weszła, od razu rozpaliła w kominku. Zdjęła z siebie ubranie i cisnęła je w ogień. W samej bieliźnie położyła się na łóżku. Akemi, ten pomysł ze spacerem był zdecydowanie idealny, zaśmiała się w duchu i sięgnęła po książkę, leżącą na szafce obok łóżka.
   Ten dzień był zdecydowanie tym, czego potrzebowała zmęczona nudnym życiem wampirzyca pokroju Akemi.

Robin Rodriguez


Akemi Miyamoto


Od Soren'a CD Yagen'a "Specjalny przypadek"


   Siedząc przy biurku, skupiłem wzrok na Yagenie, który właśnie opieprzał jakiegoś dzieciaka. Cóż, fascynuje mnie ten człowiek. Nie umiem go zrozumieć, gdyż jego charakter jest dość specyficzny. Dzisiejszy przykład.. był miły dla tego chłopca, jeszcze mu lizaka dał, a teraz? Jest zły, oczywiście do jasnej cholery na mnie. Cóż mogę poradzić? Jestem jaki jestem, choć fakt, ja też mógłbym być trochę milszy dla niego i nie sprawiać problemów, ale nie umiem. Zawsze je sprawiałem i zawsze to będę robić. Wgapiając się na wypięty tyłek mojego "opiekuna", zapomniałem się trochę, gdyż pijąc ten cudowny napój zwany krwią Yagena, nadgryzłem szklankę.
 - Kurwa.. - warczę pod nosem zastanawiając się co ja właśnie zrobiłem z głupiego zagapienia się na jego tyłek! Ja pierdole Soren zboczeńcu jebany...
 - Nie psuj mi szklanek - syknął spoglądając podejrzliwie na mnie przez ramię.
   Mam nadzieje, że się nie zorientuje, gdzie był mój wzrok przez ten cały czas. Nie chcę go zniechęcić do siebie, chciałbym aby choć na chwile spojrzał na mnie tak, jak ja na niego przez większość czasu gdy ten nie patrzy. Umiejętnym ruchem, wyciągnąłem sobie kawałek szkła z buzi, aby się nie pokaleczyć.
 - Wybacz, najwidoczniej była jakaś felerna, ja tylko z niej piłem - rzekłem odwracając wzrok i odkładając ją na biurko. Na całe szczęście ułamała się dość wysoko, a w szklance było mniej cieczy więc nic nie wyleciało. Szkoda by było marnować tak drogocenny napój.
 - Jasne, felerna. Jeszcze czego? - warczy choć nic złego jeszcze nie powiedziałem.
*
   Przez większość czasu uzupełniałem rejestr, który był nudny jak flaki z olejem. Zjawiło się tutaj paru gagatków, co chcieli jeść to co nie mogą. Był nawet taki co robił sobie krwisty stek ale zamiast krwistego wyszła mu podeszwa od buta. Oczywiście jegomość musiał to zjeść więc przyszedł do mnie z bólem żołądka. Idioci. Dlaczego przebywam między idiotami? Pod koniec mojej jakże zacnej pracy przyszła mała wampirza dziewczynka, która narzekała na ból zęba. Eh Soren, że ci przyszło bawić się w dentystę..
 - Dzi.. dzień dobry - powiedziała cicho podchodząc do mnie nieufnie. Nikt mi nie ufa, szczególnie Yagen, czy rada wampirów. Miałem tam zasiąść, ale zabiłem jednego z nich i od tamtej pory mnie ścigają, co ja mam począć?
 - Hey, mała co się dzieje? - uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie.
 - Boli mnie ząb - rzekła smutno patrząc w podłogę.
 - Uśmiechnij się i usiądź na kozetce zaraz coś na to poradzimy - dziewczynka nieufnie usiadła na wskazane przeze mnie miejsce, a ja w tym czasie wciągnąłem rękawiczki, które były ślicznego czarnego koloru i usiadłem na przeciwko niej.
 - Który cię ząbek boli?
 - Lewy kieł - mówi cicho.
 - Pokażesz mi ładnie ząbki? - mała pokręciła tylko głową. Nienawidzę dzieci, zawsze są upierdliwe jak skurwysyn.
 - Eh.. jak masz na imię?
 - Diana - powiedziała lekko się uśmiechając.
 - Ja jestem Soren i zobaczę tylko co się dzieje z tym cennym zębem, w ogóle słyszałaś, że istnieje wróżka, która za zęby przynosi słodycze i leki na późniejszy ból brzucha? - zapytałem małą. Coż kiedyś mi tak wmawiano, może zadziała.
 - Na prawdę?
 - Oczywiście, to jak, uśmiechniesz się pokazując ząbki?
 - No dobrze - w końcu wykonała moje polecenie, a ja w sumie tylko lekko ruszyłem jej ząb, który został mi w dłoni.
 - No popatrz, to chyba twoje, teraz możesz iść powiedzieć rodzicom, że ząb ci wypadł i włożysz go pod poduszkę, ale przed tym ja będę taką wróżką tutaj, więc proszę - podałem jej małego batonika i lek na brzuch. - Jak zjesz słodycz, to weź to, dobrze?
 - Dobrze, dziękuję - dziewczynka rzuciła mi się na szyję. Błagam weźcie ją... przytuliłem ją przez chwilę po czym wróciłem do uzupełnienia jej karty, wyrzucając uprzednio zużytą parę rękawiczek.
 - Nie widziałeś nigdy dentysty, sadysty? - uniosłem brew nie odrywając wzroku od kartki, gdyż czułem, że gapił się bezczelnie na mnie.
   Yagen milczał, czyżbym znów zaminusował i podpadł mu?
   Odwieszając kitel ruszyłem w stronę wyjścia z gabinetu. Czas pracy się skończył, czas zapolować. Na tę myśl przejeżdżam językiem po zębach, ale od razu usłyszałem jego chrząknięcie. Skandal kurwa..
 - Sory Yagen, ale jestem głodny - po wymówieniu tych słów teleportowałem się do lasu w poszukiwaniu jakiejś potencjalnej ofiary. Przechodziła akurat garstka osób, widać było, że świetnie się bawią więc ruszyłem za nimi.
 - Cóż to za szampańska zabawa? - mówię podchodząc bliżej.
 - Urodziny, może się przyłączysz? - są pijani, może nic nie zapamiętają.
 - Rodzice nie mówili, że nie chodzi się po lesie, bo grasuje tutaj wiele niebezpieczeństw?
 - Co masz niby na.myśli? Jakiś wampir słabego stopnia nie jest nam groźny.
 - A co powiecie na wampira, z kategorii, spierdalaj bo zginiesz? - mówiąc te słowa podchodzę bliżej.
 - To.. to Zero? - ktoś mnie rozpoznał no proszę..
 - Widzę, że potencjalna ofiara zna się na rzeczy.. - uśmiecham się szykując do ataku, lecz zauważam koło siebie ogniki. Nie kurwa, spierdalaj! Nie teraz!
 - Soren wynoś się stąd.. - słyszę jego wkurwiony głos, przez co idę w jego stronę strzelając mu z barku.
 - Jestem u siebie w takim razie.. - po tych słowach znikam.
   Nienawidzę tego jebanego daru. Jak na złość wylądowałem na komodzie, więc schodząc z niej pozbywam się koszulki oraz butów, a następnie opadam na łóżko. Nie mija dużo czasu i słyszę walenie do drzwi.
 - Otwarte.. - rzekłem wywracając oczami.
 - Nie mam zamiaru być karany, więc do jasnej cholery opanuj się!
 - Może.. ale co ci to da.. i tak nie dotrzymujesz mi kroku, może już dawno skręciłem kark jakiemuś dzieciakowi?
 - Jesteś nienormalny.
 - Dziwne, jam bym był..
 - Teraz planujesz tutaj zostać?
 - Może tak może nie.. a może cię okłamię i pójdę na łowy? Chcesz mnie opuścić wcześniej? Nie ma sprawy, ale nie dotrzymuje słowa, że zaraz stąd nie wyjdę, więc może zostaniesz? Upewnisz się czy w ogóle śpię czy nie uciekam, co ty na to? - patrzę na niego z chytrym uśmiechem siadając na łóżku.

24 cze 2018

Od Yagen'a CD Soren'a "Specjalny Przypadek"

Nie dowierzałem w to, co się właśnie wydarzyło. Dlaczego....jest przecież tyle ludzi odpowiednich do tego, by go pilnować, ale nie...lepiej wybrać najbardziej zajętego człowieka w projekcie. To, że z nim pracuje nie oznacza, że mam czas go niańczyć przez cały ten czas. Mam swoich pacjentów na głowie, którzy mogą ucierpieć przez jego zamiłowanie do ludzkiej krwi. Wiedziałem, że moja wyjątkowo mu pasuje, lecz nie jestem w stanie mu jej dawać cały czas. To jest nie wykonalne.
- Zajmij się swoją robotą, a nie moją - Burknąłem wystarczająco cicho, by tylko białowłosy to usłyszał. Nie chciałem wystraszyć jeszcze bardziej tego chłopca, który właśnie wszedł do mojego gabinetu. Dzieciak miał może na oko dziesięć lat i trzymał się za krwawiący łokieć. Znając życie i takie przypadki, to najpewniej spiesząc się na śniadanie potknął się o coś i zarył o podłogę. Czemu te dzieciaki nie mogą chodzić spokojnie? To przecież nie jest takie trudne.
Westchnąłem zrezygnowany wspominając czasy, gdy opatrywałem swoje młodsze rodzeństwo. Wiedzieli, że przez chwile będę ich gromić spojrzeniem, by po chwili zająć się nimi z braterską miłością. Nic na to nie mogłem poradzić... Może i byli mali i nie poradni, ale ktoś musiał się nimi zająć.
Uśmiechnąłem się delikatnie do chłopczyka i obejrzałem zranione miejsce. Zwykłe przetarcie, choć krew tak czy siak była. Wziąłem z szafki wodę utlenioną, waciki i bandaż, a następnie zabrałem się za robienie opatrunku. W oczach szatyna pojawiły się łzy, gdy woda spotkała się z jego raną, lecz mimo tego próbował być dzielny. Może przez te odrobinę bólu czegoś się nauczy. Założyłem mu na sam koniec bandaż, a do jego dłoni włożyłem lizak, który wyciągnąłem z kieszeni. Niech ma i się cieszy póki mam dobry humor z rana. Gdy chłopiec zniknął za drzwiami z lekkim uśmiechem wróciłem do biurka zadowolony.
- No nie wierze. Yagen , znany również jako lekarz z piekła rodem się uśmiecha. Trzeba to chyba w kalendarzu zapisać - Zmarszczyłem brwi na sarkastyczną wypowiedź mojego współpracownika. Jest ranek, o dziwo spałem lepiej niż zazwyczaj i jestem bo herbacie. Mam prawo mieć dobry humor chociaż przez chwile w moim nieszczęsnym życiu tutaj. 
- Właśnie zniszczyłeś to święto - Syknąłem zapisując w zeszycie mojego poprzedniego pacjenta - Z rana taki jestem, więc się przyzwyczaj. O tej porze ludzie mają najmniejszą szanse by mnie wkurzyć...jednak jak się postarają jak ty na przykład to dostają za swoje. - W tym samym czasie rzuciłem w jego stronę kartą Elias'a, gdyż akurat była pod ręką. Wampir złapał ją i warknął parę słów w moją stronę, choć żadnego nie zrozumiałem. Może i lepiej? Choć miałem gdzieś to co o mnie myślał. 
- Mogę pomóc jakiemuś dzieciakowi tu przyjść... powinien ci się poprawić wtedy humor - Miałem wrażenie, że drwił ze mnie... albo przynajmniej coś mi sugeruje. 
- Nie jestem czystym pediatrą, a pedofila ze mnie nie rób - Wstałem z zamiarem zrobienia sobie herbaty. Bez niej nie dąłbym rady towarzystwa tej pijawki nie wspominając o rozmowie z nim - Po prostu posiadam coś w rodzaju... braterskiego... instynktu? - Przez chwile rozmyślałem, czy aby na pewno dobrze to określiłem, choć ostatecznie załamałem się bo to nie miało najmniejszego sensu. To po prostu źle to brzmiało. - I tak tego nie zrozumiesz -Machnąłem na niego ręką wstawiając wodę do czajniczka. 
- Skąd ta pewność? Co za dyskryminacja - Soren zaczął przeglądać kartę którą go rzuciłem. Widziałem w jego oczach mieszankę załamania i politowania. Tak... należało się mu to. - Co to ma być... ?
- Mogę się założyć o kolejną szklankę mojej krwi, że dziś też go tu zobaczymy - Rzuciłem bez wcześniejszego przemyślenia tych słów. Z resztą... po co się tym przejmować, skoro znając tego przeklętego wampira , który nie rozumie, że owoce mu szkodzą to i tak znów przyjdzie z objawami zatrucia. 
- Z chęcią bym się założył, patrząc na to,że twoja krew jest pyszna..- Uśmiechnął się lekko najwidoczniej zadowolony z mojej oferty. Od razu przeszły mnie ciarki obrzydzenia
 - Co do niego, to jak jest się imbecylem, który nie myśli co robi i nie orientuje się co może jeść, a co nie to się nie dziwię, że jest tutaj co chwilę. Są wampiry rozumne jak i parapety.. - wzdycha wywracając oczami.
- On po prostu próbuje być jak człowiek. Musisz to uszanować i delikatnie mu wpajać to, że niestety nie może zmienić swojej natury. Może jak podrośnie to w końcu zrozumie, a póki co... cóż .

- No nie wierze... masz miękkie serce - Przyłożył dłoń do policzka, a ja poczułem jak mnie krew zalewa. Czemu on mnie aż tak wnerwiał swoim bytem?
- Oj Zamknij się albo ci utnę język - Syknąłem zalewając liście herbaty. Niech to szybciej wystygnie inaczej Soren wyjdzie niebawem z tego gabinetu z poparzeniami. - Próbuj być miłym...nie... znajdzie się taki debil , co będzie na złość wszystko niszczył. Skoro tak to dobra... nie będzie porozumienia. 

- Wiesz, a może mój język czeka na obcięcie? Jak będziesz ciął, to nie zrobisz tego z kilometra, przynajmniej będziesz blisko - uśmiechnął się pod nosem. Że co proszę? Zacisnąłem dłoń na parapecie i skupiłem swój wzrok na widoku za oknem. Akurat miałem okazje zobaczyć, jak sekcja rolnicza sprawdza swoje plony, a znany mi wampir znów schował się za skrzynkami i wyjada truskawki prosto z krzaka. Otworzyłem okno i od razu się an niego wydarłem zdradzając jego kryjówkę oraz przyprawiając go o teoretyczny zawał serca. Zniknął w oka mgnieniu , co wywołało u mnie lekki uśmiech politowania. Może od tych paru owoców się nie pochoruje. 

< Soreeen? nah z tym wszystkim > 

22 cze 2018

Od Soren'a CD Yagen'a "Specjalny przypadek"


Dobrze wiedziałem, gdzie ta cholera chce mnie zaprowadzić i dałem się podejść, poprzez zagadanie. Gdzie tutaj sprawiedliwość?
Yagen pytał mnie, czy słyszałem już o zamiennikach. Halo głupi nie jestem. Jasne, że słyszałem ale mi jakoś one średnio odpowiadają. Nie lubię zwierzęcej krwi, a co dopiero jakieś steki.
Wywracam teatralnie oczami w oczekiwaniu na werdykt Todorovskija.
Co ja poradę na tak denne przepisy. Wybieram osoby, które mogą nie przetrwać, czy ja robię jakiś problem? Prędzej czy później bym tą kobietę pochowali..
Słysząc słowa jakie wypowiada tan cały szef, mało co nie parsknąłem śmiechem. Yagen mnie tutaj przyprowadził, aby się mnie pozbyć, a tu klops.
Wyszliśmy z biura, a ja głupio się uśmiechnąłem.
- Widzisz, tak się kończy dawanie mi nadzoru.. Yagen - dałem mu lekkiego pstryczka w nos i ruszyłem przed siebie.
Muszę przeleżeć resztę dnia, albo będzie źle i na prawdę rzucę się na tego chłopaka.
Wzdychając, wchodzę do pomieszczenia, z którego wydostaje się chłodne powietrze. Tak przyjemnie to chyba nikt nie ma.
Z uśmiechem na twarzy biorę szklankę i nalewam sobie whisky, dodatkowo dolewając colę. Dlaczego to robię? Pomaga mi, choć nie jest to odpowiednia metoda dla wampira, ale po prostu jakoś daje mi to ukojenie na dłużej. Nie cierpię za bardzo, gdyż mój organizm się do tego przyzwyczaił w dość dużym stopniu, a w razie czego.. jestem lekarzem, sam dam sobie radę.
***
Przed pójściem do pracy udałem się do lodówki, gdzie przechowywana była krew. Dobra, praktycznie się tam włamałem, ale cii. Gdy ją otworzyłem myślałem, że umrę. Było tego tak dużo.. wszystko dla mnie!
- Soren opanuj się i szukaj tej właściwej porcji - mój głos wewnętrzny stara się trzymać mnie na wodzy.
Poszukanie danej grupy nie było trudne, a znalezienie krwi Yagena sprawiło mi mały problem gdyż zaczęły mieszać mi się zapachy.
Po dłuższym czasie znalazłem więc odlałem szklaneczkę cieczy i przed odłożeniem na miejsce dodałem na niej napis "Moje, nikomu nie oddam ~Soren". Został tej porcji jeden dzień więc resztą pożywię się jutro.
Z uśmiechem na twarzy i szklanką cieczy w dłoni teleportowałem się do gabinetu, w którym jeszcze nikogo nie było, więc odłożyłem naczynie na moje biurko i usiadłem przeglądając kartki.
Po niedługim czasie usłyszałem głos.
- Co za cholerny krwiopijec, nigdzie go cholera nie ma - głos Yagena obił mi się o uszy, a następnie wszedł do pomieszczenia.
- Ten cholerny krwiopijec siedzi już tu od jakiś dziesięciu minut - warczę niezadowolony.
- Słuchaj, mam nadzieję, że nie zrobisz nic głupiego przez cały dzień.. - podszedł do mojego biurka i stanął na przeciwko mnie.
- Cały dzień, a noc to co? - uśmiecham się znacznie.
- C.. coś się wymyśli - zastanowił się chwilę i spojrzał na szklankę.
- Nie gap się tak bo oślepniesz... a w nocy, to co.. może jeszcze będziesz ze mną spać? - prycham biorąc szklaneczkę i upijam łyka. 
Rozkoszując się trunkiem patrzyłem wyczekująco na niego. Coś jeszcze, czy będziesz się tak patrzył w moje oczy cały dzień? - uśmiecham się złośliwie. - Patrz, masz klienta, to człowiek, więc bierz się do roboty, a nie mnie pilnujesz stercząc nade mną...

Od Kagehiry CD Aleksandry "Przypadkowe spotkanie"


Ojejej... Jaka niemiła. Chyba panienka. Nie mam pojęcia. W głowie nadal będzie dla mnie babochłopem i tyle. Nie umie w mi czytać w myślach, więc się nie dowie, chyba, że mnie serio wkurzy, wtedy będzie nieco inna sytuacja. Prychnąłem na jej słowa, ba, oszczerstwa, skierowane w moją stronę. Stara się człowiek być miły, a tu jakaś kobieta, czy mężczyzna nagle ciebie wyzywa od krwiopijców, karakanów i innych takich. Widząc jakieś szczury na jej ramionach, miałem chęć je jej specjalnie podeptać. Żart chyba jakiś, że wystraszę się gryzoni. Bo co? Ugryzą mnie? Ojej, umrę z przerażenia.
-Dobra, nie trzeba było być takim agresywnym człowiekiem. Myślisz, że co? Że jak oblizuję kły, to znaczy, że chcę akurat ciebie gryźć? A pfu. Nie moja wina, że czasami te racje są za małe.-prychnąłem, po czym za pomocą magii nici, uniosłem ją z kieszeni.
Zrobiłem z niej dosłownie żyłkę, przez co ledwo co było ją widać. Raz co raz jednak pobłyskiwała w świetle. Oczy mi lekko zalśniły, a ja nie miałem skrupułów do tego, aby bać się jakiegoś babochłopa. W momencie, kiedy nadal miała dłonie w kieszeni, schowałem ręce za siebie, aby kierować nicią tak, aby nie widziała. Kilkoma szybkimi ruchami palca, wykonałem delikatne nacięcie na jej policzku, a nić wróciła do mojej kieszeni, niczym niezauważalny zabójca. Nie miałem jednak zamiaru jej zabijać. Zaśmiałem się cicho, patrząc na ranę, jaka powstała na jej policzku. Podszedłem bliżej, ścierając jej krew kciukiem. Oczywiście, zostałem pacnięty w rękę, mimo to, udało mi się dostać trochę tej krwi. Uśmiechnąłem się zadziornie, patrząc na nią.
-Ojej... No zobacz. Masz ranę na policzku. Szkoda by było, aby krew ci z niej wypłynęła, prawda?-powiedziałem niewinnie i oblizałem kciuk.
Hm... Ma grupę AB. Dupy nie urywa, ale zawsze coś. Zamruczałem, nadal patrząc na końcówkę krwi, jaka płynęła po jej policzku. Zaśmiałem się też, kiedy widziałem te spojrzenie mówiące, że nie wie o co chodzi. Uwielbiałem to. Jak zawsze nikt nie wie o co chodzi. Dziwne, że się nie skapnęła, kim jestem. Głupi człowiek. Z resztą. Głupi, jak każdy inny.
-Co taka zdziwiona? Wampira na oczka nie widziałaś? Jak mi przykro.-zaśmiałem się, a moje oczy rozbłysły.-Lepiej nie pyskuj, bo równie dobrze mogłem cię rozczłonkować, babochłopie....-warknąłem.
Wyminąłem ją, uderzając ją specjalnie barkiem i spokojnie ruszyłem dalej korytarzem. Nawet się nie oddaliłem, a zacząłem bawić się nicią, którą wiązałem w pętelki i inne takie pierdoły, które dla innych wyglądały tak, jakbym podniecał się nitką. Niech myślą co chcą. Jestem uroczym chłopczykiem, który jest bez końca słodziakiem. Miałem chęć się jeszcze pobawić z tą głupią kobieto-chłopem, ale już nie chciałem też bardziej jej straszyć. Jeszcze by się posiusiała i co wtedy? Ja jej pieluszek zmieniał nie będę. Prychnąłem pod nosem, idąc sobie spokojnie na dach, aby tam odpocząć. 

Po kilkunastu minutach, siedziałem już na dachu, machając nogami i nucąc pod noskiem. W dłoni miałem pluszaka, którego przez ten czas zdążyłem zacząć szyć, ale nie skończyłem. Był w rozmiarze męskiej dłoni. Z uśmiechem na twarzy robiłem szew po szwie, a po chwili ukułem się w palec i zaśmiałem. Pokręciłem głową i bezkarnie wróciłem do szycia. Nie bolało. Zacząłem sobie nucić pod noskiem, czasami spoglądając na horyzont, aby przed zachodem słońca wrócić do pokoju.
<Aleksandra? >

Od Aleksandry Do Kagehiry "Przypadkowe spotkanie"


Kolejny dzień życia w tym miejscu? Dawała już radę przemilczeć to, że niektórzy ją zdecydowanie irytowali swoim gadaniem. Najważniejsze było to, że dalej nie mogła przyzwyczaić się do łóżka. Było niewygodne, nawet trzy poduszki nie pomogły jej się odpowiednio ułożyć i zasnąć. Całą noc się wierciła, na lewy bok, na prawy bok, na plecy, znów na prawy bok, no i co? Jedynie kawa trzymała ją teraz przy życiu, ale wraz nie poprawiła i tak złego dziś humoru. Bo co mogło poprawić nastrój osobie niewyspanej, co to jeszcze dostała nakaz wybrania czym chce się zajmować w tym przybytku. Wyborem kupowanych łóżek, jeśli łaska. 
Żeby ją chociaż brali na poważnie! Wczoraj dwóch typków zapytało ją, czy się przypadkiem nie zgubiła i nie szuka mamy. Bo co?! Bo niska i ubrana jak chłopak to można od razu wziąć za gówniaka?! Jasne! Wmawiajcie sobie! Obrońcy świata od siedmiu boleści. Po takiej akcji, czego mogła się spodziewać? A no tego, że pójdzie gdzieś z grzecznym "Dzień dobry, chciałabym dołączyć do tej kadry" a tam jej odpowiedzą "A nie jesteś jeszcze na to za mały?". Niech im będzie, jak jest za młoda to może się obijać cały dzień, ich wybór. 
Prychnęła pod nosem i skryła połowę twarzy w wysokim kołnierzu luźnej bluzy. Ręce wetknęła w kieszenie krótkich szortów, bo te w bluzie zajęte były przez myszy i buteleczkę gazu pieprzowego. Rover krążył nad jej głową i brzęczał coś sam do siebie, przyciągał tym samym zaciekawione spojrzenia mijających ich ludzi. Vladimira musiała zmusić do zostania w pokoju, choć zdecydowanie pomógłby się wkupić w łaski lokalnych techników i naukowców. Nie chciała jednak, by każdy zaczepiał ją tylko z jego powodu. A to z pewnością by się stało, bo w końcu ciężko jest spotkać mechanicznego lwa w naturalnym środowisku. Te pytania natomiast nie poprawiły by jej humoru, wręcz przeciwnie, krew zalałaby ją jeszcze szybciej. I nawet pięć słoików marmolady nie pomogłoby przy tym.
Przynajmniej wiedziała gdzie iść. Już pominąć fakt, że "przypadkiem" dorwała plany całej placówki i skitrała sobie ich kopię pod łóżkiem oraz skan na przenośnym dysku. To mało ważne, nawet jeśli dzięki temu wiedziała, gdzie jest jakie pomieszczenie. Ważniejszy był fakt, że nad wyborem zajęcia nie musiała się zastanawiać. Kadr faktycznie mieli tu trochę, ale ją interesować mogły tylko dwie. Jedni, by mieć dostęp do systemów tegoż przybytku, drudzy, by móc wychodzić na miasto się rozejrzeć. Technicy i zwiadowcy. Jeśli nie wezmą jej pod swoje skrzydła to oficjalnie zabarykaduje się w swoim pokoju.
W tym samym momencie, w którym chciała skręcić na sąsiedni korytarz wpadła na rozkojarzonego delikwenta bawiącego się dziwną, czerwoną nicią. Spojrzał na nią swoimi dwukolorowymi oczami, odezwał się jako pierwszy.
-Uważaj jak chodzisz.- Mogła przysiąc, że usłyszała w jego głosie nutę agresji. Chyba nie chciał by usłyszała te niemiłe słowa, bo po chwili uśmiechnął się łagodnie. - Przepraszam, że na ciebie wpadłem. Nie chciałem. Lekko się zamyśliłem. Przepraszam.
Zarumienił się lekko i ruszył dalej nim cokolwiek powiedziała. Saszka skrzywiła się jeszcze bardziej. Dwulicowy kłamca, łatwo było to zauważyć. I wampir, przeczucie w przypadku krwiopijców nigdy jej nie myliło. Mogła nie widzieć kłów, ale ich reakcje różniły się od ludzkich. Ona na szczęście umiała to wychwycić.
Choć miała chętkę na awanturę odłożyła to na inny moment i dotarła już bez innych przypadkowych spotkań do zwiadowców. Akurat wychodzili na zewnątrz, więc rozmowa była krótka. Udało się nawet pominąć sprawę wieku, upewnili się tylko, że ma broń lub będzie ją miała. Potem zaprosiwszy na kolejne misje udali się na aktualną zostawiając brązowowłosą samą w pomieszczeniu.
- Chodź raz poszło łatwo - mruknęła zakładając ręce na piersi. - To teraz technicy...
Ich mała "baza" na szczęście była blisko, więc nie musiała znów przebyć całego ośrodka by gdzieś dotrzeć. W ciszy weszła do środka przyciągając tym samym uwagę starszego mężczyzny siedzącego przy jednym z komputerów.
- Chcę zostać technikiem - rzuciła krótko, na co jej rozmówca uniósł brew.
- A nie jesteś na to aby za młoda? - odpowiedział na co dziewczyna skrzywiła się znacznie.
- Nie jestem dzieckiem - parsknęła i podała mu swój dowód. - I do tego na pewno się nadaję. - Na te słowa Rover nad jej głową zabrzęczał głośno. - Lepiej bym tego nie ujęła kochany.
Technik, na pierwszy moment nieprzekonany, oddał dziewczynie dokumenty i przyjrzał jej się uważnie, jednak po chwili jego uwaga przeskoczyła na krążącego w powietrzu droida. Wystarczyła chwila by zacząć wypytywać ją o różne rzeczy, niby to chcąc sprawdzić wiedzę i umiejętności, ale jednocześnie wyciągnąć trochę informacji na temat jej latającego tworu. Szczerze mówiąc, ta rozmowa, z początku nieco sztywna, poprawiła delikatnie humor Gołębia. W końcu co może być przyjemniejszego od gadania o tym, co się lubi i na dodatek z osobą, która również się na tym zna. 
Jakże mogło być inaczej, skończyło się na przyjęciu do technicznej ekipy, ba przystała na plan staruszka by razem poskładać jakieś roboty lub droidy. Dawno nie miała okazji robić tego z kimś innym, ojciec nie miał czasu, brat zaginął, więc ta propozycja wydawała się być swojego rodzaju zbawieniem od nudnego spędzania czasu. A i mogłaby od doświadczonego technika zdobyć trochę nowej wiedzy, to zawsze było w cenie. 
Zadowolona więc wyszła na korytarz i podjęła się powrotu do swojego pokoju, co by sprawdzić, czy Vladimir nie obraził się na nią za zakaz wyjścia i nie rozwalił niczego. Wątpiła by to zrobił, jednak wolała się upewnić. Jak na lwiego droida z oprogramowaniem, które sama mu stworzyła, wykazywał tendencje to bycia nieprzewidywalnym i stale trzeba było go pilnować.
Jej szczęście nie trwało jednak długo. Nie przebyła nawet połowy drogi, gdy wpadła na tego samego wampira, co wcześniej. Mogłaby przysiąc, że gdy tylko jej wzrok padł na tę czarną czuprynę jej malutka doza dobrego humoru rozwiała się i ustąpiła miejsca niewyspanej części duszy, która miała ochotę krzyczeć na wszystko i wszystkich. Nie odezwała się jednak jako pierwsza, zdecydowała się dać wampirowi okazję na wytłumaczenie i przy okazji sprawdzić, czy dalej będzie próbował udawać milusiego. Zwłaszcza, że ponownie przez chwilę wydawać się być nastawionym agresywnie wobec niej. 
- Przepraszam, że znowu na ciebie wpadłem... Nie chciałem zrobić ci krzywdy. Wszystko w porządku? - odezwał się tak samo łagodnie jak za pierwszym razem, na co Aleksandra tylko głośno prychnęła. Ha, aktorzyna jak się patrzy, jednak nie z nią takie numery. Sam fakt, że był wampirem nie pozwalał jej mu uwierzyć w tą niebywałą dobroć. 
- No i co kurwa kły oblizujesz? - warknęła i wetknęła ręce do kieszeni odruchowo łapiąc za gaz pieprzowy. Myszy wyczuły, że coś się święci, więc szybko przemknęły na jej ramię i wychyliły się z kołnierza bluzy a Rover zaterkotał ostrzegawczo. - Nie myśl, że nie widzę, żeś wziął mnie za okazję na darmowe chlanie. I spróbuj mnie tknąć, a nie ręczę za siebie. Idzie ci taki krwiopijny karakan i nie patrzy, czy aby na kogoś nie wpadnie. Bo i po co, jobanyj pan i władca, złaźcie mu wszyscy z drogi. I jeszcze pewnie uważa, że przydział lokalny krwi go nie obowiązuje, to może sobie z kogoś upuścić, kiedy nikt nie patrzy. Dobre sobie!

Kagehira? Przepraszam, że tak długo...

20 cze 2018

Od Avy "Na ratunek!"

   Ostatnio większość wolnego czasu Ava spędzała na włóczeniu się po opuszczonych terenach. Zniszczone domy, coraz bardziej opanowujące okolicę lasy - to wszystko było celem jej samotnych, z pozoru bezsensownych wypraw. W końcu nic dobrego raczej nie mogło jej tam spotkać. Dzikie zwierzęta, agresywni ludzie czy wampiry… Dziewczynie chyba jednak niespecjalnie to przeszkadzało, przechadzała się po okolicy zawsze, kiedy do siedzenia w kryjówce nie zmuszała jej zbyt napięta sytuacja w pobliżu lub chcący uciec pupilek. Tak było też tym razem. Choć słońce praktycznie już zaszło, a znikającego światła było raczej mniej, niż więcej, powolnym krokiem przechadzała się po terenie oddalonym spory kawałek od jej aktualnego miejsca zamieszkania. Oczywiście wyposażona w swoją siekierę, tak na wszelki wypadek. Miejsce jej spaceru było przecież całkiem niebezpieczne. Przed wojną budowa domów była tu dopiero rozpoczynana, więc zdecydowana większość była nieukończona. Pełno było tu niestabilnych rusztowań, a zniszczone przez wilgoć i wszędzie wrastające rośliny budynki sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się zawalić. Las zdążył już wrosnąć w ruiny sprawiając, że były one częstym miejscem odwiedzin zwierząt. Tylko tego wieczoru, różowowłosa dostrzegła kątem oka dwa grupkę wychudzonych, zdziczałych psów. Chociaż wszystkie stworzonka jak na razie trzymały się na dystans, całkiem możliwe, że po zmroku z ukrycia wyjdzie więcej lokatorów tego obszaru, a wtedy może już nie być tak spokojnie. Jej moc była bardzo przydatna w takich sytuacjach. Zwykle chwilowe użycie infradźwięków wystarczało, żeby przepłoszyć te bardziej nachalne drapieżniki. W innym przypadku w ruch szła siekiera i ewentualnie Avowe kiełki, które przecież do czegoś służyły. W końcu zwierzęca krew nie była taka zła - zawsze to drobne urozmaicenie w diecie. Królestwo stworzeń posiadających krew nie ograniczało się przecież do ludzi, płyn w żyłach i tętnicach każdego osobnika smakował inaczej. Po co się ograniczać?
   Całkiem zadowolona ze swojego spaceru krążyła między budynkami, bawiąc się siekierą. Ważyła ją w dłoni, lekko podrzucała, sprawdzała ostrość, właściwie bardziej z nudów, niż potrzeby. Zwłaszcza, że podczas takich zabaw mogła się przypadkiem pozbawić życia. W pewnym momencie jej ukochane narzędzie wyślizgnęło jej się z rąk, z cichym brzdękiem obijając się o leżący na ziemi kamień. Niezadowolona zacisnęła usta, w nieco dziecinny sposób nadymając policzki. Nieładnie. Oj, nieładnie. Westchnęła i już przykucnęła, żeby podnieść broń, kiedy do jej uszu dobiegł jakiś dźwięk. Zawahała się. Czy to był… szloch? Rozejrzała się dookoła, jednocześnie podnosząc siekierę i prostując się. Skąd to dobiegało? Dopiero teraz, kiedy nie była już skupiona na siekierze dała radę wychwycić ciche łkanie. Dochodziło chyba z góry. I faktycznie, kiedy uniosła wzrok, tylko dzięki wyostrzonym zmysłom dostrzegła sylwetkę skuloną na szczycie jednego z wyższych rusztowań. Niewielka postać, chyba jeszcze dziecko. Z takiej odległości nie widziała rysów twarzy - cóż, być może widziałaby, gdyby maluch nie siedział odwrócony do niej tyłem, wyraźnie spięty wpatrując się w coś przed sobą. Próbował opanować płacz, jednak wszelkie próby były nieskuteczne. Kiedy tylko na chwilę się uspokoił, zaraz znów zerkał przed siebie i wybuchał kolejną falą żalu. Brzmiał zupełnie, jakby się dławił. W sumie było to całkiem prawdopodobne, bo sądząc po odgłosach, z jego oczu i nosa wylewały się hektolitry płynów. Co chwilę z jego ust wydobywało się coś, co chyba było wołaniem o pomoc, ale kij wie - wszystko było zniekształcone przez płacz. Dźwięki najzwyczajniej ją irytowały. Miała ochotę olać dzieciaka i powrócić do swojej przerwanej wycieczki, ale ciekawość popchnęła ją do przodu. MUSIAŁA dowiedzieć się, czego tak bardzo lęka się ten humanoidalny stworek. Ruszyła przed siebie, wpatrując się cały czas w górę.
   Dzieciak okazał się był małą dziewczynką, na oko w wieku kilku lat. Miała jasne włosy i przerażony wyraz twarzy. Nic dziwnego, że płakała - sama w takim miejscu, kiedy robiło się już ciemno. Oczywiste, że była człowiekiem. Wampir nie miałby problemów z zejściem stamtąd, skoro już wlazł. No i raczej by nie płakał. Tak czy inaczej, kiedy przeszła te kilka kroków zauważyła prawdziwy powód dziecięcego przerażenia - niedaleko przed kilkulatką siedział ryś,przyczajony w oknie nieukończonego domu. Świdrującym wzrokiem wpatrywał się w małego człowieka, a jego ogon drgał lekko, jakby zwierzę szykowało się do ataku. Był to chyba jeden z większych osobników - na tyle duży, że spokojnie mógł pozwolić sobie na zaatakowanie małego dziecka. Cóż, kotek z całą pewnością nie wyglądał przyjaźnie, raczej nie był to materiał na domowego pupilka. Swoją drogą, Ava po raz pierwszy widziała rysia tak blisko miasta - chyba musiał być naprawdę zdesperowany. Tłumaczyło też to atakowanie człowieka… Różowowłosa cmoknęła niezadowolona i oparła dłonie na biodrach. Jeśli ten głupi zwierzak rozszarpie dziecko, nici będą z przyjemnego spaceru! Blondyneczka zacznie się drzeć, płakać jeszcze bardziej, a zapach krwi ściągnie tu wszystkich mięsożerców z okolicy, więc przez resztę nocy dziewczyna będzie musiała odpędzać się od irytujących stworzonek, usiłujących ją pożreć. Zabawne, że taka mała rzecz może tak zniszczyć czas wolny…
   W każdym razie, panna Fialová musiała pozbyć się tego kota. A dziecko… ono mogło okazać się w jakiś sposób użyteczne, choćby jako jednorazowy posiłek. Ava co prawda była zwolenniczką wielokrotnego korzystania z jednego źródła pokarmu, dziewczynka jednak była zbyt słaba, żeby zapewnić jakiemukolwiek wampirowi takie wyżywienie nawet na kilka dni. Zabicie jej byłoby zdecydowanie prostszą opcją. Mogła ją też zwyczajnie zostawić w spokoju - nie była przecież głodna, więc niech sobie maluch żyje… Do czasu. W obu przypadkach najpierw i tak musiała pozbyć się rysia.
   Odstraszenie rudzielca nie stanowiło problemu. Jak w przypadku mniejszych zwierząt zwyczajnie rozchyliła lekko usta wydała z siebie kilka okrzyków o częstotliwości zbyt wysokiej dla ludzkiego ucha. Wystarczyło włożyć w to więcej energii, niż zwykle. Zaskoczony kot natychmiast podniósł głowę, odwracając wzrok od swojej niedoszłej ofiary. Cofnął się niepewnie krok do tyłu, ale nie uciekł. Jego oczy skierowały się na wampirzycę i zmierzyły ją z niezadowoleniem. Widocznie ryś nie był zbyt szczęśliwy z faktu, że różnooka przerwała mu polowanie. Dziewczyna pogroziła mu palcem, tym właściwie bezsensownym gestem do końca odwracając jego uwagę od człowieka. Ruszyła energicznym krokiem w stronę konstrukcji, po czym mimo jej chwiejności złapała za jedną z równoległych do ziemi belek i podciągnęła się na niej w górę.  Wspinaczka od zawsze szła jej dobrze - giętkość ciała i niewielka waga były tu jej mocnymi atutami. Rusztowanie miało może ze trzy, cztery metry, dotarcie na górę nie powinno sprawić jej większych problemów. Ręka, noga, druga ręka… Belki ułożone były w równych odstępach, nie musiała się nawet za bardzo starać. Raz tylko jedna z poprzecznych części okazała się obluzowana, a pod ciężarem słowianki niebezpiecznie zatrzeszczała i runęła w dół akurat, kiedy zdążyła wdrapać się na kolejny segment. Nie, żeby kot w tym czasie spokojnie czekał. Wyskoczył z okna na platformę, wydając z siebie pomruk i powodując, że niestabilna konstrukcja zachwiała się jeszcze bardziej. Ludzka dziewczynka zaniosła się kolejną salwą płaczu i odsunęła się możliwie daleko od drapieżnika, co w sumie nie było mądrym posunięciem. Kuliła się teraz tuż przy krawędzi, a to mogło szybko prowadzić do upadku z wysokości wystarczająco dużej, aby pozbawić życia dziecko w jej wieku. Szczęście w nieszczęściu, tymczasowo ryś nie wykazywał nią większego zainteresowania. Skupił się na Avie, która akurat wdrapała się na platformę.
   Widocznie wampirzycy udało się porządnie wkurzyć koteczka, skoro zrezygnował z tak prostego łupu. Albo był po prostu cholernie głupi, co w sumie też było całkiem prawdopodobne. Futrzak napiął się, widocznie przygotowując się do skoku. Zapewne miał w planach skoczyć na niewielką wzrostem dziewczynę i powalić ją, przy okazji rozrywającej jej gardło, lub traktując pazurami. Nie przewidział chyba tylko, że po pierwsze, Ava nie była człowiekiem, po drugie, nie miała zamiaru bezczynnie czekać, aż kot postanowi ją zabić. Kiedy tylko znalazła się na miejscu błyskawicznie wyszarpnęła siekierę zza paska i skoczyła na kota, siłą rozpędu odpychając go do tyłu. Rudy co prawda był spory, ale nadal pozostawał rysiem. Mógł ważyć trochę powyżej trzydziestu kilo, najwyżej czterdzieści. Ava teoretycznie górowała nad nim siłą i wagą, nawet przy swoim drobnym ciałku. Dziewczyna i drapieżnik przetoczyli się po platformie i uderzyli w ścianę budynku. Jej ramiona owinęły się dookoła gardła futrzaka, zwinnie przesunęła się na grzbiet przeciwnika, zanim ten zdążył ją ugryźć, choć na jej brzuchu pojawiły się dość płytkie ślady pazurów. Zadrapanie szybko się zagoi, nie przejęła się więc tym zbytnio. Siekiera posłużyła jej w sumie jako narzędzie na wszelki wypadek, tymczasowo nie musiała jej używać.
   Mocniej zacisnęła ręce na szyi zwierzęcia, podduszając je i krótko krzyknęła mu prosto w ucho, tak, aby przypadkiem nie uszkodzić siedzącej blisko dziewczynki. Kotek próbował się szarpać - nieładnie! Brak tlenu i ból ucha, który pewnie wystąpił nawet mimo tego, że nie użyła pełni swojej mocy osłabiały go całkiem szybko. Szamotał się coraz słabiej. Cóż, widocznie już wcześniej był słaby. Jakby się skupić, spod sierści dało się wyczuć żebra, to tłumaczyło atak na człowieka. Po kilkunastu sekundach jego wysiłki ograniczały się do nieudolnych prób ugryzienia jej. Wtedy Ava postanowiła zakończyć jego smutny żywot - zwierzaczki nie powinny przecież cierpieć. Jedną ręką rozgarnęła futro na karku, drugą nadal dusząc zwierzę, po czym wbiła zęby w to miejsce. Czując to ryś w jakby ostatnim akcie desperacji syknął i szarpnął się, ale nic mu to nie dało - tylko powiększył ranę, która zaczęła krwawić jeszcze mocniej. Życiodajna ciecz opuszczała jego ciało w zbyt szybkim tempie, żeby dał radę opierać się dłużej, niż krótką chwilę. Oczy drapieżnika zamgliły się, a jego ciało powoli zwiotczało. Różowowłosa odsunęła się od karku trupa, wyprostowała i uwolniła ciało z uścisku. Martwy kot osunął się na ziemię. Z rany na szyi sączyła się jeszcze strużka krwi, zdecydowanie za mała, aby utrzymać cokolwiek przy życiu. Dziewczyna oblizała umazane czerwonym płynem usta. Krew rysia… Tego jeszcze nie piła. Swoją drogą, był to całkiem smaczny posiłek. Może tylko zatrzymywał głód, ale Avie to nie przeszkadzało - w końcu nie miała trudności z zapewnieniem sobie porządnego pożywienia. Zwierzęca krew stanowiła tylko swego rodzaju urozmaicenie, można wręcz powiedzieć, że deser. Ryś posiadał w swoich żyłach całkiem sporo płynu, Ava nie będzie głodna przez dłuższy czas. Nawet ze swoim apetytem powinna być w stanie poradzić sobie przez kilka dni. Teraz pozostawało tylko pytanie, co z dzieckiem? Skoro nie była głodna, zabicie jej nie miałoby żadnego celu. Po co ją ratowała, żeby teraz zabijać? Zostawienie jej tu też raczej nie wchodziło w grę - za chwilę przylezie inny ryś czy inne wsio i starania Avy pójdą na marne. Zabranie jej ze sobą? Odpada. Miała już dość problemów z wyżywieniem jednego człowieka. A ten dzieciak jeszcze ucieknie i rozpowie wszystkim, że jest niebezpieczna. Heh. Chyba jedynym sensownym pomysłem było odprowadzenie jej do rodziców. Albo przynajmniej do bezpieczniejszej części miasta, skąd sama da radę wrócić. W każdym razie, najpierw musiała zdjąć dziecko z rusztowania. Droga, którą tu wlazła odpadała - przecież nie zniesie dziecka w dół rusztowania. Zwłaszcza po tym, jak jedna z belek odpadła. Najprościej chyba będzie przejść do domu, o którego ścianę konstrukcja się opierała. Właściwie, dziewczynka chyba dostała się tu tym sposobem. Zapewne chcąc schować się przed nocą i zwierzętami weszła do budynku, skąd musiała uciekać przed rysiem… I tak skończyła tutaj, kuląc się ze strachu, prawie spadając z niestabilnej konstrukcji. W sumie, podczas szamotaniny ze zwierzęciem deski mogły nie wytrzymać. Właśnie. Dziewczynka.
Dopiero teraz wampirzyca zerknęła w jej kierunku. Blondynka nie wydawała się być ani trochę uspokojona. Wręcz przeciwnie - zasłoniła twarz dłońmi i niemal spadała z platformy, która niebezpiecznie chwiała się przy każdym jej ruchu. Czyżby maluch bał się Avy? Tss, to bez sensu! Przecież właśnie ją ocaliła. Chociaż… W sumie, panna Fialová wyglądała pewnie teraz dość groteskowo. Po brodzie ściekała jej odrobina krwi, była nią też poplamiona jej, wcześniej idealnie czysta, sukienka. Wrażenia dopełniał fakt, że była to jej własna krew. No i jeszcze nieco upiorny uśmiech, który przyozdabiał teraz twarz wampirzycy, w końcu jej kły nadal zabarwione były posoką kota. Zaśmiała się, rozbawiona przerażeniem dziecka. Ludzie byli tacy nielogiczni! To przecież nie miało sensu. Gdyby chciała ją zabić, już by to zrobiła. Wystarczyłoby nawet lekko ją popchnąć, a spadłaby z rusztowania i zrobiła sobie poważne kuku.
 -Ej, dzieciaku. - rzuciła, nadal lekko rozbawionym tonem. Człowieczek podniósł na nią oczy pełne łez. - Potrzebujesz pomocy z zejściem stąd? - Dziewczynka pokiwała powoli głową i odsunęła się od krawędzi, żeby wstać. Była tylko odrobinę niższa od wampirzycy, ale słabiej zbudowana. Prawie sama skóra i kości! Ale nie wyglądała na wychudzoną, raczej po prostu naturalnie szczupłą. Stanie na jednej nodze wyraźnie sprawiało jej trudność - czyżby coś ją zraniło? - Chodź, idziemy. - Ava bezceremonialnie złapała ją za rękę i pociągnęła do okna. Platforma zachwiała się na ten nagły ruch. Cóż, walka dziewczyny z kotem musiała mocno nadszarpnąć jej stan… Żeby nie ryzykować, złapał dziecko w pasie i doskoczyła do okna w dwóch susach, natychmiast przez nie przechodząc i stawiając małą na podłodze. Nie była taka ciężka, jak można by się spodziewać, ale Ava wolała się nie przemęczać. Kto wie, czy nie będzie potem musiała uciekać. Ruszyła przed siebie, sprawdzając tylko, czy dziecko za nią podąża. W domu było już ciemno, ale nie na tyle, żeby odnalezienie schodów sprawiło jej problemy. Gorzej było z dziewczynką - szła powoli, a każdy krok wyraźnie sprawiał jej ból. Zdarza się… - Co z twoją nogą? - zagadała, ale dziecko nie odpowiedziało. Jak woli. Przeprowadziła blondyneczkę przez dom i tę część miasta, cały czas idąc w ciszy. Mała nie widziała potrzeby kontaktu, więc Ava nie nalegała. Zatrzymały się dopiero przy części już nieco mniej zniszczonej, gdzie wampirzyca tylko pomachała swojej towarzyszce. Ta nieco nieśmiało odmachała i kulejąc poszła dalej, podczas gdy różowowłosa odwróciła się i skierowała swoje kroki w kierunku swojej aktualnej kryjówki. To był całkiem ciekawy wieczór… Nawet bez spaceru.

19 cze 2018

Od Dimitrija CD Chuuyi "Pomarańcze mogą zranić"


Nie sądziłem, że ten rudzielec pomyśli o tym, by cokolwiek przygotować na moje urodziny. Przecież sam fakt, że pozwolił mi u siebie zamieszkać było wystarczającym uhonorowaniem tego dnia, gdyż za szybko się mnie nie pozbędzie. Sam się o to prosił, a tu okazuje się, że to nie wystarczyło. Zadał sobie dodatkowy trud, by przygotować ten piknik tylko dla naszej dwójki. W pozytywnym znaczeniu zaskoczył mnie i to bardzo. Zaczerpnąłem głęboko świeżego powietrza ,. a zarazem kuszącego zapachu świeżego wypieku. Nie miałem pojęcia jakim fartem udało mu się go zdobyć, lecz nie chciałem zadawać zbędnych pytań.
Jesteśmy tu tylko my.
Ja, On i pyszne ciasto pomarańczowe, które aż prosiło się o zjedzenie. 
Zanim jednak zabrałem się za prezent od Nakahary, odwróciłem się do niego przodem z początku niewinnym uśmiechem. Oczywiście dało mu to pozorne poczucie bezpieczeństwa przed wielkim atakiem. Dosłownie rzuciłem się mu w ramiona z uśmiechem godnym dziecka, które właśnie dostało wymarzoną zabawkę. Chłopak widocznie zaskoczony taką reakcją lekko zachwiał się do tyłu próbując zachować równowagę, lecz w tej chwili jego stopa straciła kontakt z śliską trawę. Oznaczało to dla nas tylko jedno i żadna siła nie mogła nas przed tym uratować, bo grawitacja to podła świnia i musiała nas ściągnąć aż na sam dół zbocza. Zaczynałem współczuć czarnemu płaszczowi chłopaka, gdyż przyjął na siebie całą styczność z świeżą trawą. To samo się tyczyły mojego ukochanego munduru w pewnych momentach go zastępował. 
Dopiero gdy miałem pewność, że leżymy w miejscu i już nie sturlamy się niżej powoli otworzyłem oczy z cichym jękiem. Kręciło mi się w głowie, co dało mi do zrozumienia, że nagłe hug ataki na zboczach nie są zbyt dobrym pomysłem. Nie wiem jakim cudem wyszliśmy z tego bez poważniejszych szkód, choć można to nazwać zwykłym fartem głupców. Podniosłem się lekko na rękach, by nie ciążyć niepotrzebnie na klatce piersiowej rudowłosego. Musiałem chwile zaczekać, aż zawroty głowy miną, a przez ten czas zawiesiłem spojrzenie na błękitnych tęczówkach mojego towarzysza. Czemu akurat na nich? Były tuż przed moimi oczami więc ciężko było patrzeć na coś innego. W tej chwili przypominało mi czyste , popołudniowe niebo, które nie śmie zakryć choć jedna biała chmurka. Były po prostu... piękne i do pozazdroszczenia. Może lekko przesadzałem, lecz w takich chwilach takie myśli dość często przychodzą do głowy, a w szczególności, gdy nieznośna cisza nie chce nas opuścić. 
Nie wiedziałem co zrobić w takim momencie i najwidoczniej Chuuya miał ten sam problem, gdyż bał się choćby drgnąć....albo przynajmniej tak mi się wydawało. Mruknąłem jedynie coś cicho w stylu "przepraszam" , by po chwili uśmiechnąć się niewinnie i nieco zwiększyć odległość między naszymi twarzami. Usiadłem mu na brzuchu i skłoniłem lekko głowę dziękując za taki prezent. 
- Nie ma za co dorosły dzieciaku- W końcu odezwał się z nutką rozbawienia. Zaczynałem mieć lekkie obawy, że uszkodził sobie coś z mojej winy i nie mógł nic powiedzieć. Wyciągnął w moją stronę dłoń i pogłaskał mnie po głowie, jak to zazwyczaj miał w zwyczaju. Nie miałem nic przeciwko temu...wręcz przeciwnie. Było to dość przyjemne. 
- Awansowałem na dorosłego dzieciaka? - Podzieliłem jego humor przymykając jedno oko, póki nie cofnął ręki. 
- Ale wciąż jesteś dzieckiem - Dodał sprawdzając, czy jego kapelusz nadal jest na swoim miejscu. Niestety zgubił się gdzieś po drodze, co nie obyło się bez grymasu niezadowolenia i paru niezrozumiałych dla mnie dźwięków. 
- Jak dla mnie to oboje jesteście dzieciakami! Kto normalny tak się bawi, co? - Między mną a Chuuyą nastała cisza. Ten głos nie należał do naszej dwójki, lecz mimo to i tak był nam dobrze znany. Dosłownie w tym samym czasie spojrzeliśmy na szczyt góry, by dostrzec w oddali znajomą białą czuprynę przyozdobioną charakterystycznymi goglami. 
Caleb....
Poprawka... Caleb trzymający w dłoni talerz z moim ciastem, który był prezentem od mojego nowego współlokatora. Informator ciamkał w ostach spokojnie łyżkę nie świadomy gotującej się we mnie chęci zemsty za kradzież mojego pomarańczowego skarbu. Zacisnąłem dłonie w pięść próbując powstrzymać chęć zrobienia z niego tarczy ćwiczebnej, lecz niestety nie dałem rady. Podniosłem się błyskawicznie na nogi obierając za cel dotarcie na sam szczyt zbocza i zamordowanie złodzieja ciast.
- Caleeeeeeb.... - Warknąłem podciągając rękaw na lewej ręce od razu rozkładając małą kuszę. Przy cięciwie od razu pokazała się niemal przeźroczysta strzała, a moje włosy rozwiał wiatr wytworzony z mojej mocy. On wiedział już co się święci, ale mimo to wziął kolejną łyżkę ciasta i przesunął lekko głowę, by uniknąć mojej wycelowanej strzały. W ten sam sposób oddałem jeszcze parę strzałów, póki pod sam koniec nie dałem se spokoju i po prostu dotarłem na sam szczyt łapiąc białowłosego za kołnierzyki. Za sobą słyszałem cichy śmiech Chuuyi, który najwidoczniej świetnie się bawił obserwując całe to zdarzenie. Oj nie będzie mu do śmiechu jeżeli.... właśnie. Spojrzałem kątem oka na Nakahare , a następnie wróciłem nim do złodzieja cudzych ciast. Tak... to był dobry plan w szczególności patrząc na to, jak oczy chłopaka zabłysły na widok rudowłosego. Po prostu ułatwiłem mu robotę opychając go w stronę jego ulubionego członka projektu.
- Chuuuuuyaaaaa -Tylko to zdołałem usłyszeć nim Anglik przytulił się niczym koala do niebieskookiego, a następnie zniknęli razem wśród trawy. Powtarzam.... biedny los płaszcza Chuuyi, gdyż znowu przebył tą samą drogę, lecz tym razem z innym pasażerem. Wzruszyłem jedynie ramionami na to po czym spojrzałem na ciasto z lisim uśmiechem. W prawdzie nie było już całe, lecz... ciasto pomarańczowe to wciąż ciasto pomarańczowe. 
- No to pora na naszą randkę - Zatarłem łapki siadając na kocyku i zabrałem się do konsumowania wypieku. W końcu taki cudowny prezent nie może się zmarnować. 

<Chuu? ;w; >

17 cze 2018

Od Gabriela CD Tobiasza "Strażnik"


Nie można powiedzieć, żeby był z niego zbytni pesymista czy tam optymista. Do wszystkiego raczej podchodzi z dystansem, a przynajmniej próbował spoglądać na dane sytuacje z zachowaniem obiektywizmu i przed wydaniem wyroku, wpierw sprawę należycie przeanalizować. Starał się nie opierać na przypadku i unikać wpływów sił, których obecność to czysta kwestia wiary. Jednakże czasem przychodzą takie dni, że nawet on godzi się na schowanie swych filozofii i odpuszczenie na tyle, że nagle te całe gwiazd, znaki z fusów, czy symbolika czarnego kota przebiegającego drogę, nie wydaje się, aż tak głupia. W takie właśnie dni marazm ma tak silne oddziaływanie, że jedynie czego się pragnie, to pozostać w łóżku, ograniczając tym wszelkie czynności. Tak, aby tylko przypadkiem nie zwrócić na siebie uwagę sił złośliwych. Takich, które tylko czekają na dogodną okazję, aby dorwać takiego frajera, jak na przykład Gabryś.
Wampir pomimo tego, że posiadał głębokie przeświadczenie o tym, ze zaraz się coś spieprzy, to i tak postanowił udać się w te rejony miasta, w które nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszcza się, ot tak. Nie, żeby Connell cierpiał na jakieś większe dysfunkcje niż typowy Kowalow mieszkającym w tej zawszonej ersatze cywilizacji, lecz on w przeciwieństwie do przeciętnego obywatela, wszelkie nieodpowiedzialne zachowania podejmuje z przymusu, a nie z własnego kaprysu. Przez to, że znajdował się pod jarzmem osób, których charyzma ma większą siłę oddziaływania, niż wszelkie demony, przytłumił złe myśli i przybył do tego miejsca. Z niewielkim pakunkiem, upchanym w najgłębsze fałdy torby, szedł przez stęchłe uliczki żwawym krokiem. Co rusz obracał się, kręcił głową na lewo i prawo, badając wzrokiem mijające pustostany. Doskonale wiedział, że w takim miejscu świeci niczym morska latarnia na nocnym tle, stając się smakowitym kąskiem dla wszelkiego robactwa. A na dodatek jakieś dziwne uczucie ciążyło mu na sercu i – co gorsza – nie mógł określić, czy to objawy strachu, jakieś fobii, czy rzeczywiście coś jest nie tak. Nic nie widział w pobliżu ani nie był w stanie niczego stwierdzić za pomocą swojego węchu, gdyż budynki hamowały przepływ powietrza, a smród o różnych źródłach mieszał się w jedno w taki sposób, że nie dało się odróżnić pojedynczych wonni. Słuch też na niewiele mu się zdał, bo okolica była wówczas niezwykle cicha, może najwyżej jakiś kruk zakrakał w oddali. Niby nic się nie działo, ale jakoś nie mógł wyrzucić ze świadomości tego tępego wrażenia, że coś jest nie tak. Ciągle był spięty, a tym samym bardziej baczył na bodźce dobiegające ze środowiska, co zapewne uratowało mu wtedy życie.
Usłyszał to w ostatniej chwili. Coś jakby świst. Za szybko zrobiony krok w przód, jako oznaka zbytniej pewności, która zaprzepaściła plany napastnika. Gabriel postanowił sekundę przed atakiem uchylić się nieco w bok, dzięki czemu ostrza prześlizgnęły się po śliskim materiale garnituru, tylko uszkadzając rękaw, a nie coś więcej. Pechowo jednak impet ciosu był na tyle duży, że wytrącił wampira z równowagi. Wylądował na ziemi, podczas gdy teczka prześlizgnęła się po bruku na odległość kilku metrów. Tymczasem nieznajomy zgrabnie wyhamował, a następnie momentalnie odbił się i ponowił atak. Tym razem, jednak Gabriel był świadomy zbliżającego się niebezpieczeństwa, więc szybko sięgnął do wewnętrznej kieszeni ubrania i jednym ruchem odbezpieczył manierkę. Strumień wody wyskoczył spod pazuchy, jak ze zbyt gwałtownie odkręconego kranu i uderzył w zakapturzoną postać. Cieczy nie udało się nabrać odpowiedniego rozpędu, przez co siła, z jaka uderzyła nie była na tyle duża, żeby uczynić większą krzywdę, ale i tak była wystarczająca, aby odepchnąć napastnika. Nieznajomy z wrażenia, aż wypluł przekleństwo, a wąż śmigał wokół niego, nabierając szybkości, aby w pewnym momencie unieś się nieco ponad jego głowę i z impetem uderzyć, niestety niecelnie. Woda tylko wbiła się w ziemie, podrzucając żwir i mniejsze kamienie, a mężczyzna, korzystając z chwili, którą ciecz potrzebowała na ponowne zebranie się, podjął ucieczkę. W normalnej sytuacji byłoby to dobre zjawisko, jednak ku nieszczęściu Gabriela, agresor nie chciał odejść z pustymi rękami. W ostatniej chwili złapał za leżącą teczkę. Wampir, widząc to, nakazał cieczy ponowić atak, jednak złodziej był już w takiej odległości, że woda po paru metrach pościgu nagle rozprysnęła się, jakby uderzyła w szklaną ścianę. Wprawdzie momentalnie powróciła do swojej formy, jednak nie ruszyła dalej. Patrzyła przez chwilę, jak postać znika w najbliższej uliczce, a następnie powróciła do swojego pana, który powoli podnosił się z ziemi. Gabriel nie emanował zbytnim szczęściem, co prawda udało mu się wyjść z potyczki bez szwanku, ale ta cholerna teczka okropnie pokomplikowała sprawę. Teraz będzie musiał po nią iść, bo inaczej na zwykłym upomnieniu się nie skończy.
Białowłosy otrzepał się z kurzu, poprawił włosy i spokojnie czekał, aż wodny wąż do niego podpełznie. Może po wampirze nie było widać większego przejęcia sytuacją, ale ciecz nie ukrywała swojego rozczarowania tym, jak potoczyły się wydarzenia sprzed chwili. Cała buzowała, jakby się wewnętrznie — dosłownie — gotowała, a na dodatek po podejściu do mężczyzny, opuściła swój pseudo łebek w dół.
Gabriel westchnął ciężko i nachylił się nad nią, podsuwając jej otwartą manierkę.
— Nie mogłaś nic więcej zrobić. — dodał jeszcze, widząc, że niezbyt ma ochotę wracać, co nieco pomogło, bo stworzenie w końcu posłusznie rozbiło swoją formę i zaczęło upychać się w naczyniu. Robiło to jednak dość powolnie, jakby mając jeszcze nadzieje, że może się do czegoś jeszcze przyda.
Gdy woda zaległa bezwładnie, zakorkował butelkę i schował ją z powrotem do kieszeni. Rzucił jeszcze wzrokiem na poszarpany materiał i chcąc czy nie ruszył przed siebie.
To, co go zaatakowało było wampirem, co do tego nie ma wątpliwości, bo cięcia powstały przy użyciu broni naturalnej. Tak samo jego szybkość i zwinność nie była w żadnym stopniu ludzka, nawet można odważyć się i powiedzieć, że było w tym nieco nienaturalności. Jakieś dzikości, żądzy, a w sumie cholera to wie. Cokolwiek to było, ma coś, co do niego należy, a Gabryś może nie wygląda, ale raczej nie należy do takich osób, co łatwo odpuszczają.

<Tobiasz? >

14 cze 2018

Od Chuuyi CD Dimitrija "Pomarańcze mogą zranić"

Poprzednie opowiadanie

   Miasto było tak spokojne, że idąc przez nie można by zapomnieć, że na świecie od ponad trzydziestu lat toczy się nieustannie wojna między dwoma gatunkami. Oczywiście nie licząc zdemolowanego miasta, a dokładniej mówiąc jego ruin. Nieliczne budynki posiadały wszystkie piętra, inne tylko parter a najtrwalszymi ścianami, a po większości pozostały tylko sterty gruzów, które porastały roślinnością, głównie mchami. Ale im więcej mchu rosło, tym bardziej różnorodna roślinność się pojawiała i rosła spokojnie, przynajmniej do czasu, gdy nie przewinęły się tędy walczące oddziały.
   Materiał powiewał swobodnie za mężczyzną, co chwila targany silniejszymi podmuchami wiatru, które rozwiewały także blond czuprynę Rosjanina kroczącego tuż obok. Szli spokojnie, chociaż żadnej z nich nie zapominał o czujności, którą należało bezwzględnie zachowywać. Rudowłosy zapewne był nieco spokojniejszy niż młody Todorovskij, gdyż osobiście sprawdzał teren dookoła trzy razy nim zdecydował się wyciągnąć tu blondyna. Musiałby chyba porządnie upaść na głowę, żeby narażać swojego malucha w jakikolwiek sposób, a tym bardziej tak głupi i oczywisty.
   Właściwie to nieco się stresował, może bardziej obawiał. Długi czas myślał nad tym co sprezentować młodszemu na te szczególne urodziny, a im dłużej nad tym rozmyślał, tym głupsze i bardziej rozpaczliwe pomysły przychodziły mu do głowy. Wpadł nawet na pomysł połączenia dwóch kochanych przez niego rzeczy, jakimi były długie kąpiele i pomarańcze. Błyskotliwy umysł Nakahary pod wpływem alkoholu stwierdził, że idealnym pomysłem będzie kradzież wanien z kilkunastu pokoi i ustawienie ich, oczywiście przepełnionych okrąglutkimi owocami, rzędem na schodach. Finałową sceną miało być zepchnięcie jubilata ze schodów wprost w objęcia jego miłości. Na szczęście nim zdążył cokolwiek zrobić w tym kierunku, wytrzeźwiał i przypomniało mu się, że ludzkie ciało jest nieco delikatniejsze i chłopak mógłby przez przypadek skręcić kark albo, co gorsza, utonąć w pomarańczach. Potem padł pomysł o uprowadzeniu jego ojca, obwiązaniu wstążką i wpakowaniu do wielkiego pudła, bo przecież to właśnie jego najbardziej kocha, ale z tego pomysłu także zrezygnował, a potem załamał się sam nad sobą, bo kiedy to wymyślał, był zupełnie trzeźwy.
 - I naprawdę mi nie powiesz? - Zaciekawione spojrzenie turkusowych oczu padło na Nakaharę, który tylko zerknął na niego kątem oka nieco zirytowany. Mimo to uśmiechnął się i wywrócił oczami, pokazując w ten sposób młodszemu, że jego dopytywanie nic nie da i zaczyna robić się uporczywe.
 - Za dużo chciałbyś wiedzieć, maluchu. - Odparł i natychmiast obrócił się przez prawe ramię, ściągając z głowy kapelusz. Tym samym uniknął kradzieży ze strony Todorovskiego, który niezadowolony z nieudanego ataku mruknął pod nosem, pusząc policzki. Wampir zaśmiał się jak zwykle w takich momentach, bo naprawdę rozśmieszał go widok naburmuszonego blondwłosego chomiczka z wypchanymi policzkami.
 - Nie nazywaj mnie tak.
 - Zgoda... - Parsknął śmiechem, zakrywając usta wierzchem dłoni. Nie potrafił odmówić sobie droczenia się z nim, co zresztą było nieodłączną częścią ich przyjaźni. Z resztą Rosjanin także często zaczepiał kapelusznika w podobny sposób, godząc jego dumę na wszystkie możliwe sposoby, które doprowadzały Japończyka do białej gorączki. - ...rozpieszczona księżniczko. - Naprawdę nie mógł się powstrzymać.
 - Nie jestem księżniczką. Czy ja ci wyglądam na kobietę? A raczej małą dziewczynę w różowej sukience z diademem na włosach?
   Rudowłosy zmrużył powieki, odsuwając się od towarzysza na krok i przyglądnął mu się uważnie. W tym czasie na jego ustach wykwitł typowy dla takiej sytuacji złośliwy uśmieszek, którego sam widok powiedział Dimitrijowi już wystarczająco.
 - A wiesz, że gdyby się tak przyjrzeć, to nawet? Może twój ojciec chciał mieć córkę, a nie syna, co?
 - To normalne, że ojciec wolałby mieć syna... - Wyburczał pod nosem, ponownie napuszając swoje policzki. Wampir uniósł głowę, przechylając ją lekko w lewo i uśmiechnął się z satysfakcją z osiągniętego celu. Szybko jednak przybrał neutralny wyraz twarzy, nie chcąc mimo wszystko zbyt drażnić tego dnia jubilata. W końcu raz mógłby mu odpuścić z własnej dobrej, wcale nieprzymuszonej woli.
   Wzruszył ramionami, poprawiając płaszcz, który zsunął mu się nieco z ramion, po czym schował dłonie do kieszeni spodni, pocierając ukradkiem palcami okutymi w czarny materiał rękawiczek. Wkraczali na tematy, których niebieskooki starał się unikać, niemal tak jak kontaktu z bronią palną, choć z tak upartym gnojkiem u boku nie można było tego zaliczyć do łatwych wyzwań.
 - Czy ja wiem? Mój ojciec zawsze chciał mieć swoją małą księżniczkę.
 - No... Tobie bliżej do dziewczyny. Nawet teraz, gdybyś założył sukienkę, to wyglądałbyś jak mała księżniczka. - I to by było na tyle z poważnej chwili. Chuuya zareagował natychmiast, okręcając się w jego stronę z czystym mordem w oczach.
 - Ty uważaj, bo się rozmyślę i sam cię wsadzę w sukienkę.
 - Sam dajesz mi pomysłu na twój prezent urodzinowy. - Typowy dla niego niewinny uśmieszek pojawił się na ustach Di, sprawiając, że jego rozmówca zmrużył oczy, wwiercając się spojrzeniem w jego postać. Gdyby tylko nie był wyższy...
 - Tylko spróbuj. - Zagroził, wystawiając w jego stronę palec wskazujący i pokiwał nim. - To będziesz spał na wycieraczce.
 - Nie zrobisz mi tego. - Postukał w ramię niższego, zwracając w ten sposób na siebie jego uwagę, tak jakby już wcześniej nie miał jej wystarczająco. - A propos rodziny... Co się stało z twoją?
 - Zbyt ciekawski jesteś. - Wyciągnął rękę w jego stronę i pstryknął go w nos za karę. Szczerze liczył, że uniknie tego pytania, ale w końcu ile można było od tego uciekać?
 - No weeeeeeeeeź... - Skrzywił się, marszcząc nos, co nieco rozbawiło Japończyka. - Przecież to żadna tajemnica... Chyba... Miałeś rodzeństwo?
 - Książkę o mnie piszesz, że tak wypytujesz? - Parsknął śmiechem i spojrzał w niebo spod ronda kapelusza. Ach, jego miłość, powinien go wyczyścić jak wrócą, bo po ostatniej potyczce pokrył się warstwą kurzu, której nie miał czasu się zająć w całej tej gorączce przygotowań do urodzin przyjaciela. 
 - No powiedz mi, no Chuuuuuuu... - Zawył niczym pies proszący o kawałek kiełbasy. Japończyk ponownie parsknął śmiechem na porównanie, które przyszło mu do głowy. Odkaszlnął i przewrócił oczami na blondyna, posyłając mu mieszankę poirytowanego i litościwego spojrzenia, pod którym wymalował się zdawkowy uśmiech. Z ciężkim, aż do przesady, westchnieniem wyciągnął rękę w górę i poczochrał jasną czuprynę, jakby to miała być kara za męczenie go o prywatne sprawy. Jednocześnie był to znak dla przyszłego przywódcy, że udało mu się osiągnąć cel, więc nadstawił ciekawsko uszu.
 - Mało pamiętam swoją biologiczną rodzinę, tylko jakieś urywki. Dużo lepiej tą późniejszą, choć nie wiem czy mogę ich tak nazywać. - Uśmiechnął się słabo, patrząc przed siebie, po czym wzruszył ramionami i potrząsnął głową, dobrze wiedząc jakie myśli właśnie galopują w jego stronę. To zdecydowanie nie był moment na takie rozmyślania, zepsułoby to całą atmosferę, która powinna wręcz tryskać pozytywizmem. - Jeśli pytasz o biologiczną, to miałem chyba tylko brata...
 - O... - Mruknął tylko w odpowiedzi, przechylając głowę na bok. Najwyraźniej wyczuł, że nie jest to odpowiednia chwila, by poruszać tak wrażliwy temat. Lub może lepiej w ogóle nigdy go nie poruszać?
 - W każdym razie, nie równał się z tobą. - Dodał szybko, zerkając ciekawie na młodszego kątem oka. Rosjanin natychmiast na to zareagował, wbijając w niego spojrzenie swoich turkusowych oczu błyszczących ze szczęścia. 
 - Jestem dla ciebie jak brat? - Pochylił się w stronę rudego tak bardzo, że wampir dla bezpieczeństwa wystawił ręce przed siebie, by go złapać, gdyby stracił równowagę i zechciał mieć bliskie spotkanie z ziemią. 
 - W pewnym sensie.
 - W pewnym? - Powtórzył, mrużąc podejrzliwie oczy. Nakahara pokręcił jedynie głową, patrząc przed siebie. Byli już prawie na miejscu, wystarczyło tylko wspiąć się na samą górę stromego wzniesienia. Bułka z masłem. No prawie...
   Strome zbocze było samo w sobie jakimś wyzwaniem, ale dochodził do tego fakt, iż było ono porośnięte gęsto trawą, na której obaj się ślizgali. Początkowo szli obok siebie, ale kiedy Dimitrijowi po raz kolejny podwinęła się noga i zaczął spadać, wampir chwycił go w ostatnim momencie za nadgarstek i resztę drogi przeszli w ten sposób, ubezpieczając się wzajemnie. 
   Kiedy w końcu wdrapali się na szczyt pierwsze co przykuło uwagę blondyna to widok. A faktycznie było na co patrzeć, z tego miejsca widoczne było całe miasto łącznie z placówką Projektu. Dobry punkt obserwacyjny, gdyby tylko było się za czym schować, rzecz jasna. Mało który obserwator chciałby być podany jak na talerzu. Brakowałoby tylko neonu krzyczącego na najbliższe kilka kilometrów o jego położeniu. Dopiero po dłuższej chwili uwagę Todorovskiego ściągnął kuszący zapach, który dobiegał go ze starannie rozłożonego kocyka w kratkę. Na nim stał koszyk, dwa talerzyki, dwie pary sztućców, jakieś kubeczki i blaszka wybornego ciasta pomarańczowego, które Chuuya wybłagał na kolanach od Danieli. 
 - Wszystkiego najlepszego? - Uśmiechnął się nieco zakłopotany, nie do końca potrafiąc odczytać ciszę, która nastąpiła. Czy zrobił coś źle?

Dimitriiiiij?

Od Yagen"a CD Soren'a "Specjalny przypadek"


No Naprawdę. Nie można go chociaż na chwile spuścić z oka, bo zaraz coś odwali. Spodziewałem się, że będzie problematyczny, ale że aż tak? Westchnąłem zażenowany patrząc na białowłosego wampira, który właśnie padł jak długi na posadzkę.  Co się właściwie stało? Czyżby posiadał jakieś ograniczenia, co do swojej mocy? Najwidoczniej tak, co szło mi wyjątkowo na rękę. Miałem jakąś świadomość, że nie może mi w ten sposób ciągle uciekać. 
Jakimś cudem udało mi się go dociągnąć do kozetki, gdzie zostawiłem go póki co w spokoju. Miałem ważniejsze rzeczy do roboty niż doglądanie czy się obudził. Musiałem jak najszybciej pobrać krew od dawców, zanieść je do Lisenki i wypełnić po tym kartoteki, by mieć w końcu resztę dnia dla siebie...póki nie znajdzie się jakiś masochista, który nie przyjdzie do mnie z byle czym. Plan częściowo idealny... właśnie...częściowo, bo nie mogę go trzymać cały czas w głównym gabinecie na kozetce, a sam mogę mieć problem z przeniesieniem go do innego pomieszczenia. Zostałem bez wyjścia, gdyż nie będę prosił kogoś o pomoc, więc pozostało mi jedynie czekać.
~~~*~~~
- Ale, że jak to no.... - Elias patrzył na mnie podejrzliwym spojrzeniem podczas gdy ja pilnowałem przebiegu oddawania krwi. Nie obawiałem się, że coś mu odwali w tym czasie. Nawet jeżeli powietrze było nasiąknięte jej zapachem, to on zachowywał się tak, jakby jej nie było.
- Po prostu tak. Nie rozumiesz tego ? - Posłałem mu niezadowolone spojrzenie podpisując kolejny woreczek z jeszcze ciepłą krwią. Podpisałem ją, a następnie podałem czerwonowłosemu, który schował ją do lodówki, a następnie wrócił z tabliczką czekolady dla pacjenta. Brawo... pomyślał.
- Nie o to chodzi. Nie chce by się mną zajmował jakiś obcy wampir, który ma sugerowany nadzór - Wyburczał odwracając wzrok. Widziałem na jego twarzy obawy, jakby serio Soren podpadł nie tylko ludziom, ale i wampirem. Kto wie...może miał parę przypadków kanibalizmu? Wszystkiego należy się spodziewać na tym świecie.
- Specjalizuje się głównie w leczeniu ludzi... ty jako wampir, który jest na tyle głupi, by żyć jak człowiek niestety po części nachodzisz na tą dziedzinę przez objawy. Ale jak przyjdziesz do mnie z czymś wampirzym, to będę w kropce, a on nie. Więc cię przepisze do niego tak jak i resztę nieuważnych krwiopijców. - Stuknąłem go parę razy palcem w czoło, póki ten nie cofnął się zakrywając owego miejsca. Zająłem się ostatnim pacjentem , by mieć już to z głowy i pójść złożyć raport. Cała ta operacja zajęła mi godzinę... wszystko przez to, że musiałem jeszcze znaleźć karty wampirów z Projketu i pozmieniać głównego lekarza. Powinienem najpierw powiadomić o tym Sorena? Nie mam jak... jego sprawa... sam się prosił na pracowanie w tym zawodzie.
Wróciłem z powrotem do gabinetu i spojrzałem na spokojnie leżącego wampira, któremu było bliżej do śpiącej królewny niż krwiożerczego potwora. Westchnął zrezygnowany, choć po części cieszyłem sie z faktu, że mam teraz nieco spokoju. Musiałem jeszcze sobie pobrac krew, co też zrobiłem. Królewicz nawet nie zareagował na to, choć normalnie powinnien chociaz się obudzić. Wiedziałem, że coś miał do mojej krwi, dlatego nie oddałem jej do ogólnego użytku. Zostawiłem ją dla niego, by nie dręczył innych ludzi. Cześć przelałem do szklanki, która postawiłem obok łóżka, zaś reszte schowałem do lodówki. Maksymalnie może tam stać 3 dni, więc na ten czas powinien dać mi jak k innym spokój. Dostawiłem krzesło obok kozetki i usiadłem na nim uważnie obserwując "pacjenta". Białe jak śnieg włosy , rysy podobne do Japończyka, lecz mimo to miał w sobie coś...innego? Może to przez jego gatunek. Czym bardziej zagłębiem się w moje rozmyślania, tym coraz bardziej odczuwalem zmęczenie. Chciałem wrócić do pokoju, lecz nie mogłem go zostawić. Problematyczny idiota. Ostrożnie ułożyłem dłonie na materacu, a na nich głowę pozwalając sobie na choć chwile odpoczynku. Znając mój sen obudze się szybciej od niego, wiec krótka drzemka nikomu by nie zaszkodziła. 

<Soren? błędy poprawie w domu na kompie xvx >

Od Yagen"a CD Soren'a "Specjalny przypadek"

Poprzednie opowiadanie

Cholerny nałogowy krwiopijec. Tylko takie określenie przychodziło mi na myśl , gdy widzę twarz tego osobnika. Dlaczego przyjęli takiego idiotę do projektu? Przecież szansa na resocjalizacje jest znikoma... a tym bardziej drogą pokojową. Że też miałem tego głupiego "farta" i musiał się dostać do tego samego gabinetu co ja. A na dodatek teleportował się do pomierzenia niedaleko mojego pokoju, przez co mogłem usłyszeć wołanie o pomoc tej kobiety. Gdyby nie ja zapewne byłaby teraz pustym ciałem bez chociaż kropli życiodajnej cieczy. Ile on musi pić by się zaspokoić? Innym wystarcza worek krwi na nawet tydzień, choć znajdują się i ci, którzy dają rade przeżyć więcej. Czemu nie może być więcej takich wampirów? 
- Idziesz ze mną - Burknąłem łapiąc go za rękaw i pociągnąłem w stronę biura założyciela. Nie mogłem tak tego zostawić... nie mam zamiaru mieć ludzi na sumieniu, które mają wpaść w jego ręce. 
- Nigdzie nie idę - No tak. Uparty jak osioł, a na dodatek widocznie wiedział co zamierzałem zrobić. Jemu potrzebny mi nadzór, a mi spokój. Jeśli mu kogoś przydzielą, to wszystkim to wyjdzie na rękę. Nawet jemu w jakiejś sprawie. 
- Nie masz tutaj w tej chwili prawa głosu. Musisz coś z sobą zrobić, gdyż wojsko w końcu cię zabije zamiast wywalić z projektu. Jesteś za dużym zagrożeniem dla ludzi poza nim, więc po prostu się ciebie pozbędą jak innych nałogowców. - Przedstawiłem mu realny plan. Nie raz widziałem poza murami ośrodka, jak wojsko znajdywało wampiry, które nie chciały współpracować z ludźmi, wiec po prostu się ich pozbywano, gdyż niosły za duże straty w ludziach. Uznawano ich za poległych w wojnie... bo w sumie tak było. Każda ofiara jest winą tej przeklętej wojny... jakby dwa tak bliskie sobie gatunki nie mogły się dogadać, tylko bez przerwy walczyły. Wampiry bez ludzi długo by nie pożyli, a ludziom potrzebna jest obecność wampirów ze względu na ich pomoc w różnych dziedzinach. Głupota obu gatunków jednak nie pozwala na porozumienie. 
- Najpierw by musieli mnie złapać, tyle lat uciekałem i jakoś mnie nie dorwali, teraz siedzę tutaj.. jak myślisz, co innego mam jeść, skoro nie mam tykać nawet ludzi? 
- Wiesz, że są wydawane dla was racje? Raz na tydzień dostajecie jeden worek ludzkiej krwi.... wystarczy się po niego zgłosić i tyle. Jakoś innym to nie przeszkadza, więc dziwne, że ty nie możesz się do tego dostosować. Są jeszcze zamienniki, które też na jakiś czas hamują głód. A ty nic... jak uparty osioł , który myśli wyłącznie o własnym zdrowiu. - Posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. Czemu on jest tak głupi... no czemu. - Po co dołączyłeś do projektu?
- Myślisz, że taka racja mi wystarczy na tydzień? Proszę cię taka racja wystarcza mi na maksymalnie trzy godziny. Ziemniaków ci za to nie tknę, a dołączyłem do projektu aby uciec, ścigali mnie.. chcieli mnie dopaść i urwać głowę.. nie byli to ludzie, tylko wampiry wyższe..
- To zaraz będziesz między przysłowiowym młotem a kowadłem. I nie mówię tu o warzywach czy owocach. Czy ty kiedykolwiek słyszałeś o zamiennikach? Krew zwierzęca jest bliska do ludzkiej. Niektórzy to piją, gdy nie mogą długo wytrzymać, lub chcą się nieco ograniczać do tej ludzkiej. Do tego dochodzi mięso. Nie widziałeś w stołówce jak wampiry i ludzie jedzą prawie to samo? Jednak myślałem , że jesteś mądrzejszy. - Westchnąłem zrezygnowany, choć osiągnąłem mój cel. Zająłem go rozmową, przez co nawet nie spostrzegł, że doszliśmy pod sam gabinet szefa. Teraz było za późno na odwrót, gdyż założyciel akurat miał gdzieś wyjść i nas dostrzegł znad kostki Rubika.
- Coś was do mnie sprowadza? - Rosjanin przyjął się nam uważnie. Mnie wdział dość często ze względu na raporty, lecz twarz wampira nieco go zaskoczyła.
- Chce złożyć prośbę o przydzielenie Sorenowi nadzoru. Jest on wampirem, który posiada nie bez powodu wysoką rangę , a do tego cały czas cierpi na głód - Przeszedłem od razu do konkretów. Chciałem jak najszybciej to załatwić, by móc w spokoju spać. W końcu taka procedura nie zajmuje tak dużo czasu w papierach.
- Ey... -Wampir próbował wtrącić jakiś sprzeciw, lecz przerwała mu decyzja Todorovskija.
- W takim razie , ty będziesz go nadzorował.
Zamrugałem zdziwiony przyjmując do siebie ten fakt. Że co proszę? Ja? Nie ma mowy. Prędzej zostałbym świętym niż zgodził się na taką głupotę. Mam za dużo rzeczy do roboty, a niańczenie tej pijawki jeszcze bardziej utrudni mi życie tu.
- A... Ale szefie....- Spróbowałem zaprzeczyć, lecz w tej samej chwili na moim ramieniu znalazła się dłoń blondyna.
- Życzę powodzenia. Wypełnię potrzebne papiery i od jutra będziesz go pilnował. Każde jego naruszenie regulaminu idzie również na twoje konto... jesteś tego świadom prawda?
- T..tak ale... - Po raz kolejny nie dano mi dokończyć, gdyż Rosjanin po prostu zniknął za drzwiami do swojego pokoju. No to się pięknie wpakowałem. tak to jest jak próbuje się na siłę komuś pomóc... czemu ja u licha się tak na to uparłem? Teraz za to płace... i to w najgorszy dla mnie sposób.

<Sooooren? >-< )